Artykuły

Ładnie chodzić jest bardzo trudno

- Już jako mała dziewczynka uwielbiałam stać przed lustrem, zakładać sukienki mojej mamy i udawać sławną artystkę. Mój dziadek był wielkim wielbicielem opery, teatru, starych filmów. Siadaliśmy razem i słuchaliśmy arii, chociaż nie przepadałam za muzyką poważną. Jednak udało mu się mnie zarazić swoją pasją - opowiada KINGA JĘDRYCHA, która prowadzi pierwsze w Płocku studio baletowe.

- Już jako mała dziewczynka uwielbiałam stać przed lustrem, zakładać sukienki mojej mamy i udawać sławną artystkę. Mój dziadek był wielkim wielbicielem opery, teatru, starych filmów. Siadaliśmy razem i słuchaliśmy arii, chociaż nie przepadałam za muzyką poważną. Jednak udało mu się mnie zarazić swoją pasją - opowiada Kinga Jędrycha. Spotykamy się w pierwszym w Płocku studio baletowym, gdzie prowadzi zajęcia dla dzieci.

Kinga Jędrycha wróciła do Płocka po zakończeniu kariery. Na szkołę baletową w Warszawie zdecydowała się jako mała dziewczynka. Wcześniej był dziecięcy zespół Petrolinki.

- Znalazłam się tam jako sześciolatka. Byłam jedną z najmłodszych dziewczynek i bardzo mi się podobało. Nie lubiłam śpiewać, ale tańczyć uwielbiałam - wspomina Kinga Jędrycha. Potem sąsiadka obejrzała w "Teleranku" program o szkole baletowej i zaczęła namawiać szczuplutką Kingę, żeby spróbowała tam zdawać. Wysłały papiery do szkoły, nic nie mówiąc mamie Kingi. Na adres domowy przyszło powiadomienie, kiedy są egzaminy wstępne.

Do Warszawy Kinga pojechała już z mamą. - Wiedziałam z występów w Petrolinkach, że jak artystce spadnie jakaś ozdoba z włosów albo coś stanie się z kostiumem, to się tego nie rusza, nie podnosi, nie poprawia - opowiada Kinga Jędrycha. Na egzaminach sprawdzano rozciągliwość i słuch kandydatów, lekarz oglądał budowę ciała, zwracał uwagę, czy nie ma krzywizn, płaskostopia.

- O mnie pani doktor powiedziała, Że jestem za chuda. Zjadłam natychmiast trzy wielkie kanapki przygotowane przez mamę na podróż. Od września zaczęłam naukę w szkole baletowej - opowiada Kinga Jędrycha. Jej mama myślała, że ciężkie zajęcia i rozłąka z rodziną sprawią, że po dwóch tygodniach wróci z płaczem do domu. A jednak uparta dziewczynka postanowiła, że mimo wszystko da radę. - Byłam w czwartej klasie podstawówki. Po pierwszych lekcjach tańca klasycznego okazało się, że jest trudno, że nie tańczę, ale ćwiczę. Zaczęto nas dopiero przygotowywać, rozciągać. Ćwiczenia były ciężkie i wyczerpujące, ustawianie sylwetki w jednej pozycji trwało w nieskończoność. Ale zawsze będę pamiętać moje pierwsze przedstawienie, mój pierwszy balet. Jak weszłam do opery, zobaczyłam piękne żyrandole, czerwone dywany - to było tak, jakbym nagle znalazła się w zaczarowanym królestwie. Widziałam wspaniałą solistkę Ewę Głowacką z Teatru Wielkiego w spektaklu o Królewnie Śnieżce. Byłam oczarowana - wspomina.

Pierwsze kroki

Na co dzień były lekcje do bardzo późnych godzin. Oprócz zwykłych szkolnych przedmiotów - taniec ludowy, rytmika, gimnastyka korekcyjna, lekcje fortepianu. Uczniowie brali udział w szkolnych spektaklach, mieli praktyki na profesjonalnych scenach baletowych. Dostawali na przykład małe rólki paziów. -Ja debiutowałam w roli mrówki i owieczki - śmieje się Kinga Jędrycha. Młodzi adepci sztuki baletowej chodzili na koncerty, wystawy, oglądali konkursy chopinowskie i jazdę figurową na łyżwach. Musieli interesować się sztuką. - To sobie chwalę. Do tej pory lubię wystawy czy festiwale - stwierdza. Uczy U się partnerowania, czyli różnych podnoszeń, do których niezbędni byli nieliczni w szkole baletowej chłopcy. Poza tym w programie zajęć znalazły się tańce historyczne (pawany, menuety), taniec charakterystyczny z różnych zakątków Europy, polskie tańce ludowe. - Najbardziej lubiłam interpretacje ruchowe, które uczyły nas opowiadania ruchem różnych historii. To było przygotowanie do roli. Zawsze lubiłam się wygłupiać, udawać kogoś innego. To pomaga tancerzom, a teraz pomaga mi w prowadzeniu zajęć z dziećmi -opowiada.

Sztuka zza kulis

W sezonie 1996/1997 Kinga Jędrycha zaczęła pracę w Operze Bałtyckiej. To nie był łatwy czas dla teatrów. Skończyły się wyjazdy zagraniczne, było mało pieniędzy. - Gdy się stawia pierwsze kroki jako tancerz, to ciężko się przełamać. Młody człowiek przychodzi do zgranego zespołu. Najgorsze są próby całości, wtedy wszyscy tancerze siedzą na sali i patrzą, jak sobie młodzi radzą. To wielkie przeżycie zatańczyć przed kolegami - profesjonalistami, którzy obserwują każdy ruch twojej ręki. Gdy zatańczyłam swoje pierwsze trio, usłyszałam zza kulis głosy koleżanek: "ona i Mariola to za dużo na scenie "(pani Mariola to była solistka, która była dla mnie wzorem do naśladowania. Oprócz doskonalej techniki, wspaniale grała, była osobowością na scenie). To był dla mnie, choć usłyszany przypadkiem -największy komplement - opowiada.

Tancerz po skończeniu szkoły baletowej musi się nauczyć utrzymywać dyscyplinę. W teatrze nie ma już pani profesor, która poprowadzi ćwiczenia, zmusi do największego wysiłku. Trzeba się każdego dnia mobilizować do utrzymywania swojego ciała w formie, codziennie chodzić na próby. Do teatru nie idzie się jak do biura. - Ta praca nigdy się nie staje rutyną, ale każdy tancerz ma lepsze i gorsze dni. Ktoś oglądający spektakl może tego nie widzieć, ale zespól wie, kiedy coś wyszło, a kiedy się nie udało. Ma się moralnego kaca, gdy się czegoś do końca nie zrobiło. Tańczy się wszystko na wielkiej adrenalinie - mówi Kinga Jędrycha. W pracy tancerza klasycznego jak każdego artysty zdarzają się też śmieszne momenty. - Na przykład dostajemy nowego dyrygenta. On gra za szybko. Nogi nam wypadają z tempa, a trzeba dalej. Czasem ktoś się pomyli, za wcześnie wyjdzie na scenę. Co z tego, że przed chwilą zatańczył wspaniale całą trudną część techniczną, a w prostych krokach się potknął. Wbrew pozorom najtrudniejsze jest chodzenie po scenie. Ładnie chodzić jest bardzo trudno. Krążą legendy o tancerzach, którzy złamali nogę, ale dotańczyli swoją rolę do końca.

To, co oglądamy w teatrze, to efekt końcowy wielu miesięcy prób i ciężkiej pracy. - Wszystko jedno, co się w życiu dzieje, trzeba wyjść na scenę. Wszystkie prywatne sprawy zostawiamy na boku, wszystkie szczęścia i nieszczęścia. Trzeba dobrze grać, gdy nam jest smutno, a rola wymaga wielkiej radości i odwrotnie. Pomaga mi muzyka, podpowiada, co mam pokazać. Bywają też elastyczni choreografowie. Jak widzą, Że coś się dodało od siebie, zostawiają to. Niektórzy są jak matematycy: musi być tak i koniec - mówi Kina Jędsycha. Do jej ulubionych ról należały role charakterystyczne. Choć wszyscy widzieli ją jako delikatną królewnę, wiłę albo Giselle, najwięcej satysfakcji dawały jej takie role, w których trzeba było pokazać temperament. - W Gdańsku graliśmy spektakl edukacyjny "Abalecadlo" i tam dostałam rolę pani profesor. Grałam staruszkę, która prowadzi zajęcia i mówi piękne francuskie nazwy ćwiczeń. Kochałam ten spektakl zapoznający dzieci z baletem. W Gdańsku też zaczęłam uczyć dzieci tańca, bo przy teatrze było studio. Najpierw dostałam grupę trzylatków. Przeżycie duże. Ale dzieciaki się świetnie bawiły na zajęciach. Polubiłam to - wspomina.

Podzielić pasję

Z Gdańska Kinga Jędrycha i jej mąż, również tancerz i solista, przenieśli się do Warszawy. - Z mężem poznaliśmy się jeszcze w szkole baletowej. W Gdańsku pracowaliśmy razem. Po roku byl już solistą. Ja dostałam stanowisko koryfeja, czyli tańczyłam partie solowe i zespołowe. Po jedenastu latach zmienił się dyrektor naczelny opery. Nie chciał tańca klasycznego w teatrze, wolał współczesny. Postanowiliśmy zmienić teatr. To była trudna decyzja, bo w wieku trzydziestu lat nikt nie zmienia teatru. My się odważyliśmy. Pojechaliśmy do Warszawy, do Teatru Wielkiego. Czułam się, jakbym zaczynała od początku. Taka podróż w przeszłość - opowiada.

W Warszawie Kinga Jędrycha również prowadziła zajęcia dla dzieci. Codzienne pokonywanie odległości, tłok, doba trwająca 19 godzin - po kilku latach meczą. Po trzydziestce tancerze zaczynają dotkliwie odczuwać wszystkie kontuzje. - Stawy się zużywają. Trzeba grać spokojniejsze role, bardziej "chodzone ", np. królowych. Niektóre tancerki tańczą do czterdziestu lat i są w naprawdę fajnej formie, nie doskonalej, ale takiej, że można grać na scenie. Ja zaczęłam odczuwać duży ból. Miałam trzy razy kontuzję jednego kolana. Wtedy trzeba myśleć, co dalej. Wiedziałam, że w Płocku nie ma studia baletowego i warto spróbować. Z tą myślą tutaj wróciłam. Skoro nie mogę już tak czynnie tańczyć, nauczę dzieci podstaw. Najpierw prowadziłam zajęcia w studiu Famę - mówi. - W moim studiu trochę ćwiczymy, trochę się

bawimy. Chciałabym, żeby dzieci pokochały taniec. Przy okazji zajęcia łączą się z ćwiczeniami korekcyjnymi, co pomaga dzieciom w różnych dolegliwościach. Jest to też prostowanie pleców, różnych krzywizn kolan, płaskostopia. Cieszę się, Że jest takie zainteresowanie. Zdarzają się nawet chłopcy - wyjaśnia. Dzieci uczą się prostych figur. Najmłodsi mają zajęcia połączone z zabawą ruchową, wymyślaniem postaci, które naśladują. Głównym warunkiem chodzenia do studia baletowego "Soutenu" (nazwa pochodzi od francuskiej nazwy ćwiczenia baletowego, oznacza ruch ściągania nóg, który ma wyglądać, jakby się nigdy nie kończył) jest chęć dziecka.

Pięknie i krótko

Taniec klasyczny jest najtrudniejszą techniką, a sam zawód tancerza - krótki i niezwykle wymagający. Polskie środowisko baletowe jest małe, wszyscy się znają, bo albo spotkali się w szkole, albo na scenie. - Nie ma przepychu, całej magii, adoratorów. Może jeszcze w Teatrze Wielkim zostało trochę uwielbienia dla tancerek. Myśmy się uczyły o balerinach, które dostawały brylantowe kolie. Dzisiaj kwiaty przynoszą zazwyczaj znajomi. Tancerka wychodzi na scenę, żeby się podobać, żeby zostać dobrze zapamiętaną w danej roli. Kiedy są owacje na stojąco po spektaklu - to jest największa nagroda dla tancerzy. Kiedy zdarzają się oklaski w trakcie tańca - to jest piękne. Mimo że tancerka gorzej słyszy wtedy muzykę, jeszcze bardziej się chce, jeszcze piękniej - ocenia.

Zawodowych tancerzy jest w Polsce, licząc zespoły "Śląsk" i "Mazowsze", około 900. Ich główną bolączką jest odebranie prawa do wcześniejszej emerytury. - Jest nas garstka. Nikt nie zwraca na nas uwagi. A zawód jest bardzo ciężki i krótki - mówi. - Możliwe, że niedługo taniec klasyczny będzie tylko rodzajem hobby. Na Zachodzie młodych tancerzy dokształca się w innych zawodach. Jest specjalny fundusz. Kończą karierę i pracują w innym zawodzie, bo państwo funduje im jego naukę. U nas wszystko jest odwrotnie - stwierdza.

Na pytanie, czy łatwiej tańczy się z własnym mężem, czy obcym partnerem, odpowiada: - Nie lubimy ze sobą tańczyć, bo się kłócimy. Jak się tańczy z kolegą, to mu się pewnych rzeczy nie mówi. A my za dużo gadamy - śmieje się. - Ale mój mąż byl bardzo dobrym i chwalonym partnerem. To taki silny facet, który zawsze uratował partnerkę w najbardziej skrajnych sytuacjach - dodaje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji