Artykuły

Obrzęd teatralny

Premiera "Widm" Stanisława Moniuszki zakończyła uroczystości związane z oddaniem do użytku odbudowanej sali Teatru Narodowego zwanej od tej pory salą Wojciecha Bogusławskiego. Po cyklu galowych przedstawień i koncertów inspirowanych dziełami Adama Mickiewicza przychodzi teraz pora na codzienną teatralną rzeczywistość. W życiu kulturalnym stolicy nowa scena będzie jednak obecna do końca sezonu symbolicznie. W grudniu na przykład w ramach Warszawskich Spotkań Teatralnych zostaną tu zaprezentowane ponownie "Dziady - dwanaście improwizacji" na otwarcie gościnnie wypożyczone ze Starego Teatru w Krakowie, odbędzie się też kilka spektakli "Widm". Tak naprawdę sceniczna wersja "Widm" jest pierwszą premierą odbudowanego teatru w jego nowym, organizacyjnym kształcie, ten spektakl ma być bowiem obecny w repertuarze. Wybór zresztą wydawał się oczywisty. Czy może być coś lepszego na inaugurację narodowej sceny niż dramat Mickiewicza wzbogacony muzyką Moniuszki? Ponadto ta kantata odgrywała ważną rolę za życia Stanisława Moniuszki: Wykonywano ją w chwilach szczególnie uroczystych, na przykład w rocznicę narodowych powstań, angażowano do niej najwybitniejszych wykonawców z Heleną Modrzejewską na czele.

Zdaniem kompozytora "Dziady" w wersji muzycznej powinny być prezentowane w wersji koncertowej, dlatego zdecydował się na kantatę. Tak naprawdę stworzył jednak dzieło inspirujące artystów teatru, nic więc dziwnego, że "Widma" zainscenizowano po raz pierwszy ponad 120 lat temu. Czas, co prawda, okazał się niezbyt łaskawy dla dzieła Moniuszki, które po latach przyćmiły najlepsze jego opery. A przecież wykonywane dziś okazjonalnie "Widma" ujawniają swą dużą urodę muzyczną i talent kompozytora. Moniuszko cenił poezję Mickiewicza, muzyka stara się więc pomóc strofom dramatu, wzmocnić klimat i nastrój II części "Dziadów" będących kanwą "Widm".

Obecna inscenizacja ma, nieco z konieczności, charakter symboliczny. Narodowy wieszcz z narodowym kompozytorem inaugurują działalność sceny Teatru Narodowego. To realizatorom narzuciło pokorę wobec dzieła. Obok poety i kompozytora bohaterem spektaklu jest właśnie sam teatr ze swą mroczną sceną, maszynerią, zapadniami, reflektorami i żelazną kurtyną. Inscenizacja jest surowa i skromna, scenografia zredukowana do minimum. Widzowie uczestniczą nie tyle w misterium Dziadów, co w swoistym obrzędzie teatralnym.

Skromność, której brak był, niestety, zauważalny w paru ostatnich pracach teatralnych Ryszarda Peryta, jest niewątpliwą zaletą "Widm". Z pokorą podszedł do dzieła Moniuszki także Antoni Wicherek, już pierwsze delikatne dźwięki kwintetu smyczkowego we wstępie do kantaty zapowiadały pietyzm i staranność wykonania. I tak też się stało, choć niestety, kanał orkiestrowy, podobno poszerzany na osobiste polecenie ministra Dejmka, skutecznie wytłumia walory brzmieniowe dobrze grającej orkiestry. Świetnie zabrzmiał natomiast na scenie gościnnie występujący Warszawski Chór Kameralny, starannie przygotowany przez Ryszarda Zimaka i doskonale radzący sobie ze skomplikowanymi partiami rozpisanymi przez Moniuszkę na poszczególne głosy. Kantatowy charakter "Widm" głównym bohaterem obrzędu czyni właśnie chór. Soliści odgrywają tu role drugoplanowe, z wyjątkiem oczywiście postaci Guślarza. Tę powierzono Andrzejowi Hiolskiemu, którego głos nie traci swej urody, a sam śpiewak pozostaje wzorem kultury muzycznej i sztuki interpretacji. Należy się cieszyć, że inauguracja Teatru Narodowego dała szansę zaprezentowania kolejnej kreacji tego niezwykłego artysty. Dobrze wypadł w dramatycznej roli Widma Piotr Nowacki, niezłe były epizody aktorskie Grażyny Ciopińskiej (Sowa) i Ryszarda Cieśli (Kruk), ładnie zaprezentowały się w roli Aniołków dzieci z Chóru Alla Polacca, czego nie można powiedzieć o Marcie Boberskiej, nie tylko dlatego, że piosenka Zosi to jeden z mniej ciekawych muzycznie fragmentów "Widm".

Specjalnie na jedno przedstawienie przyjechał z Paryża Andrzej Seweryn, by wystąpić w podwójnej roli Pielgrzyma-Widma Gustawa. Był to gest symboliczny. Artysta, który jako student szkoły teatralnej organizował w 1968 r. przed Teatrem Narodowym manifestację w obronie Dejmkowskich "Dziadów", dziś jest gwiazdorem przedstawienia na tej scenie i według tego dramatu Mickiewicza. A mimo wszystko trudno oprzeć się wrażeniu, że można było znaleźć okazję bardziej satysfakcjonującą artystycznie, by ten niezwykły aktor po latach nieobecności mógł zaprezentować swój talent w pełni. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że tak też się stanie w przyszłości w Teatrze Narodowym, choć w ujawnionych dotychczas planach repertuarowych na następne lata nie znalazła się propozycja dla Andrzeja Seweryna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji