Artykuły

W sprawie "Wyzwolenia"

Minął pierwszy akt, poszczególne grupy i środowiska zostały już zaprezentowane. Nagle Konrad wkracza, mówi kawałek epilogu z pierwszego wydania sztuki: "Tu dramatowi temu koniec, lecz myśl, ten chybki lotny goniec poza ten dramat polatuje..."

Koniec? Można by pomyśleć, że istotnie widzowie zostają zaproszeni do szatni, by odebrać płaszcze i kapelusze. Ale Jerzy Goliński, inscenizator Wyzwolenia w warszawskim Teatrze Dramatycznym, pojmuje te słowa inaczej. Koniec nie znaczy u niego zakończenia. Słowa zmieniają nagle sens. Co dziwniejsze, epilog przeobraża się w początek nowej akcji dramatycznej. Początek czy przygotowanie akcji nowej? Wkraczają Maski, zaczyna się dyskusja.

Nic nie uzasadnia takiego rozwiązania. Decyzja inscenizatora, chęć postawienia na swoim? Nie wiadomo. Maski są tutaj równie zagadkowe. U Osterwy były reprezentantami różnych opinii, koterii, stanowisk. W spektaklach Wyszomirskiego byli to aktorzy przygotowujący się - wraz z Konradem - do wejścia na scenę. Hanuszkiewicz umieszczał Maski na widowni, by toczyć z nimi współczesną dyskusję. W niedawnym olsztyńskim przedstawieniu Jana Błeszyńskiego Maski (czyli współaktorzy komedii o Polsce współczesnej) toczyły spór już od pierwszej chwili, rozmowy z nimi były zupełnie naturalnym dalszym ciągiem scen początkowych. Goliński wyrywa te sceny z kontekstu, nie daje im scenicznego sensu.

O co się toczy walka? Czemu to wszystko służy? Dokąd zmierza akcja? Nie wiadomo. A więc mamy tu działania bezcelowe, podyktowane przypadkiem i kaprysem? Byłby to krok wstecz w stosunku nie tylko do dotychczasowej scenicznej tradycji, ale i przesłanek samego tekstu. Nawet przyjmując tak przekorne założenie, musielibyśmy znaleźć w spektaklu zasygnalizowanie intencji inscenizatora. Niestety, brak takich znaków. Toczą się rozmowy - to wszystko. Rozmowy dla zabicia czasu?

Po zakończeniu dyskusji Konrad nie ma już nic do roboty. Inscenizator przekreśla postać Geniusza. Sztuka trafia więc w próżnię. Jakże tu walczyć o nowe sprawy, gdy nie wiadomo, na czym polegały (i polegają) dawne? Inscenizator może nie pokazywać Geniusza jako "posągu", nie musi go identyfikować z paseistycznymi wyobrażeniami o największym naszym romantyku. Ale Wyzwolenie, w którym Konrad nikomu się nie przeciwstawia, lub - co najwyżej - sam sobie, takie Wyzwolenie traci artystyczną wibrację.

Prawda: na początku spektaklu Konrad objawia się nam jako aktor-kabotyn. Aktor, który się zgrywał; za swe pierwsze kwestie, w huku piorunów mówione, dostaje brawa, nagrane na taśmę. Ponieważ dalsze, drwiące słowa tej postaci zostały w spektaklu zachowane - wszystko się zaczyna mącić i gmatwać. Z czego kpi Konrad? Z samego siebie? Z przedstawienia, jakie chce do życia powołać? Jeśli tak, gra nie była warta świeczki.

A Zapasiewicz ma wszelkie dane na wspaniałego Konrada. I był nim istotnie.

Wysoko cenię talent i pomysłowość Golińskiego, dałem temu wyraz omawiając jego spektakle (szczególnie Złotej Czaszki). Tym bardziej chciałbym go uchronić od stosowania rozwiązań nie stanowiących istotnego postępu. Trzeba stale przypominać, że najgorszą przysługą, jaką można oddać utalentowanemu artyście, jest "duszenie komplementami". Niekontrolowane zachwyty są równie niebezpieczne jak nieumotywowane ataki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji