Artykuły

Świat na opak

To lektura "Procesu" na opak, z wiarą, że można żyć w zgodzie z sobą samym - o spektaklu "Zwariowałpoczymprzepadł" w reż. Victora Bodó z Teatru Katona József Színház prezentowanym na Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym "Demoludy" w Olsztynie pisze Katarzyna Lemańska z Nowej Siły Krytycznej.

W przedpokoju bez okien, za to z mnóstwem drzwi, klapek, szuflad i ukrytych przejść, rozgrywa się najbardziej emocjonujący proces sądowy. Nie traktują go na serio prokurator, obrońca, ława przysięgłych, świadkowie, ani nawet sędzia, tylko oskarżony - Józef K. - bezradnie próbuje udowodnić swoją niewinność w świecie, w którym człowieczeństwo jest największym przewinieniem.

Węgierski Teatr Katona József Színház zaprezentował olsztyńskiej publiczności spektakl na motywach "Procesu" Franza Kafki. Już przewrotnie brzmiący tytuł "Zwariowałpoczymprzepadł" sugeruje, że nie będzie to wierna adaptacja powieści, ale wariacja na jej temat. Spektakl Victora Bodó zawiera elementy kabaretu, pastiszu, groteski, momentami absurdu. Połączenie tych wszystkich kategorii daje zaskakujący efekt: widz jest nieustannie wytrącany z interpretacyjnego zaplecza na peryferie maniakalnego umysłu (Kafki czy reżysera?), balansuje na granicy realności i fikcji, żartu i powagi. Bodó nieustannie stara się pobudzić nasze zmysły i wyobraźnię. Stosuje wiele aluzji i cytatów z amerykańskich filmów. Początkowo bawią sceny zachowane w konwencji filmu "Cabaret" w reżyserii Boba Fosse'go oraz musicali "Chicago" i "Deszczowa piosenka". Widzowie z łatwością rozpoznają motywy labiryntu i wesołego miasteczka czy figury klauna i famme fatale. Jednak tych intertekstualnych nawiązań jest tak wiele, że spektakl wydaje się jedynie kolażem, hołdem złożonych hollywoodzkiemu przemysłowi filmowemu. Owszem, węgierski zespół świetnie radzi sobie z kabaretową formą spektaklu, parodie songów rozśmieszają do łez, a występy tanecznie wywołują gromkie oklaski. "Zwariowałpoczymprzepadł" zbliża się jednak do musicalowej rewii i przestaje przypominać spektakl teatralny.

Rozgrywający się proces to parodia działania biurokratycznej machiny, nie tylko tej na Węgrzech. Główny bohater uważa początkowo swoje aresztowanie za okrutny żart urodzinowy. Dopiero znajomi, którzy zachowują się jak ludzie chorzy na paranoję i schizofrenię, zasiewają w nim wątpliwości. To nie strażnicy, ale bliscy Józefa K., traktują go jak winnego. Usilnie starają się udzielać mu wskazówek, podsuwają prawnicze kruczki i bardziej przejmują się jego losem niż własnym, mimo że to oni potrzebują natychmiastowego leczenia psychiatrycznego. Sądowniczo-biurokratyczny półświatek spotyka się na orgiastycznych wieczorach karaoke i występach drag queen. Wyuzdane procedury sądowe prowadzą do wybuchowego, i efektownego, by nie rzec efekciarskiego, wyroku - przepuszczenia Józefa K. przez wyciskarkę, maszynkę do mielenia ludzkiego mięsa, aby wyleczyć go z normalności.

Za dnia biurokratyczna machina działa z zegarmistrzowską precyzją. Strażnicy uniemożliwiają bohaterowi dotarcie do sal sądowych (gdzie rozprawy toczą się nieprzerwanie, bez względu na porę). Urzędnicy poruszają się niepostrzeżenie w labiryncie drzwi i tajemnych przejść, które równie dobrze mogą znajdować się w banku, na stancji Józefa K., w biurze adwokackim, prokuraturze czy sądzie. Przestrzeń nie jest jednoznacznie określona, pełni kilka funkcji równocześnie. Długi korytarz, obity brązową sztukaterią, to połączenie sali wykładowej, kabiny przesłuchań i wspólnego przedpokoju w domu czynszowym. Nie jest to przestrzeń znajoma i oswojona, ciągle ma się poczucie bycia podglądanym, inwigilowanym. Nic nie znajduje się na stałym miejscu - nieustannie zmieniają się konfiguracje pokoi. Za dnia panuje jeszcze porządek, ale po zapadnięciu mroku nie można opanować chaosu. Urząd Prawa przeistacza się nocą w klub ze striptizem, w którym urzędnicy po godzinach pracy występują w muzycznym kabarecie przywodzącym na myśl czarno-białe filmy z lat 20.. Przypomina to zabawę karnawałową - nie wenecką maskaradę, tylko scenę z obrazu "Walka Karnawału z Postem" Pietera Bruegla. Józef K. byłby wówczas ascetą stojącym po stronie dawnego prawa i porządku.

W tej karnawałowej atmosferze świat staje na opak, odrzucono powszechnie obowiązujące hierarchie społeczne i porządek funkcjonowania państwa. Sędzia staje się zawisłym katem, strażnicy - złodziejami, a pielęgniarka Leni zachowuje się jak prostytutka. Ten świat jest ułomny, zdeformowany. Postaci przypominają, kierujące się wyłącznie zwierzęcym instynktem, kreatury. Józef K. poddaje się temu moralnemu rozkładowi, zanim dochodzi do decydującej rozprawy. Próbuje się przystosować do nowej rzeczywistości - pełnej profanacji, błazenady, bluźnierstwa; rzeczywistości, w której wysokie miesza się z niskim, nieustannie jesteśmy epatowani kultem ciała, a człowieczeństwo ogranicza się wyłącznie do zaspokojenia potrzeb fizjologicznych i seksualnych. Mimo usilnych starań, nie udaje się mu to - nadal egzystuje w dawnym, przestarzałym porządku, dlatego musi zostać ukarany. Józef K. w inscenizacji Bodó jest winny zachowania człowieczeństwa. Za swoją odmienność (czy "normalność") pozbawiono go życia, przepuszczając przez maszynkę do mielenia. W ostatniej scenie odradza się na nowo (w czasie karnawału zostaje zachwiana równowaga między życiem a śmiercią). Dostaje koleją szansę, której został pozbawiony bohater powieści Kafki. "Zwariowałpoczymprzepadł" to lektura "Procesu" na opak, z wiarą, że można żyć w zgodzie z sobą samym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji