Artykuły

Stare i nowe

Zaczynałem pracę publicysty teatralnego w "Polityce", był rok 1963. Pościg za egzotycznym tematem musiał mnie naprowadzić na ów wątek: teatr w objeździe. Pojechałem do Białegostoku, dyrektorował - jak i dziś - Jerzy Zegalski. Dychawiczny autokar dowiózł grupkę aktorów do sennego miasteczka, po drodze rozmowa z objazdowej codzienności. Że mróz w garderobach, a zaduch na sali, gdzie widzowie w płaszczach, koza łazi po scenie, niemowlęta kwilą, zaś do toalety jedyne przejście przez ów niemowlęcy płacz. Opisałem to chyba dosyć sugestywnie, bo "Polityka" wolała tekstu nie zamieszczać: była właśnie w stanie jakiejś wojny z tow. Arkadiuszem Łaszewiczem, uznano, że mógłby on mój reportaż uznać za pretekstowy, że niby atak na Białostocczyznę. Proste opisanie objazdowej prawdy równało się żalem sztychowi we władzę, taką była ta prawda...

A temat posiadał przecież rodowód. Za kronikarza najlepszy by to był Stanisław Krzesiński. Jego "Koleje życia" stanowią indeks sytuacji tyleż wymownych, co smutnych. Mija sto lat. I cóż się zmienia? Po prawdzie to chyba tylko poziom widowni. Na gorszy: za czasów Krzesińskiego, gdy już ktoś fundował sobie kosztowny bilet na "Małpę Żoko", to konsumował potem spektakl solennie. Dziś bilety prezentuje swym pracownikom odnośna rada czy dyrekcja, maleje szacunek odbiorcy wobec teatru. Nawet na Ćwiklińską tłoczył się tłumek, bo nuż starowina zrobi tę frajdę, że zemrze akurat na ich oczach...

Zaś za wygodne alibi dla tego lekceważenia ma dzisiejszy widz... Teatru TV. Uznany za cudo, bo opromieniony udziałem aktorskich sław. Więc Teatr TV ładuje widz na piedestał, teatr objazdowy jest mu zaledwie podnóżkiem.

Są wyjątki: kiedy miejscowy teatr uzyskał jednoznaczny poklask stołecznej prasy. Pamiętam początki dyrekcji Aliny Obidniak w Jeleniej Górze: smętne i ciche; wystarczyły dwie trzy recenzje w "Kulturze", jeden dłuższy temat w "Pegazie", a przedstawienia Teatru im. Norwida na własnym terenie poszły w cenę. Snobizm jawi się jako skuteczny sojusznik sztuki. Nie pierwszy raz. Tyle że obiektywne parametry techniczne, jakie zabezpiecza większość polskich sal w małomiasteczkowych Domach Kultury i gminnych świetlicach, nigdy nie sprzyjały sprawie. Poszczególni dyrektorzy terenowi próbowali zmagać się z tą nieprzyjazną nieruchawością materii (Np. dyr. Mirosław Wawrzyniak z Zielonej Góry proponował zakup przez teatr... cyrkowego szapita), zrażeni życiem po prostu starali się od objazdów uciec, minimalizując już same limity rocznych w tym względzie planów. Trudno się dziwić. Właściwie ze znanych mi dyrektorów jeden jedyny Aleksander Sewruk lubił objazd, uznając w nim nawiązanie do tradycyjnej ofensywności teatru. Ale też ofensywność sztuki potrafił Sewruk obudować dynamizmem organizacji. Wiązał swój olsztyński teatr z "Gromadą", z kółkami rolniczymi, z samym czortem. I stale powtarzał, iż szansą teatru terenowego pozostaje (udokumentowana faktami) przyjaźń z jego naturalnym widzem. O tym samym pisał i marzył przed stuleciem Krzesiński. Więc...

Więc może... mimo telewizyjną konkurencję, mimo fatalne warunki prezentacji, mimo programowe (bo narzucone przez oficjalną skalę kryteriów) zobojętnienie części widzów - teatr objazdowy jest w stanie wybronić swoje racje bytu. Uchronił je głównie w planie metafizyki jako spełnienie podświadomych tęsknot ludzkich do bezpośredniego obcowania z tym, co niedopowiedziane. Nosicielem tego niedopowiedzenia staje się aktor. To spotkanie z nim pozostaje szansą i racją objazdu. Czasami szansą niewykorzystaną, czasami racją jedynie pozorowaną. A przecież...

Aktor jako katalizator postaw. Zaś jednocześnie aktor jako wielki zaklinacz, namawiający do łez i do śmiechu. Artyści z mojej "Syreny" wędrują teraz po salach Polski wschodniej z bulwarową farsetką pod szampańskim tytułem "Skok do łóżka". Nie należę do entuzjastów tego typu literatury (premierę "Skoku" dali w Syrenie jeszcze poprzedni dyrektorzy). Ale muszę stwierdzić fakt: "Skok do łóżka" w wykonaniu aktorów "Syreny" przyciąga komplety widzów w Łomży, Suwałkach, Siedlcach, Białymstoku, Rzeszowie. Objazdowy teatr. W najbardziej klasycznym znaczeniu tego pojęcia. W tym wariancie - teatr wesoły, współczesna "Małpa Żoko". Jak u Krzesińskiego. Koło się zamyka. I dalej nie bardzo wiadomo, co w środku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji