Artykuły

Jak być kobietą

Maria Peszek kojarzyła mi się dotąd z miną zdziwionego dziecka, jaką pokazywała w "Iwonie" i "Bam". Dzisiaj mam przyjemność zawiadomić, że dziecko dojrzało do wielkiej roli. Jest nią Simoninia w "Słowach Bożych" w reżyserii Piotra Tomaszuka, nowej premierze Rozmaitości. Postać, choć drugoplanowa, gra w sztuce rolę kluczową. "Słowa Boże" Ramona del Valle-Inclana przedstawiają bowiem świat zła. Rodzina Simoninii żyje z kaleki, którego obwozi po jarmarkach. Matka puszcza się na lewo i prawo, ojciec chla wódę. Simoninia pozostaje czysta, ale w końcu i ją dotknie grzech. A grzech oglądany oczami dziecka dotyka bardziej niż widziany oczami zatwardziałego grzesznika. Wielkość tej roli polega na tym, że Maria Peszek nie gra w ogóle. To znaczy gra, ale jej aktorstwo wynika organicznie z sytuacji, ze słowa i ciała, w związku z czym nie odbieramy jej roli jako aktorskiej wirtuozerii, ale jako rzeczywistość. W pierwszej scenie widzimy Simoninię, jak tanecznym krokiem podąża za procesją. Jej ciało poddaje się muzyce, tylko oczy są wpatrzone w figurę Matki Boskiej. W scenie ostatniej stoi pod kościołem obok zwłok kaleki, który umarł spojony wódą. Zbiera na pogrzeb. Wzrok ma wbity w ziemię. Jeśli przechodnie nie rzucają pieniędzy, pyskuje. Ale wystarczy jedno skinienie, aby podeszła do mężczyzny i usiadła mu na kolanach.

Co się stało między tymi dwiema scenami, które dzieli dwie i pół godziny przedstawienia? Co zaszło w życiu dziewczyny, że z dziecka biegnącego za Matką Boską zmieniła się w pozbawioną złudzeń kobietę? Tajemnica roli Marii Peszek polega na tym, że przemiana nie następuje nagle. Scena po scenie oglądamy, jak Simoninia uczy się być kobietą. Jak naśladuje gesty matki, opłakującej śmierć, jak podnosi dłonie od ziemi do ust, czoła, w górę, a następnie z powrotem do ziemi. Przełomowym momentem jest scena z pijanym ojcem, który szykuje się zabić niewierną żonę. W tej scenie Maria Peszek to dziecko, córka i kobieta zarazem. Dziecko, które wstydzi się pijanego ojca, córka, która broni matki za wszelką cenę, nawet za cenę kazirodczej miłości, i kobieta, która czuje zapach mężczyzny i coraz ciszej odmawia. Później Simoninia jest już jak inne kobiety, butna i pozbawiona nadziei. Już nie patrzy Matce Boskiej w oczy.

W spektaklu, który ma swoje wzloty i upadki, waha się między rodzajowym obrazkiem z życia hiszpańskich nędzarzy a moralitetem, Simoninia Marii Peszek jest najbardziej wiarygodną częścią. Nie można tego powiedzieć o postaci matki w wykonaniu Joanny Kasperek, która od początku przesadza z pokazywaniem dziwki, w związku z czym po kwadransie jej wyuzdane gesty, gmeranie między nogami i sztuczny śmiech przestają robić wrażenie. Ani o inscenizacji, w której za dużo energii pochłaniają zmiany dekoracji i przesuwanie pięknych rzeźb Mikołaja Maleszy, a za mało relacje między postaciami. Z całego widowiska prócz Simoninii zostaje w pamięci jeszcze jedna scena, w której Marika (Magdalena Kuta) namawia Pedra (Waldemar Obłoza) do morderstwa, a czyni to tak przewrotnie, nachylona nad siedzącym w kucki mężczyzną, jakby to nie były "Słowa Boże", ale "Makbet". Jeśli nawet spotkanie szefa Wierszalina z teatrem Rozmaitości dało wynik niejednoznaczny, to rola Marii Peszek przeważy na szali, kiedy ktoś ode mnie mądrzejszy będzie sądzić Piotra Tomaszuka za jego twórczość.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji