Artykuły

Konrad między nami

WIDZIAŁEM różne kształty sceniczne "Wyzwolenia" Stanisława Wyspiańskiego. Różne tendencje interpretacyjne. Raz czyniono z głównego bohatera postać tragiczną, kiedy indziej ironiczną, a nawet śmieszną. W teatrze robi się teraz wiele rzeczy które się czymś rozsądnym tłumaczy, albo których się w ogóle nie tłumaczy. Jedni powiadają, że reżyser ma wyłączne prawo do tekstu. Inni bronią tekstu, literatury, jak świętego ognia. Mniejsza o to, kto ma rację. Może inaczej: rację mają fakty artystyczne na scenie. Dobre przedstawienie - oto co się dzisiaj liczy. Czy to wystarczy dla historii? Nie wiem. Czy może tylko tekst będzie zaświadczał o kulturze teatru? Jak dotąd, na teatr patrzymy przez dramaturgię. Przede wszystkim przez dramaturgię. W mniejszym stopniu przez inscenizacje. Inscenizacje, jak się rzekło, to chleb współczesności. No, ale my to współczesność. Więc kroimy teksty, zmieniamy układy treści, burzymy kompozycję, podporządkowujemy teksty wymogom sceny, a nie odwrotnie. Tekst, to pretekst, można by powiedzieć. Coraz częściej nie pokazujemy tego co mówił autor tekstu, dramatu, ale coraz częściej szukamy własnego głosu, w innym głosie. Szukamy tego, co nas wyrazi. Sztuka konwencjonalna, czy awangardowa, nie jest sztuką autora tekstu, jest zwykle sztuką, która wyraża reżysera, czasem zespół aktorski, czasem bliżej nie określoną naszą współczesność.

Alina Obidniak, reżyserka spektaklu jeleniogórskiego, wystawiając na małej scenie "Wyzwolenie" Wyspiańskiego, trzyma się tej linii interpretacyjnej, która ma wyrazić współczesność. A może inaczej: współczesność wpisaną w historię. Czy jeszcze inaczej: historię wpisaną we współczesność. Jak widać możliwe i jedno i drugie. Bowiem historia przenika współczesność, a współczesność oddycha historią. W takiej sytuacji szuka się historii źródeł współczesności. A we współczesności głosów historii.

Wyspiański jest znakomitym studium do śledzenia zależności. To dobry materiał dla chirurgicznych zabiegów. Na Wyspiańskim dokonuje się operacji, która ma wyleczyć teatr, sztukę, życie. Bo u Wyspiańskiego sztuka jest chora, życie jest chore, naród jest chory. Trzeba więc leczyć. Trzeba operować. Obidniak poszła dalej z materiału przygotowanego dla innej epoki, uszyła kostium współczesny. Czy ładny to kostium, to inna sprawi, i o niej za chwilę. Faktem jest, że Obidniak kierowała się myślą najsłuszniejszą: zrobić przedstawienie żywe pulsujące, niosące niepokój, drażliwe. Przypomnieć, że sztuka karmiła się i karmi problemami swojego narodu. Przypomnieć, że niepokoje sztuki, to niepokoje życia. Że ten, kto dobrze nastawi ucho, usłyszy w głosie poezji, dramatu, w głosie sztuki tętno swoich dni. [brak fragm. tekstu] może niezbyt miły, może niezbyt elegancki ale przecież prawdziwy, czasem bolesny, sygnał ostrzegawczy. Uwaga: wsłuchajmy się dobrze, co mówi sztuka. Spróbujmy zrozumieć język sztuki. Nie lekceważmy tego, co piszą poeci. Co mówią dramaturdzy. To chciała przypomnieć Obidniak. I to przypomniała.

Już u wejścia do małej salki, która stawała się równocześnie i sceną i widownią, zatrzymują naszą uwagę rekwizyty, które tworzą nastrój rytualny. Ruchome krzesła pozwalają śledzić ruch aktorów którzy są między nami. Reżyserka zaadaptowała znane pomysły, powtórzyła grę, której nie raz byliśmy świadkami. Aktorzy siadają obok nas, mówią do nas krążą między rzędami krzeseł. Reflektory świecą nam w oczy, jakby sprawdzały, czy uczestniczymy w seansie, który się przed nami odbywa, czy tylko biernie obserwujemy. Zostaliśmy zaatakowani nie tylko przez aktorów, ale także przez światła, przez rekwizyty, które wniesiono, jak sztandary sakralne i ustawiono za naszymi plecami, wpychając w ten sposób nas na scenę. Teatr dzieje się między nami, za nami w nas.

Trochę ryzykowny pomysł. Wymaga aktorów tej samej klasy. Dobrej klasy. Tu wszystko widać. Tu wszystko słychać. A więc widać i to zbyt wyraźnie także to, co złe. I słychać wyraźnie fałsze. W takim wypadku, zdaje się trzeba to było założyć z góry. Nie wiem, czy takie było założenie. Myślę, że nie. Gdyby tak, potrzebna byłaby konwencja bardziej naturalna. Myślę, że "Wyzwolenie" zostało przeestetyzowane. I w ten sposób utraciło surowość, szorstkość, którą niósł tekst. Efekty rozdzierania, czy wydzierania płótna, mające charakteryzować walkę, będące schematycznym symbolem, nie dały korzystnego wyniku. Słabości inscenizacyjnych było więcej. Zabrakło w przedstawieniu konsekwencji i logiki kształtu reżyserskiego. Co raz spektakl rwał się. I w tonacji emocjonalnej, i w sile wyrazu. Aktorzy po wygłoszeniu swoich racji nie bardzo wiedzieli, co z sobą robić. Miałem wrażenie, że wahają się: udawać, że gramy, czy odpoczywać. Najkorzystniejsze, choć nierówne, wrażenie zrobił na mnie Konrad Krzysztofa Kursy. Młody aktor ma zdaje się sporo do powiedzenia w teatrze. Jego Konrad unosił się nieco ponad dramatem, ale w wielu miejscach przekonywał naturalnością, bezpośredniością, szczerością wypowiedzi. Nie był gorzki, był zjadliwy, ironiczny, trudny. Odbijał dość wyraźnie od innych postaci.

Widowisko, mimo usterek i błędów, powinno zainteresować widownię. Idzie nierównym rytmem, ale idzie w dobrą stronę. Odbiega od sztampy, szuka najlepszych rozwiązań formalnych, jest niespokojne. Kilka układów scenicznych zjednuje całkowitą sympatię. W całości, jako propozycja, budzi zaufanie do roboty reżyserki. Mówi wiele o możliwościach. Przedstawienie trzeba obejrzeć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji