Artykuły

Wydarzenie w szkole teatralnej

Przedstawienia dyplomowe ostatniego roku PWST są robione po to głównie, by zaprezentować publicznie skutki czteroletniej edukacji studentów wydziału aktorskiego. Bywa, że są tym tylko: targiem na talenty, pokazem nowych twarzy, doświadczeniem pierwszej samodzielności. Ale i zdarza się, że są prawdziwymi wydarzeniami artystycznymi, w niczym nie ustępującymi "profesjonalnym" spektaklom wystawianym w "dorosłych" teatrach. O najnowszym z takich wydarzeń chciałbym kilka słów powiedzieć. Mam na myśli "Szkice z "Człowieka bez właściwości" Roberta Musila, pokazywane od lutego w krakowskiej PWST przy Warszawskiej 5, zrealizowane ze studentami obecnego IV roku przez Krystiana Lupę.

Kim był Robert Musil (1880 - 1942), dużo by mówić. Ten najwybitniejszy obok Józefa Rotha i Heimito von Doderera - literacki komentator barwnej i szalonej epoki schyłku monarchii austro-węgierskiej i początków nowego ładu niemieckiego lat dwudziestych, pisał swoją powieść życia, "Człowieka bez właściwości", z przerwami lat kilkanaście, i dopiero śmierć zakończyła to niezwykłe zamierzenie. Pozostały urwane niemal w pół zdania cztery spore tomy, biblia tej dziwnej epoki i jednocześnie jedno z najgłębszych filozoflczno-literackich świadectw pierwszej połowy XX wieku.

Nie słyszałem, by ktokolwiek porywał się w teatrze na "Człowieka bez właściwości". Być może tylko trochę bardziej niesamowite wydawałoby się sceniczne zrealizowanie siedmiu tomów "W poszukiwaniu straconego czasu" Prousta. Ale Lupa już raz przymierzył się do Musila: dwa lata temu, wystawiając, wspaniale, olśniewająco, "Marzycieli" w Starym Teatrze. I "Marzyciele" to był jednak w miarę tradycyjny dramat. Przy "Człowieku bez właściwości" - coś jakby "Wariacje goldbergowskie" przy "Pasji wg św. Mateusza". Jednak Lupa miał też za sobą jeszcze inne doświadczenie: inscenizację "Braci" wg "Braci Karamazow" w tejże Szkole Teatralnej dwie sceniczne opowieści posiada realizacja kilku wybranych wątków tej powieści - w dwóch równoległych obsadach aktorskich, pierwsza bodaj na taką skalę praca dyplomowa w dziejach PWST. "Profesjonalna" wersja spektaklu jest obecnie w próbach w Starym Teatrze, więc ci, którzy nie widzieli "Braci" w Szkole, będą mieli niedługo okazję poznać to niepospolite zamierzenie inscenizacyjne.

"Szkice z "Człowieka bez właściwości"" są od strony koncepcyjnej pomyślane jeszcze inaczej. Zdając sobie sprawę, że jest rzeczą niemożliwą pokazanie wszystkich naraz wątków, motywów i postaci i spisanych przez Musila w jego dziele, wybrał Lupa dwa równoległe zestawy poszczególnych scen (nazwał je "szkicami" właśnie), układających się w pewien logiczny ciąg zdarzeń związanych wewnętrznie czymś w rodzaju fabuły. Czymś w rodzaju - albowiem trudno tam mówić o precyzyjnych konstrukcjach dramaturgicznych, mających swój konieczny początek i równie nieodzowny koniec. Są to raczej dwie sceniczne opowieści posiadające prawie tych samych bohaterów, ale opowiedziane jakby z dwóch różnych punktów widzenia, zaakcentowaniem różnych wątków, wydobyciem na plan pierwszy innych motywów z życia głównych postaci powieści. Różne są też obie obsady aktorskie, choć kilka drugoplanowych ról powtarza się w tym samym wykonaniu. Mamy zatem do czynienia z podwójnym teatralnie odczytaniem jednego pierwotnego tekstu, i choć obie inscenizacje zostały rozłożone na dwa osobne wieczory teatralne, tylko obejrzenie całości daje pełnię wyobrażenia o tym niebywałym i chyba nieznanym w dotychczasowej praktyce scenicznej przedsięwzięciu.

Z nadmierną zapewne hojnością obdarzam tekst przymiotnikami - superlatywnymi, ale jest to najwyżej błąd stylu. Otóż myślę (i czuję), że Krystian Lupa nie tylko znajduje się w swoim szczytowym okresie twórczym, czyli że to, co ostatnio robi, każda kolejna premiera, jest znakomite, ale że w ogóle jest to w tej chwili najważniejsze zjawisko teatralno-intelektualne w Polsce, mające swoją wyraźną przestrzeń, samodzielnie wydzieloną na naszej niemożliwie zagraconej ziemi sztuki i myśli. I choć wiem, że wyznanie takie zmusza do przedstawienia dowodów o szczególnej mocy, na co w tekście, który teraz piszę, nie będzie oczywiście miejsca, przecież wolę to powiedzieć jasno i wyraźnie, żeby znów nie prześlepić czegoś, co mamy przed nosem, a co nasze zagonione i chore życie skłonne byłoby umieścić w dziale: "... i inne tego typu ciekawostki".

Piszę to nie przypadkiem kilkanaście dni po teatralnym święcie, jakim była wizyta w Polsce teatru Kantora z ostatnim spektaklem. Nie ma zwyczaju (ani sensu) porównywać ze sobą dzieł wybitnych, ale przemożny świat reklamy, biznesu i krytyki takie dodatkowe wartościowanie po prostu stwarza, zaś w tej konkurencji Lupa nie ma żadnych szans. Więc nie ma nic do rzeczy, że "Szkice z "Człowieka bez właściwości"" wydają mi się, całkiem prywatnie, spektaklem o wiele głębszym, ciekawszym, bardziej fascynującym teatralnie, poruszającym się w znacznie rozleglejszej perspektywie filozoficznej i emocjonalnej niż "Nigdy tu już nie powrócę".

Chodzi tylko, doprawdy tylko o to, by zdobyć się na chwilę skupienia i zejść z hałaśliwych ścieżek świata także i tam, gdzie na niewielkiej przestrzeni szkolnej sceny odbywa się w ciągu dwóch wieczorów niezwykłe wtajemniczenie w teatr.

Spektakl pierwszy nosi podtytuł "W stronę Klarysy" i jest utworem bogatym, rozbudowanym inscenizacyjnie, pełnym przestrzeni, muzyki, gry świateł i nastrojów. Także aktorzy mają jakby "więcej" do zagrania, mogą lepiej ujawnić swoje możliwości. Spektakl drugi nazywa się "W stronę Agaty" i jest kameralniejszy, na swój sposób jednotonowy, monochromatyczny. Jeśli tamten jest bardziej dramatyczny, ten jest bardziej liryczny. Powiem od razu, że wolę tamten pierwszy. Mam wrażenie, że na ów drugi już jakby nie starczyło Lupie siły wyobraźni, scenicznej konsekwencji, poza tym miał słabszych aktorów. Tamten jest arcydziełem, ten tylko ułomniejszym dzieckiem swego twórcy, spektaklem miejscami wspaniałym, ale i miejscami nużącym, rozwlekłym, nawet manierycznym.

Co uderza w teatralnym świecie Lupy, to dziwne materii pomieszanie w kwestii "naturalności" i "sztuczności". Czas jego przedstawień zdaje się podlegać swoistym prawom snu śnionego na jawie albo jawy realniejszej od snu. Rzeczywistość jest jednocześnie prawdziwa i umowna; jedzenie jabłka, przyglądanie się drzewu za oknem, wypalenie papierosa nie trwa sekundę szybciej niż czyni się to w życiu, ale między zgaszeniem lampy a otwarciem drzwi mogą upłynąć tygodnie, choć na scenie nie zajmuje to ćwierci minuty.

Najwspanialsza jest czułość dla detalu, szczegółu. Najmniejszy ruch ręki, drgnienie ust, niemal jak w filmie, ma swoje znaczenie. Podobnie światło. O tym, że Lupa jest bez wątpienia najlepszym reżyserem światła w Polsce, a może i dalej, wie każdy jako tako przytomny człowiek teatru. Osobną sztuką jest aranżacja przestrzeni. Przedmioty codziennego użytku - stół, fotel, kanapa - otoczone bywają przeszklonymi, ruchomymi konstrukcjami organizującymi kompozycję każdej nowej scenki. Przydać się może wszystko, łącznie z naturalnymi warunkami dowolnej przestrzeni, w której odbywa się spektakl. Jakże pięknie gra w "Szkicach..." szereg okien wychodzących na podwórze Szkoły, którymi, gdy otwarte, wpada świeże wieczorne powietrze, słychać daleki szum samochodów, szelest wiatru w bezlistnych gałęziach rosnących w dole drzew.

Odrębnym zjawiskiem są aktorzy. Wiadomo, że Lupa w ogóle niezbyt chętnie pracuje z tzw. gwiazdami, może dlatego, że nie potrzebna mu ta specyficzna "wartość dodatkowa", jaką jest indywidualna charakterystyczność znanego artysty. Zadania, jakimi obdarza swoich aktorów, są innego gatunku, wymagają swoistego skupienia, grania jakby wewnętrznego, na innych obrotach. Nie jest tajemnicą, że stosunkowo mało znani aktorzy nagle okazują się pod jego ręką wspaniałymi artystami, odkrywającymi zdumionej publiczności talenty wypolerowane do nieznanych wcześniej blasków. Dlatego tak różnią się - aktorsko - spektakle Lupy od przedstawień innych reżyserów przygotowujących dyplomy szkolne. Odmiennego typu trening, głębiej otwierający aktora, pomaga młodym ludziom skuteczniej pokonać ten ostatni, najtrudniejszy próg - między szkołą a dorosłą samodzielnością.

Nie przypadkiem też aktorskie odkrycia, jakich można dokonać chodząc na szkolne przedstawienia Lupy, bywają tak poruszające. Proszę, oto przykład. W "Szkicach..." rolę Klarysy gra dziewczyna, która nazywa się Iwona Budner. Już dzisiaj mogę Państwa zapewnić, że jest to jeden z największych talentów aktorskich, jakie zdarzyło mi się widzieć "u narodzin", a rola, jaką zagrała w tym spektaklu, mogłaby śmiało pretendować do roli roku w jakiejkolwiek kategorii scenicznej. I jeszcze ze trzy co najmniej nazwiska, z których polski teatr powinien niedługo mieć poważny pożytek: Anna Radwan, Małgorzata Magier, Krzysztof Głuchowski.

A same "Szkice..." - o czym są? Ano o życiu w świecie, który utracił dla bohaterów wyraźne wartości; tych wartości ludzie ci teraz poszukują za cenę szaleństwa, wzajemnych nieporozumień, zawiedzionych miłości. Szukają piękna i pełni pośród potrzaskanych kryteriów, rozchwianych zasad moralnych, wątpliwych kategorii społecznych. Próbują granic biologii i psychologii, jakby w poczuciu, że może tam, gdzie przestaje działać umowa kulturowa, znajduje się jakaś inna, tajemna prawda o człowieku. Zaplątani w siebie, szukają "właściwości", dzięki którym życie mogłoby być znośniejsze i prawdziwsze, gęstsze i do końca uzasadnione. Cóż za ulga: zobaczyć taki spektakl w takich (naszych) czasach. Jakby nie było żadnych planów Balcerowicza, darmowych zup Kuronia i złości artystów na minister Cywińską, że za mało płaci i ochrania. Teatr naprawdę da sobie radę. Nawet gdyby jego honorów miał bronić tylko taki jeden, zrobiony na uboczu, bez pretensji do losu, że mu nie sprzyja, spektakl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji