Artykuły

Widmo w Operze

"Widma" Moniuszki - pierwsza premiera w odbudowanej Sali im. Bogusławskiego - to mieszanka dziwacznych pomysłów inscenizacyjnych i scenograficznych. W dodatku niektóre z nich niepokojąco przypominają wcześniejsze przedstawienia Warszawskiej Opery Kameralnej zrealizowane przez tego samego reżysera i scenografa

Nie wiadomo, dlaczego właściwie w programie spektaklu widnieje określenie "scenografia", skoro jej prawie nie ma. Samą ideę można zrozumieć - chodziło zapewne o zaprezentowanie technicznych możliwości odbudowanej po pożarze sceny. Gorzej, że na tej gołej scenie pojawiają się powtórzenia z poprzednich, głównie Mozartowskich realizacji reżysersko-scenograficznego tandemu Ryszard Peryt - Andrzej Sadowski.

Chór śpiewa początkowo na rusztowaniach, potem schodzi po schodach.

Dwa Aniołki zjeżdżają na wąskim podeście szerokości całej sceny. Zosia z kolei wjeżdża na wózku, na którym znajduje się fragment z pamiętnej dekoracji do wystawionej w Warszawskiej Operze Kameralnej młodzieńczej opery Mozarta "Il re pastore".

Także kostiumy Złego Pana, Sowy i Kruka żywcem przypominają te z Mozartowskich realizacji Sadowskiego i Peryta - "Thamosa", "Don Giovanniego" czy tych z udziałem mimów. Z Warszawskiej Opery Kameralnej realizatorzy sprowadzili też chór - znakomicie przygotowany przez Ryszarda Zimaka - i świetną Martę Boberską (Zosia), którą Maria Fołtyn typuje na przyszłą Halkę.

Kiedy usłyszałam, iż jako Pielgrzym wystąpi Andrzej Seweryn (w drugiej obsadzie Krzysztof Kolberger), zaczęłam się zastanawiać, skąd reżyser wytrzasnął postać, której nie ma ani u Mickiewicza, ani u Moniuszki. Ale trzeba przecież było dopisać symboliczną rolę dla Seweryna, więc na samym początku, po orkiestrowym wstępie, aktor wychodzi z pielgrzymim kijem i wygłasza wstęp Mickiewicza tłumaczący obrządek dziadów. W porządku. Ale to za mało, więc w finale Widmo, które w oryginale "nie odchodzi i nie gada", gada przez kilka minut monologiem Upiora sprzed IV części "Dziadów". To tak jakby postawić dziesiątą kropkę nad i - cała dramaturgia zawieszenia końca obrządku pierzcha jak bańka mydlana.

Teatralnych absurdów również nie brak. Chórowi, choć jego wspaniała dykcja jest słyszalna także z głębi sceny, reżyser każe śpiewać wciąż do widowni. A widma - poza Aniołkami i Zosią - pojawiają się z tyłu sceny, żeby je więc zobaczyć, chór musiałby mieć oczy na plecach. Za to Guślarz nieraz zwrócony jest w głąb sceny i wtedy kompletnie go nie słychać.

W ogóle Andrzej Hiolski w roli Guślarza raczej jest śpiewakiem niż aktorem - jego łagodnego "a kysz, a kysz" nikt by się nie przestraszył. Za to Robert Dymowski (w drugiej obsadzie; w pierwszej w tej roli występuje Piotr Nowacki) jest znakomity jako Zły Pan zarówno aktorsko, jak i wokalnie. Ryszard Cieśla (Kruk) okazuje się lepszym aktorem niż śpiewakiem, a Grażyna Ciopińska (Sowa) - ani jednym, ani drugim. Zduszone brzmienie orkiestry z trudem dobiega z wadliwie zbudowanego kanału i doprawdy trzeba podziwiać dyrygenta Antoniego Wicherka, że jest w stanie nad całością muzycznie zapanować.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji