Artykuły

Fotografie (z życia)Obłomowa

Przesłanie staje się do bólu czytelne i, stwierdzam to z dużą przykrością, trąci banałem - o spektaklu "Obłomow" w reż. Alvisa Hermanisa prezentowanym na Krakowskich Reminiscencji Teatralnych pisze Karolina Matuszewska z Nowej Siły Krytycznej.

O tym, jak trudno jest uczynić postacią sceniczną bohatera, który nie podejmuje działania, mało mówi i nie wchodzi w bliższe relacje z otoczeniem już dawno przekonał nas Pirandello, a za nim Różewicz. Teraz Alvis Hermanis na własnym przykładzie pokazuje, jak łatwo próby podobnego unaocznienia mogą zakończyć się niepowodzeniem.

W starym i zniszczonym wnętrzu pokoju, które już dawno nie widziało szczotki do kurzu, na rozklekotanej sofie pokłada się Ilja Iljicz Obłomow. Jego położenia nie da się określić inaczej, ponieważ przyjęta przez niego naturalna pozycja życiowa ma zdecydowanie charakter horyzontalny. Trudno tego dorodnego mężczyznę w sile wieku zmusić do samodzielnego wykonania dodatkowych ruchów, o podniesieniu się z łóżka i wyjściu z domu już nie wspominając. Nie jest w stanie nawet założyć sobie skarpetki czy podnieść nogę bez pomocy rąk. Jego jedynym towarzyszem jest stary i zrzędliwy, choć wierny sługa Zachar oraz cicho siedzący w kącie Aleksandrow czy Aleksiejew, czekający nie wiadomo na co. Cała trójka po prostu jest tu obecna, egzystuje, czy raczej wegetuje. Wszyscy i natychmiast ulegają dusznej atmosferze pokoju. Rozleniwiają się, zastygają w ruchu. O upływającym czasie przypomina jedynie nieregularne bicie zegara.

Czas płynie, a w życiu Obłomowa nic się nie zmienia. Hermanis z niezwykłą precyzją i lojalnością oddał w pierwszej części przedstawienia ducha powieści Gonczarowa. Był mu w tym do tego stopnia wierny, że senna atmosfera udzieliła się również widowni. Dłużące się sceny, nie pozbawione co prawda wdzięku i komizmu, powoli jednak usypiały naszą czujność i zdolność koncentracji. Reżyser, który ma skłonność do konstruowania narracyjnych scen o spokojnym, nieśpiesznym rytmie, tym razem chyba zbyt mocno zaufał autorowi.

Pewien zwrot przyniosło pojawienie się na scenie Andrieja Sztolca, wieloletniego przyjaciela Obłomowa. Wnosi on do pokoju energię, wpuszcza przez okno świeże powietrze, próbuje wygnać marazm z życia bohatera. Dzięki podobnej posturze ciała obydwu aktorów, ich fryzurom oraz strojom, widzi Szolca jako alter ego Obłomowa. W tym duchu pierwszy z nich wydaje się być drugim z przeszłości, tym, który działał i upatrywał sensu swojego życia w pracy. Ponowne zjawienie się Niemca w jego życiu jest bolesnym wspomnieniem, wyrzutem, który nie daje się wyrzucić z pamięci. I po raz kolejny, tym razem ostatni, przegrywa. Obłomowa nic nie jest w stanie zmienić, ponieważ zbyt głęboko tkwi w tradycjach wyniesionych z domu. W fabułę przedstawienia Hermanis wplata dwie sceny-monologi, reminiscencje z dzieciństwa obydwu bohaterów. Podczas gdy tradycją rodzinnej Obłomówki były poobiednie drzemki, zaś najwyższą wartością cisza i spokój, młodziutki Sztolc musiał sam na wszystko zapracować. Reżyser wyolbrzymia ten kontrast jasno stwierdzając którą postawę uważa za lepszą. Przesłanie staje się do bólu czytelne i, stwierdzam to z dużą przykrością, trąci banałem.

Lejtmotywem całego przedstawienia staje się fotografia pod różnymi postaciami: aparatu, ustawiania modeli do portretu, gotowych zdjęć. Ten element podkreśla spójność całości, ale równocześnie w bardzo prosty sposób interpretuje romans Obłomowa z ukochaną Olgą Iljińską oraz jego próby powrotu do dawnych ideałów. Kiedy Sztolc po raz pierwszy zjawia się u niego w domu, przywozi ze sobą nowoczesny (jak na tamte czasy) wynalazek - aparat wraz z wszelkimi potrzebnymi lampami, statywami, tłami fotograficznymi. To właśnie te ostatnie posłużą za scenerię dla romantycznych spotkań z Olgą w parku. Coś takiego jak spotkanie zakochanych, co powinno być prawdziwe i świadczyć o autentycznym życiu, tutaj staje się jedynie upozowaną formą potrzebną do wykonania pamiątkowego zdjęcia. Podobnie zresztą jak wjeżdżający na scenę zza drzwi krzak bzu, który porusza się niczym w tandetnej i sentymentalnej komedii o miłości. Wszystko to jednak fizycznie znajduje się w pokoju Obłomowa, dlatego równie dobrze może być jedynie jego fantazjami snutymi podczas wielu codziennych godzin spędzanych na kanapie. Fotografia będąca świadectwem pamięci i wspomnieniem pięknych chwil młodości nie może zatem powstać, ponieważ w życiu Obłomowa takich momentów nie było. Z kolei kilka zdjęć, które wiszą w ramkach na ścianie za łóżkiem, systematycznie z niej spada. Pozostają po nich wyłącznie brudne ślady, znak, że coś tam kiedyś było. Teraz jednak nikt ich nawet nie podniesie, nie wyciągnie zza łóżka. Jakby przepadły na zawsze lub w ogóle nigdy nie istniały.

"Obłomowa" Hermanisa spokojnie można by uznać za apoteozą pracy i traktowania życia jako celu samego w sobie. Do wygłoszenia tego swoistego credo reżyser zabrał się jednak w moim przekonaniu ze zbytnią gorliwością. Jego spektaklowi nie można zarzucić fuszerki, wręcz przeciwnie: jest to precyzyjne, porządnie zrealizowane przedstawienie ze świetnymi kreacjami aktorskim (również drugoplanowymi). Jednak od twórcy tej rangi wymagałabym nieco głębszych spostrzeżeń i analiz tekstu, a także większej lekkości, którą tak zachwycał chociażby w kilka miesięcy wcześniej pokazywanych w Łodzi na festiwalu Nowa Klasyka Europy "Opowiadaniach Szukszyna" czy "Pannach z Wilka". Mam nadzieję, że "Obłomow" był po prostu chwilowym spadkiem formy reżysera, którego bardzo cenię, i w przyszłości znów będę mogła podziwiać jego spektakle utrzymane na najwyższym poziomie środkowo- i wschodnioeuropejskiego teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji