Artykuły

Wodzirej Karolak

Kiedy otwierał Imkę, słyszał: "jak to on aktor komediowy, ma czelność zajmować się teatrem, jakim prawem?". Nie mam do nikogo żalu. Tego nauczył mnie ojciec wojskowy - zakasuję rękawy i do roboty - mówił TOMASZ KAROLAK.

W poniedziałek popularny aktor i twórca prywatnego Teatru Imka gościł w naszej redakcyjnej klubokawiarni na spotkaniu w cyklu "Film, muzyka, teatr w Gazeta Café". Oto fragmenty rozmowy.

Remigiusz Grzela: Mógłby pan leżeć pod palmą w Międzyzdrojach, rozdawać autografy, opalać się. Jednak zdecydował pan się na ryzykowny krok - prowadzenie teatru. Dlaczego nie profity z popularności, tylko ciężka robota?

Tomasz Karolak: Przez siedem ostatnich lat brałem bardzo często udział w projektach telewizyjnych i filmowych. Reżyserzy projektów komediowych chyba mnie polubili, więc popularność, ta telewizyjna, przyszła sama. Na początku wyglądało to niegroźnie. Ale już po serialu "39 i pół" zrozumiałem, że dzieje się coś niedobrego. Mężczyźni w moim wieku podchodzili do mnie: "mam to samo". Kobiety groziły palcem, że "tak nie wolno żyć". A któregoś dnia zobaczyłem siebie na okładce w jednym z kolorowych tygodników. Nigdy tej okładki nie zapomnę. Na tym zdjęciu miałem, nie wiadomo dlaczego, owcę na szyi. Niczym Janosik. Już wtedy wiedziałem, że zapędziłem się w jakiś kozi róg. Popatrzyłem na tę okładkę i pomyślałem: "Szczęścia mi to nie daje, daje mi pieniądze". I przypomniałem sobie, że przez pierwsze dziewięć lat w zawodzie byłem związany tylko z teatrem. Z bardzo dobrymi scenami: ze Starym Teatrem i Teatrem im. Słowackiego w Krakowie, później z Teatrem Nowym w Łodzi. Spojrzałem jeszcze raz na tę okładkę: "To nie jestem ja". I wtedy podjąłem decyzję...

Wiedziałem, że to jak porywanie się z motyką na słońce, ale, o dziwo, udało mi się namówić do współpracy wiele osób, a przede wszystkim Mikołaja Grabowskiego. Rozpoczęliśmy próby do trzeciej części "Opisu obyczajów". Kiedy zobaczyłem, że on - dyrektor Narodowego Starego Teatru z Krakowa, przyjeżdża pociągiem na nocne próby weekendowe, to zrozumiałem, że warto. Zainwestowałem w Teatr Imka wszystko, co się dało. Natychmiast zacząłem wykorzystywać swoją pracę telewizyjną, często w niezbyt ambitnych projektach, żeby zarobić na mój prywatny teatr. Nawet byłem jurorem w programie, w którym ludzie śpiewali.

Teatr dał pierwszą premierę, po której po prostu ze wzruszenia nie mogłem słowa powiedzieć, ponieważ publiczność stała z panem premierem Mazowieckim na czele i biła brawo. Nagle osiągnąłem szczyt marzeń. Taki był początek. I dlatego nie leżę teraz pod palmą w Egipcie.

Po otwarciu Imki pojawiły się głosy: "Jakim prawem aktor Karolak otwiera teatr"? Dotknęło to pana.

- To było dziwne, bo to mówili krytycy, którzy wcześniej pisali dobre recenzje z przedstawień, w których grałem w Krakowie czy w Łodzi. Ale po roku istnienia Imki przyznałem im trochę rację, bo czego mogli oczekiwać po aktorze, który kiedyś pracował w teatrze, szedł ambitną drogą, a potem nagle zaczął sobie wić cieplutkie gniazdko w polskim serialu. Nie mam do nikogo żalu. Tego nauczył mnie ojciec wojskowy - zakasuję rękawy i do roboty. Zrozumiałem też, że nie wystarczy zrobić jedno przedstawienie, które się uda, żeby zrobić teatr.

Krystyna Janda apeluje w wywiadach do polityków, do władzy, o pomoc. Mówi, że trudno jest przetrwać prywatnej scenie bez mecenatu państwa. Nie bał się pan, że prywatny teatr to może być tonący okręt albo przygoda na chwilę?

- To, co mówiła Krystyna Janda, jeszcze bardziej dodawało mi sił. Teatr Polonia, w którym zresztą sam występuję, i od razu dementuję plotki o niezdrowej konkurencji, oraz Och-teatr jednak nie utonęły i całkiem dobrze sobie radzą. Kupić bilety w Polonii to wielka sztuka. Natomiast rozumiem, co pani Krystyna chciała przez te apele przekazać. Otóż myślę, że i pani Krystyna, i ja, i wielu ludzi w ogóle, którzy wzięli inicjatywę w swoje ręce, myśleli, że jeżeli ich działania zyskają przychylność krytyków i publiczności, to władze też zajrzą do teatru, popatrzą i powiedzą: Skoro wyprodukowaliście taką fantastyczną energię i przychodzą tutaj widzowie, to pomożemy.

A premier Tusk mówił, że panu pomoże? Właśnie ukazał się nowy numer "Wprost"z listą stu najbardziej wpływowych Polaków i pan znalazł się w tym gronie. Można tam przeczytać, że gdyby nie wsiadł pan do tuskobusu, to nie wiadomo, jakby było z PO i z wynikiem wyborów. Podobno rozdawał pan najwięcej autografów?

- To nie jest to do końca prawda. A o moich prywatnych sprawach nie rozmawialiśmy.

Teatr Imka działa półtora roku i proszę: "Dzienniki" Gombrowicza - trzy nominacje do Feliksów Warszawskich, "Generał" - nominacja do Feliksów Warszawskich i Nagroda Zelwerowicza dla Marka Kality, "Opis obyczajów III" - nagroda dla zespołu aktorskiego na Konfrontacjach Teatralnych w Opolu, "Sprzedawcy gumek" Hanocha Levina - nagroda dziennikarzy i nagroda publiczności na Festiwalu Sztuki Reżyserskiej "Interpretacje" w Katowicach. Nie bał się pan inwestować w te ambitne tytuły?

- Dostałem pomieszania zmysłów, kiedy przed premierą "Dzienników" Gombrowicza słuchałem kolegów z branży, którzy mówili: co ty robisz? Przecież na to nikt nie przyjdzie. Okazuje się, że to największy hit komercyjny naszego teatru. "Dzienniki" Gombrowicza idą przy pełnej widowni, są wyprzedane bilety, przedstawienie zarabia na siebie i zarabia też w części na utrzymanie teatru. Dlatego uważam, że trzeba podnosić poprzeczkę bardzo wysoko. Ale też trzeba wiedzieć, kogo do realizacji takiego przedstawienia zaprosić.

Inwestowanie w ambitny repertuar się zwraca. Dlatego tak bezkompromisowo pilnuję, żebyśmy nie skręcali w inną stronę. Nie mam nic przeciwko teatrom, które grają komedie, farsy, takie muszą być. Mnie interesuje coś innego - spektakl, który państwa trochę rozbawi, ale też spowoduje jakieś myślenie.

Artystycznie ukształtował pana Mikołaj Grabowski?

- Zdecydowanie tak. W Krakowie, w którym studiowałem na początku lat 90., byliśmy rozpięci między spektaklami Krystiana Lupy, które oglądaliśmy po kilkanaście razy i spektaklami Mikołaja Grabowskiego, które też oglądaliśmy po kilkanaście razy. Ja "skręciłem" w stronę Mikołaja Grabowskiego.

Opowiadał pan kiedyś, że jako asystent Mikołaja Grabowskiego miał pan za zadanie wietrzyć salę przed próbami...

-...i teraz też wietrzę. Kiedy Mikołaj Grabowski przyjeżdża z Krakowa, przygotowuję salę, dbam o to, żeby wszystko było jak trzeba, zachowuję się absolutnie jak asystent. Mikołaj często mi doradza w typowo dyrektorskich problemach, ja często mówię mu o swojej intuicji. W ogóle dużo decyzji się u nas podejmuje zespołowo. Bo pracujemy nie na sukces jednego spektaklu czy sukces mój, tylko na sukces czegoś, co się nazywa Teatr Imka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji