Artykuły

Na zamówienie

Witold Filler

Jest Pan człowiekiem znanym i od lat niezmiennie budzącym zainteresowanie ogółu, w tym także Czytelników Kuriera...

- Nie wiem, jak dziękować. Powinna pani teraz dodać, że to "znany" wiąże się jeszcze z telewizyjnym "Wielokropkiem", a "niezmiennie budzący zainteresowanie" z "Seksem i polityką" w "Syrenie". A ja na to powinienem odpowiedzieć, że z mojej działalności najbardziej sobie cenię moją recenzję w "Trybunie Ludu" o krakowskim "Wyzwoleniu" w reżyserii Konrada Swinarskiego. Zresztą tak jest naprawdę. Uważam ten spektakl za wielki fakt w dziejach powojennego teatru polskiego, zaś moja ówczesna recenzja stanowiła rodzaj polemiki z uprzednio zamieszczoną na tych samych łamach oceną. Dla Swinarskiego krzywdzącą i chyba całkowicie mylną.

Aktor, dziennikarz, krytyk teatralny, felietonista, autor scenariuszy, reżyser, redaktor naczelny i dyrektor teatru. Kim chciałby Pan jeszcze być?

- Łatwiej byłoby mi odpowiedzieć, kim nie chciałbym. Otóż nie chciałbym już pracować robiąc coś, czego bym nie mógł ogarnąć wyobraźnią. Na przykład nie chciałbym dziś pracować w telewizji. Mam za sobą dziesięcioletni staż w TV. Już wtedy było to karkołomne, teraz, przy wszystkich brakach na rynku (zarówno materiałów na kostiumy, jak dobrych scenariuszy) i obecnych aspiracjach widza - to prawdziwa orka na jałowym ugorze. Zresztą wszystkie prace, w których zawarty jest element administracyjnego zarządzania, nie należą dziś do najłatwiejszych!

Po pięciu latach prowadzenia teatru mogę chyba zapytać: czy uważa Pan, że robi Pan to lepiej niż poprzednicy?

- Nie wiemy czy lepiej. Chyba staram się po prostu inaczej prowadzić teatr "Syrena" niż robili to Z. Gozdawa i W. Stępień. Mam zresztą wrażenie, że ta odmienność płynie także z innego klimatu, w jakim przyszło pracować. Za czasów moich znakomitych poprzedników widz spływał do teatru ruchem taśmowym, dziś o widza trzeba walczyć. Walczyć z sukcesem, a nie schlebiając! - to program dosyć skomplikowany. O stopniu tych komplikacji niech zaświadczy przykład renomowanych scen dramatycznych, co nagle zapałały miłością do wszelkich śpiewogier, jasełek czy fars - wygląda to czasem żałośnie - a czy istotnie wpływa na frekwencję? W tym czasie "Syrena" zamiast rewii wystawiła normalną komedie literacką pod tytułem "Kłopot z dziewczyną perkusisty" Frisby'ego i okazało się, że widz po prostu lubi, żeby teatr go szanował, a nie tylko rozumiał...

Kiedyś dość trafnie przepowiadał Pan młodym aktorkom kariery (pomylił się Pan tylko co do Maryli Rodowicz). Kto będzie gwiazdą na firmamencie rozrywki w następnych sezonach?

- To jakieś nieporozumienie z tą Rodowicz. Zawsze przepowiadałem jej wielką karierę, a nawet ciut w tej karierze udało mi się dopomóc. Irytowały mnie natomiast pewne wybryki artystki. I mówiłem o nich otwarcie, widząc w tym obowiązek i krytyka, i przyjaciela. Rodowicz była atoli artystką tak zdolną, że zrobiła karierę o miesiąc szybciej niźli przewidywałem. I jak każda osoba o ugruntowanej pozycji miała już innym za złe każde słowo krytyki. Ten miesiąc nas skłócił. Ale wracając do pani pytania: najbliższa przyszłość w rozrywce należy zespołów rockowych. Tu gwiazdą jest magma masy dźwięków; krzyczący do wtóru widzowie i tak swych ulubieńców nie słyszą. A jeśli idzie o teatr rozrywki, to stawiam wykrzyknik przy nazwisku Elżbiety Zającówny! Redakcja Kuriera - jak mi się wydaje musi być podobnego zdania, skoro parę tygodni temu opublikowała w tym miejscu wywiad właśnie z nią.

Udostępnia Pan teatr młodym ludziom, ale repertuar "współczesny" opiera Pan na autorach renomowanych. Jest w tym chęć podniesienia poziomu tekstów czy zwykła asekuracja?

- Kiedy przed pięciu laty stawili się u mnie Kofta, Kreczmar, Czubaszek czy Groński, autorami renomowanymi byli jeszcze Minkiewicz, Prutkowski, Załucki. Dziś zostałem po prostu wierny dawnym przyjaźniom. Czasem z wzajemnością...

Czy ma to bezpośredni wpływ na kontakty "Szpilek" z "Syreną"?

- Jakiś na pewno ma, choć właściwszy byłby tutaj, niestety, czas przeszły. Czas współczesny nagromadził przed naszym tygodnikiem satyrycznym taką mnogość kłopotów, że zespół musi w pierwszym rzędzie uporać się z nimi. Dopiero potem dorabiać sobie na Litewskiej.

Na zakończenie: jako redaktor naczelny "Szpilek" zna Pan zapewne aktualny dowcip lub anegdotę nie będącą w powszechnym obiegu...

- Znam... Ale to przecież nie jest karalne!

Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji