Artykuły

Po tej i po tamtej stronie

Oto w mieszkaniu monachijskiego rysownika pewnego listopadowego popołudnia pojawia się nieznajomy. Okazuje się nim agent tajemniczego Państwa Snu. Przybysz przekazuje zaproszenie, a właściwie wezwanie, do osiedlenia się w tej dziwnej krainie, usytuowanej w samym środku Azji. Zaproszenie jest tym bardziej zobowiązujące, że przesyła je były szkolny kolega ilustratora, Klaus Patera, za którego sprawą to państwo powstało. Zaproszenie zostaje przyjęte. Wtedy za naszym narratorem wjeżdżamy do owego miasta, zapoznając się powoli z jego przedziwną topografią, z jego niezwykłymi mieszkańcami, a także z panującymi tam prawami i obyczajami.

Kiedy śledzimy rozczarowania i życiowe klęski przybysza-artysty, który traci ukochaną kobietę, dochodzi do naszej świadomości, iż Klaus Patera to demoniczny władca, panujący tu dzięki oddziaływaniu swej woli na życie powołanego demiurgiczną siłą miasta-państwa. Okazuje się jednak, że to miasto znajduje się w stanie totalnego rozkładu i skazane jest na zagładę wskutek postępującego gwałtownie procesu osłabienia woli Patery. Wtedy też stajemy się świadkami katastrofy.

Przedstawiony schemat fabularny wypełnia napisaną w roku 1909 powieść Alfreda Kubina "Po tamtej stronie", której polskie wydanie - z dołączonym rodzajem fantastycznej biografii artysty o wymownym tytule "Demony i nocne zjawy" - ukazało się dopiero w roku 1968. Ten jedyny utwór literacki znanego malarza i rysownika, urodzonego w czeskim Litomierzu, przepędzającego młodość w Salzburgu, a studiującego i mieszkającego w Monachium, uważany jest za pierwszą znaczącą manifestację ekspresjonizmu, a co więcej za dzieło prekursorskie w stosunku do narodzonej kilkanaście lat później prozy nadrealistycznej. Świat wewnętrznych wizji z pogranicza szaleństwa i snu, "malowany słowami" przez Kubina, to w swej najgłębszej istocie "metafizyczny" obraz epoki, w cywilizacyjnej autodestrukcji zmierzającej nieuchronnie ku katastrofie.

Kubin jest protoplastą zarówno twórczości Kafki, jak i prozy Schulza, choć o wiele bliższy wydać się musi naszemu genialnemu nauczycielowi rysunków z Drohobycza. Podejmując zatem problematykę twórczości Alfreda Kubina, który dożył bardzo sędziwego wieku (1877-1959), stajemy w samym centrum awangardowej rewolucji sztuki początku wieku. Rysunki Kubina ilustrujące dzieła E. T. A. Hoffmanna, E. A. Poego czy F. Dostojewskiego, nie na darmo przywołują nazwiska Maxa Klingera, Felicjana Ropsa, Odilona Redona, Jamesa Ensera czy Edwarda Muncha. Sen Kubina bowiem to sen przerażonego awangardzisty, obezwładnionego przeczuciem sytuacji człowieka XX wieku, jego egzystencjalnych niepokojów i lękowych obsesji.

Fascynacja dziełem Kubina to rzecz całkowicie neutralna. Kusić musi także sceniczne widzenie dramatycznej opowieści. Krystian Lupa ma już pewne osiągnięcia w poszukiwaniu własnego "języka teatru" (co jest dzisiaj dążeniem odosobnionym). Toteż kiedy on zdecydował zmierzyć się z oryginałem, obudziło to określone nadzieje. Lupa, zwłaszcza po udanych inscenizacjach dramaturgii Witkacego, wydawał się rzeczywiście do takiej pracy najbardziej predestynowany, także ze względu na swe malarskie przygotowanie. Prace rozpoczęte kilkanaście miesięcy temu doprowadziły do "napisania na scenie" dramatu zatytułowanego "Miasto snu". Na jego bazie, którą stanowiły teksty Kubina, powstawało przedstawienie zaprezentowane publiczności w ciągu dwóch teatralnych wieczorów (7 godzin).

Propozycja Lupy zawiodła na wszystkich frontach. Kiedy na scenie krakowskiego Teatru Kameralnego w bardzo skąpym, na granicy widzialności, świetle, sączy się mówiony jakby na szczękościsku lub ziewaniu tekst, zaczyna się tragedia semantyczna. "Rozrzedzenie", które dzięki odkryciu Tadeusza Kantora znakomicie przełamuje zbitki tekstu Witkacego, tu tylko ujawnia słabości myślowe i Kubina, i Lupy. Celebracja zaś zwykłych czynności i ich rozkładanie na elementy (również inspiracja praktyką Teatru Cricot 2) raz po raz okazuje się zabiegiem pustym, czysto formalnym, podkreślającym tylko sztuczność. Tym sposobem tworzy się niezależna od twórcy imitacja sytuacji szaleńczego snu, której powtarzalność tylko irytuje, zamiast działać.

Otępiali przez somnambuliczny rytm upływu czasu aktorzy sami wpadają w zastawione przez siebie pułapki, gdyż nie wykorzystują zrodzonych niespodzianie zabawnych momentów. Nuda powagi bije z tej celebry i zarówno odtwórca głównej roli - Andrzej Hudziak, jak i świetni, doświadczeni partnerzy, wśród których obok Ewy Lassek i Teresy Krzyżanowskiej dostrzec można wypożyczonego Jana Peszka, na próżno poszukują sposobów, by przełamać potęgujące się z minuty na minutę chrapanie na widowni. Lupa jakby nie liczył się nie tylko z psychologią odbioru, ale również z krytyczną weryfikacją własnych "odkryć".

Puszczona wolno obok tekstu "obrazowa papka", która poraża ilością zapożyczeń, cytatów, czy kradzieży (nie wiadomo, jak nazwać ciąg tych obrazów, z których niewiele z wyjątkiem chwilowego efektu scenicznego wynika), przeraża brakiem świadomości ich użycia.

Przedstawienie Lupy będzie szkodliwe dla wszystkich, z wyjątkiem tych, którzy lubią spać w teatrze i śnić swoje własne sny. Ale i im może się niespodzianie przyśnić, jak to góra rodzi mysz. Płód sceniczny Lupy dojrzewał przez wiele miesięcy. O wiele miesięcy za długo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji