Artykuły

Seks, przemoc czy misja

- Żeby dzisiaj realizować misję kulturalną, musi być wola polityczna i pomysł, jak z wielkiego molocha TVP zrobić mniejszego, któremu można zapewnić społeczne warunki finansowania - tak aby kierownictwo nie musiało liczyć na kilka milionów widzów każdego programu, ale aby wystarczał jeden-dwa miliony, a może i mniej - rozmowa z prof. Tomaszem Gobanem-Klasem.

Donata Subbotko: Nie tak dawno TVP nazywała misją wszystko, co emitowała, ale trudno było doszukać się w niej programów kulturalnych. Teraz to się zmieniło. Ramówki naszpikowano kulturą, reanimowano Teatr Telewizji, nawet w "Pytaniu na śniadanie" grał na żywo ostatnio Tomasz Stańko. Jednak - z wyjątkiem transmitowanego na żywo spektaklu "Boska" - telewizja publiczna płaci za kulturę spadkiem oglądalności. Czy to znaczy, że w czasach komercji misja jest anachronizmem? Prof. Tomasz Goban-Klas: W pewnym sensie tak, bo samo pojęcie misji szerzenia kultury formułowano w czasach, kiedy telewizja publiczna nie miała konkurencji, a widz nie trzymał w ręku pilota. Można powiedzieć, że jego wybór był taki, jaki Adam miał w raju. Pan Bóg powiedział: wybierz sobie żonę - urok Ewy nie był istotny. Konkurencja pojawiła się wraz z telewizją kablową i satelitarną, które powiększyły liczbę kanałów. Przez lata TVP narzucała widzowi swój program - jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma.

A jak to dzisiaj wygląda? "Kulturalna" Ewa nie może znaleźć amatora, większe branie mają te bardziej roznegliżowane?

- Pierwsza bitwa na rynku telewizyjnym dotyczy tzw. elektronicznego przewodnika programowego, czyli numeracji stacji w dekoderze telewizora. Chodzi o to, kto ma numer jeden, kto numer dwa itd. Najczęściej wybierane są stacje z pierwszej dziesiątki, zbierają miliony odbiorców, ok. 80 procent całej widowni. Anteny publiczne mają zwykle przypisane wysokie numery, co z góry daje im przewagę. Mimo to, gdy program jest mniej atrakcyjny, widownia odpływa do innych stacji - i odchodzą reklamodawcy. Mecz piłkarski przyciąga nie tylko więcej telewidzów niż kultura, ale i więcej pieniędzy od reklamodawców, np. piwa. Spektakl teatralny, nawet na żywo - myślę o świetnej "Boskiej" - poprzedza reklama stosowna do wieku widowni, np. leku na prostatę. Wpływy z niej są proporcjonalnie mniejsze niż od producentów złocistego trunku. I koło się zamyka - małe wpływy z abonamentu, małe wpływy z reklamy, wysokie koszty produkcji spektaklu, mniejsza widowiskowość, i tak da capo al fine. Stacje komercyjne żyją tylko z reklam, więc ich programy muszą odpowiadać masowym gustom, efekt bywa taki, że chciałoby się tylko siąść i płakać nad brzegami rzek Babilonu.

Niedawno w programie "Top Model" w TVN uczestniczki rozbierały się do rosołu w imię bożka oglądalności...

- Wie pani, co mi się podobało? Jedna z dziewcząt odmówiła nagiej sesji zdjęciowej!

Co z tego, skoro usunięto ją z programu? Gdyby jurorzy uszanowali jej decyzję, to może by zachowali resztki przyzwoitości.

- Usunęli, bo taka cnotka, co się nie rozbierze przed milionami widzów, nie jest dla show interesująca. Wprowadzenie tego żądania pokazuje, jak myląca jest nazwa tego programu. "Top Model" sugeruje, że poszukuje się dziewczyny, która będzie ruszać biodrami na pokazach mody i trafiać na okładki magazynów, ale niekoniecznie na rozkładówki "Hustlera" czy "Playboya". Tymczasem dla uczestniczek urządzono zasadzkę. Chęć bycia modelką jest przecież zrozumiała, lecz tu okazało się, że kandydatki muszą iść na całość. Dziewczyna, która odrzuca niemoralną propozycję, nie przechodzi do następnego etapu, natomiast taka, która z radością zrzuca fatałaszki - tak.

Decyzją tzw. jury...

- Jurorzy to osobny temat. Ludzie lubią oglądać rywalizację, a rywalizacja wymaga sędziów. Jednak tradycyjna funkcja jurora jest dyskretna, tak jak jest m.in. w sporcie. Telewizja wprowadziła programy, w których to jurorzy mają przyciągać uwagę, być ważniejsi niż ci, którzy występują. Do sędziowania zaprasza się fachowców celebrytów w danej dziedzinie - muzyce czy tańcu - ale zobowiązuje się ich do wyrazistości, może to być kłótnia, dosadny język, złośliwości, także wzajemne. Ma być między nimi i między uczestnikami interakcja emocjonalna. Show ma wzbudzać emocje telewidowni. To przypomina igrzyska w starożytnym Rzymie, gdzie dochodziło do interakcji między tym, co się działo na arenie, a tym, co na widowni. Widownia - jak dzisiaj jurorzy w programach rozrywkowych - zagrzewała gladiatorów do walki, a potem rykiem i kciukiem (jeszcze nie SMS-em!) decydowała o losie pokonanego. Juror musi być więc przede wszystkim wyrazisty.

Przykładem obecność Nergala w show "The Voice of Poland" w TVP 2. Wprawdzie zamiast ziać ogniem i propagować satanistyczne treści okazuje on uczestnikom samarytańskie współczucie, jednak jego obecność w telewizji publicznej wzbudziła takie kontrowersje, że wypromowała program.

- Zgadzam się z ks. Bonieckim, który powiedział, że Nergal to diabeł z szopki. Nie chciałbym odwiedzić piekła, ale wiem, że raczej nie znajdzie się tam Nergal. To sataniczna wydmuszka, maska, sztafaż artystyczny. Niemniej naganne jest, gdy dokonuje się znieważenia obiektu, który jest przedmiotem kultu dla wyznawców. Tak jak karykaturowanie Mahometa, spalenie Koranu, także to, co Nergal zrobił z Pismem Świętym, nie mieści się w granicach performance'u. Jego zachowanie bywa więc - poza programem w TVP - dwuznaczne. Zapraszanie go do telewizji to pomysł marketingowy kogoś, kto myśli o słupkach oglądalności, a te rosną, gdy pojawia się skandalista. Młode pokolenie ma inną wrażliwość kulturową. Popkultura tak nas już wychowała, że coraz mniej nas szokuje. Granica przesuwa się z programu na program. Dlaczego nie pójść o krok dalej? A potem ktoś inny zrobi za moment drugi krok.

Dojdziemy do transmisji samobójstw? Dokument pokazujący przebieg samobójstwa nieuleczalnie chorego milionera już był. Jakiś czas temu wyemitowała go BBC, powstał z inicjatywy Terry'ego Pratchetta...

- Niedawno pokazywałem studentom film "Network" Sidneya Lumeta o starszym prezenterze telewizyjnym, który czyta poważne wiadomości. Gdy dziennik traci oglądalność, zostaje zwolniony. Jednak w geście rozpaczy ogłasza, że w ostatnim programie popełni na antenie samobójstwo. Oglądalność szczytuje. To film z 1976 roku, ale jakże przewiduje trend narastającej tabloidyzacji mediów, a zwłaszcza wiadomości telewizyjnych!

Dzisiaj serwisy ścigają się w podawaniu newsów o wypadkach, a z anten Polsatu i TVN nie schodzą programy o cudzych tragediach.

- Nieszczęścia zawsze przyciągały. Mam pod ręką książkę Jana Kotta "Szekspir współczesny", a w niej czytam np. o "Tytusie Andronikusie": "Co najmniej dziesięć wielkich morderstw odbywa się na oczach widza. (...) Do tego jeszcze gwałt, kanibalizm i tortury". Na tle Szekspira nawet film z egzekucji Kaddafiego może się wydać krainą łagodności. Tyle że w wielkiej sztuce okropności czemuś służą.

Pokazywanie pokrzywdzonych, niepełnosprawnych tak, aby skłonić do refleksji, wspomożenia ich sprawy, jest wskazane. Niestety, dzisiaj często telewizje pokazują obrazy głównie po to, by pobudzić widza emocjonalnie, przyciągnąć do anteny. Zalewający ekran telewizyjny ekshibicjonizm nieszczęścia Amerykanie nazywają "pornografią żalu". Pornografia po angielsku to nie tylko obrazy obleśne, ale ekscytowanie się nieszczęściami pod pozorem współczucia. Telewizja łatwo w tę formę wpada, np. w żenującym "Momencie prawdy" w Polsacie, gdy chodziło o ujawnienie na oczach bliskich jakiegoś kompromitującego postępku. Na szczęście Polacy tego nie polubili. Częściej ekscytujemy się śmiercią niż kłamstwem.

Po trupach do oglądalności?

- Tradycyjne powiedzenie redaktorów sensacyjnych gazet brzmiało: nic tak nie ożywia gazety jak trup. Podobna zasada obowiązuje w telewizji. Im mocniejsze środki przyciągania, tym wyższa oglądalność. A czynniki atrakcji to sensacja, nieszczęścia, trupy. Oraz seks, gdy chodzi o polską telewizję. Wbrew pozorom nagości - nie całkowitej, ale częściowej - jest u nas więcej niż w innych krajach, zwłaszcza o tradycyjni purytańskiej. W amerykańskiej wersji "Top Model" nie ma nagości, jurorzy więcej rozmawiają z modelkami. W polskiej wersji dominują zaczepki, do tego dochodzi podszczypywanie i obmacywanie. Sceny jak z dawnej wsi, gdy parobczaki zaczepiały dziewuchy. W Ameryce na takie słowa czy gesty nikt by sobie nie pozwolił, no może z wyjątkiem "The Jerry Springer Show", ale to trash television, telewizja śmieciowa.

Hasłem programu "HD w 3D" Szymona Majewskiego jest: "Sex, przemoc, misja", które może trafnie ujmuje absurd istnienia telewizji misyjnej w świecie tabloidalnym. Kultura w telewizji nie ma już sensu?

- Szydzenie z misji jest znakiem czasu. Dawni odbiorcy kultury mieli więcej wolnego czasu i byli przyzwyczajeni do skupiania uwagi. Można było przez półtorej godziny pokazywać Teatr Telewizji. Dzisiaj stajemy się wielozadaniowcami, uwaga jest dzielona. Młodzież jest wychowywana na reklamach, dla nich pięć minut skupienia przed telewizorem to za długo, jeśli nie robią tam fikołków.

Teraz już zamiast oglądać te fikołki, wolą je robić sami i zdobywać popularność...

- Tak, bo telewizja (i YouTube) to wciąż najlepszy środek do zdobycia rozgłosu we współczesnym, rozproszonym społeczeństwie. Dla wielu to droga do wyrwania się z anonimowości. Jeśli prowadzi ona do sławy przez wykazanie swoich umiejętności, to chwalebne. Konkursy wokalne, taneczne, modowe nie są niczym złym, jeśli nie są wulgarne. Lecz proszę zobaczyć, co się dzieje na wielu plotkarskich portalach - tam głównym newsem często jest to, czy aktorka włożyła bieliznę, czy nie, oraz fotografia dla dociekliwych, aby sami rozstrzygnęli. Pierwszy raz to może zabawne, ale za kolejnym okazuje się, że wszystkie aspirantki są wyposażone podobnie. Emocja opada, przychodzi nuda. Analogicznie pogoń za sensacją lub tanim żartem w telewizjach też się opatrzy. Coraz więcej seriali pada, wiele formatów nie uwodzi, bo oferuje rutynowe atrakcje. A prawdziwa sztuka szuka treści bardziej istotnych niż tylko strzelania z kapiszona, by obudzić widza.

Tu dochodzimy do pojęcia misji.

- Czyli przekazywania takich treści, które pobudzają refleksję, służą przekazywaniu dziedzictwa kulturowego. Bez tego społeczeństwo nie może istnieć. Chyba nie chcemy być rechocącą masą kanapowych piwoszy, a nawet jako koneserzy sztuki żyć w "państwie największej dziczy złączonej z najwyższą kulturą", jak to określił Witkacy. Jednak żeby dzisiaj realizować misję kulturalną, musi być wola polityczna i pomysł, jak z wielkiego molocha TVP zrobić mniejszego, któremu można zapewnić społeczne warunki finansowania - tak aby kierownictwo nie musiało liczyć na kilka milionów widzów każdego programu, ale aby wystarczał jeden-dwa miliony, a może i mniej. Bo jeśli choćby pół miliona Polaków poświęci na coś dobrego godzinę tygodniowo, to już jest to odskocznia do dalszych wartościowych programów. Oczywiście nie może być tak, że ogólnopolska antena robi program dla 20 tys. widzów, to strata energii elektrycznej, ale drobne spadki oglądalności - takie jak obserwujemy ostatnio - nie powinny przerażać. Po zalewie kulturalnej tandety TVP musi iść na odwyk od totalnej komercji i odzwyczajać ludzi od kiczu, szczepić ich przeciw temu.

Ale przez te lata zapaści TVP większość odbiorców kultury straciła, odeszli sprzed telewizora.

- Smutną prawdą jest osłabienie społecznego zapotrzebowania na kulturę. Chociaż mamy więcej niż niegdyś studentów, nie ma większej aktywności ani etosu kulturowego, nie ma snobizmu na poznanie pewnych dzieł. Poza tym młoda publiczność się rozproszyła, odnajduje się w sieci, gdzie ściąga muzykę, filmy, gdzie powstały kultury fanów, którzy mają swoje fora dyskusyjne. Gdy 80 proc. publiczności ogląda dziesiątkę masowych kanałów telewizyjnych, to pozostałe 20 proc. wybiera dla siebie niszowy kanał tematyczny, radio czy internet.

Jak tych widzów przywrócić do kultury w telewizji? Stacje komercyjne potrafią się reklamować. TVP ma z tym problem, zwłaszcza jeśli chodzi o upowszechnianie dobrej kultury. Programy artystyczne nie mają ani stałych ram czasowych, ani promocji, nikt o to nie dba, a przecież widz sam nie będzie ich wyszukiwał. Trzeba więc zabrać się do pracy organicznej nad propagowaniem kultury w TVP. Powinna ona podlegać schematyzacji, to znaczy utrzymać prostą i długotrwałą ramówkę. Wygląda na to, że TVP Kultura zaczyna tak robić. Poszczególne dni poświęca odpowiednio na literaturę, teatr, muzykę, sztukę i film.

Na koniec dodam, że w sensacji, akcji, dobrej rozrywce nie ma nic złego. Wielki logik i filozof Ludwig Wittgenstein notował w dzienniku, że po seminarium naukowym bywa tak skonany, że najlepiej odpoczywa na zwykłym westernie. W naszych zabieganych czasach jesteśmy bardziej niż on zmęczeni. Dlatego tak łatwo stajemy się homo videns, oglądaczami. Ale przecież nie przestajemy być homo sapiens, należy się nam szczypta refleksji, a tę daje kultura, nie popkultura. Mimo wszystko telewizja publiczna pozostaje największym masowym jej przekaźnikiem.

***

Prof. Tomasz Goban-Klas jest kierownikiem Katedry Komunikowania i Mediów Społecznych UJ

Na zdjęciu: po spektaklu "Boskiej!" w Teatrze TV.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji