Artykuły

Przyciąga mnie szaleństwo

- Od lat jestem związana ze Starym Teatrem i Krakowem i mam świadomość, jak wielu wspaniałych artystów w tym mieście jest niedocenionych tylko z tego powodu, że nie zagrali w popularnym filmie czy produkcji telewizyjnej - mówi KATARZYNA GNIEWKOWSKA, aktorka Starego Teatru w Krakowie.

Z Katarzyną Gniewkowską rozmawia Jan Bończa-Szabłowski

Unika pani wywiadów, publicznych wystąpień, nie chadza na bankiety. To dziś bardzo niepraktyczne podejście do zawodu aktora...

- Zawodowo wolę, żeby oglądano mnie w postaciach, które kreuję. Staram się nikogo nie grać w życiu. Znaleźć w nim pewną harmonię, oddzielając zawód od prywatności, i robić wszystko, by żadna z tych dziedzin nie ucierpiała.

Udaje się?

- Nie zawsze. Myślę, że w naszym tułaczym aktorskim żywocie bywa tak, że raz cierpi jedno, raz drugie. Kiedy człowiek otrzymuje interesującą propozycję filmową czy teatralną na drugim końcu Polski, radość grania przyćmiewa świadomość, że np. przez dwa miesiące nie będzie się widzieć z rodziną. Z drugiej strony kiedy ma się ich wszystkich przy sobie i telefon długo milczy, znowu czuje się niepokój. Dusza się drze, bo ma się świadomość, że gdzieś powstaje coś interesującego, ważnego, a mnie przy tym nie ma.

Rozdarcia duszy nie pozostają bez echa, skoro w pani artystycznej karierze jest i chorzowski Teatr Rozrywki, i scena Zofii Kalińskiej...

- Zofia Kalińska przez wiele lat pracowała z Tadeuszem Kantorem. Bardzo dużo się od niej nauczyłam. Traktowanie teatru w sposób tak emocjonalny dogłębny, wręcz mistyczny w znacznym stopniu poszerzyło też moje możliwości zawodowe.

Spektakl o Heloizie i Abelardzie pokazywaliśmy z powodzeniem w Edynburgu. Na Fringe'u zdobyliśmy główną nagrodę. To bardzo ciekawe doświadczenie. Z Teatru Rozrywki otrzymałam role w musicalu "Ocean niespokojny", a potem w "Apetycie na czereśnie" i nie miałam wątpliwości, że warto je przyjąć. Mogłam wykorzystać zdolności muzyczne, co nie zdarza się często.

Bycie córką aktora Jerzego Gniewkowskiego pomogło pani w wyborze zawodu?

- Z pewnością tak. Mój wspaniały tato wprowadził mnie w świat teatru. Nasycałam się nim od dziecka. Ta miłość do teatru powodowała czasem zatracenie się w nim. Zorientowałam się, że dla wielu ludzi aktorstwo jest rodzajem terapii, a postacie, które grają, stają się maską skrywającą ich wrażliwość, a często i nieśmiałość.

Która rola była takim egzaminem dojrzałości?

- Grusza w "Braciach Karamazow" w reżyserii Krystiana Lupy. Dochodziłam do tej postaci w czasie wielomiesięcznych prób. To artystyczne dojrzewanie było też moim dojrzewaniem życiowym. Znalazłam w sobie pokłady siły scenicznej dotąd nieodkryte. Dzięki Krystianowi Lupie i Dostojewskiemu z młodej dziewczyny stałam się dojrzałą kobietą. Myślę, że ten spektakl bardzo silnie wpłynął na moją świadomość nie tylko aktorską.

Niezwykłość tych "Braci Karamazow" w Starym Teatrze polegała też na tym, że powróciliście do przedstawienia po ośmiu latach przerwy...

- Trudno nam było odnaleźć siebie sprzed lat. Szukaliśmy postaci w nowych przestrzeniach umysłu i fizycznosci. Pojawiły się ciekawe obserwacje. Paweł Miśkiewicz grający Aloszę z wrażliwego młodzieńca stał się szpakowatym, dojrzałym mężczyzną. Wszyscy mieliśmy świadomość, że kreowani przez nas bohaterowie stali się pełniejsi, bogatsi o nowe doświadczenia.

Miłośnicy teatru wiedzą dobrze, kim jest Katarzyna Gniewkowska, ale gdyby nie udział w kilku serialach dla wielomilionowej rzeszy pozostałaby pani anonimowa...

- Od lat jestem związana ze Starym Teatrem i Krakowem i mam świadomość, jak wielu wspaniałych artystów w tym mieście jest niedocenionych tylko z tego powodu, że nie zagrali w popularnym filmie czy produkcji telewizyjnej. Serial "Majka" kręcony w naszym mieście był tego najlepszym przykładem. Po jego emisji wielu telewidzów po raz pierwszy zapoznało się z aktorami, którzy w naszych teatrach mają już ugruntowaną pozycję.

O pani też nie byłoby wiadomo, gdyby nie serial "Ekipa", a zwłaszcza "Czas honoru"... Czym tłumaczy pani tak duże zainteresowanie tym serialem?

- Myślę, że po wielu latach udało się opowiedzieć o naszej historii w taki sposób, że ani młodzi, ani starsi widzowie nie czują w tym fałszu. Twórcy filmu mówią o bohaterstwie, poświęceniu, odpowiedzialności, ale też o normalnym życiu. Patrząc na młodych aktorów, nastolatki widzą w nich siebie, utożsamiają się z nimi. Rozumieją, czym był patriotyzm, i przekonują się, że nie trzeba mówić o nim na klęczkach, żeby dotrzeć do jego istoty. Ogromna w tym zasługa Michała Kwiecińskiego, który pierwszy krok w tej dziedzinie zrobił dzięki świetnemu filmowi "Jutro pójdziemy do kina". Myślę, że sukces tego właśnie tytułu zachęcił go, by w podobny sposób - niemal z udziałem tych samych aktorów opowiedzieć coś więcej o naszej późniejszej historii.

Gdy spojrzymy na pani artystyczny dorobek, zobaczymy, że zdaniem wielu reżyserów dobrze odnajduje się pani w świecie Witkacego. I gdyby nie filmowe "Nienasycenie" można by mówić o pełnym sukcesie.

- Wiem, że film został zmiażdżony przez recenzentów. Nie wiem,

czy tak do końca na to zasłużył. Być może zostało popełnionych wiele błędów, może zawiódł montaż, może Czarek Pazura powinien się skupić na jednej postaci, a nie grać ich kilka. Każdy z nas zresztą dziś pewnie wytknąłby sobie jakieś błędy. Coś poprawił, coś zmienił. Wiem jednak, że tę produkcję przygotowywało grono prawdziwych entuzjastów. Było jakieś twórcze szaleństwo, któremu wszyscy chętnie ulegliśmy. Film realizowany był w wileńskim studiu filmowym z rozmachem, jaki towarzyszy dziś niewielu produkcjom. Zdawaliśmy sobie sprawę, że to ma być Witkacy dla szerokich mas, a nie wąskiego grona literaturoznawców. Wydawało mi się, że mimo wszystko warto zaryzykować, gdy intencje są szlachetne.

Podobnym ryzykiem był udział w filmie "Nieruchomy poruszycie!"...

- Bywają sytuacje, kiedy z pełną wiarą, w imię szlachetnych pobudek dokonuje się złych wyborów. Twórczość i wyobraźnię Łukasza Barczyka cenię wysoko. Założenia filmu, w kontekście wcześniejszych dokonań reżysera, wyglądały zachęcająco. Nie dane nam było jednak porozumieć się do końca. Kilka razy się przekonałam, że jako aktorka chętnie podejmuję ryzyko.

Szaleństwo niektórych twórców, ich niekonwencjonalne pomysły przyciągają mnie. Być może jestem łatwowierna, ale z reguły ufam osobom, które we mnie wierzą i proponują nowe, nieznane wcześniej wyzwania.

Sporym wyzwaniem było też nagłe zastępstwo za Grażynę Szapołowską w "Tangu" Mrożka w Teatrze Narodowym...

- ... i wielkim ryzykiem. Musiałam opanować tekst w ciągu niecałych dwóch tygodni i wejść do spektaklu po czterech próbach. Miałam wrażenie, że wskakuję w biegu do pędzącego wagonu. Gdyby nie zaufanie do Jerzego Jarockiego, z którym pracowałam wielokrotnie, i aktorów Teatru Narodowego, to nigdy bym się na to nie zdecydowała. Mam świadomość, że moja Eleonora się ciągle rozwija, bo wciąż nad nią pracuję. A profesor Jarocki bywa na każdym przedstawieniu.

Czy dobre przyjęcie przez aktorów Teatru Narodowego i warszawską publiczność nie zachęciło pani, by - jak niektórzy koledzy z Krakowa - przenieść się na stałe do Warszawy? Występ w Narodowym to dobry pierwszy krok w tym kierunku...

- Propozycje były. Na razie jednak nie myślę o przeprowadzce. Nawiasem mówiąc, tak naprawdę wykonałam już dwa kroki. Pierwszym było zaproszenie od Krystyny Jandy do sztuki "Weekend z R.", którą od pewnego czasu gram w Och-Teatrze. Ponieważ jednak w moim macierzystym Starym Teatrze ostatnimi czasy nie dostaję żadnych ciekawych propozycji, jestem otwarta na zrobienie następnych kroków. Ryzyko mobilizuje mnie twórczo. ,

Od pewnego czasu tak silnie kojarzy się widzom z postaciami lekarzy, że zaproszono ją na uroczystość wmurowania kamienia węgielnego pod budowę nowego szpitala oraz konsultowano w sprawie powołania muzeum medycyny. W teatrze specjalizuje się w rolach księżniczek. Jest córką aktora Jerzego Gniewkowskiego, cenioną aktorką Starego Teatru w Krakowie. Ze względu na dużą muzykalność grała z powodzeniem w chorzowskim Teatrze Rozrywki. Wystąpiła w najlepszych spektaklach Jerzego Jarockiego "Śnie srebrnym Salomei", "Grzebaniu", "Szewcach", "Fauście" i Krystiana Lupy ("Lunatycy", "Maltę"). Rola Gruszy w "Braciach Kara-mazow" dała jej Nagrodę im. Zelwerowicza. Jedne z pierwszych filmowych kreacji stworzyła w "Między ustami a brzegiem pucharu" oraz "Komediantce". O tym, że lubi eksperyment świadczy udział w mocno kontrowersyjnej ekranizacji "Nienasycenia" wg. Witkacego oraz "Nieruchomym poruszy-cielu" Łukasza Barczyka. Popularność przyniósł jej udział w serialach "Majka" i "Szpilki na Giewoncie", a wielkie uznanie rola Marii Konarskiej w "Czasie honoru". Gra też w najnowszej produkcji TVN "Układ warszawski".

CZAS HONORU I NA WSPÓLNEJ

TVP HISTORIA I 17.45 I PIĄTEK 117.30 I PON. - CZW. I TVN 7 I 4.40 I PIĄTEK I 5.05 I PON. - CZW.

UKŁAD WARSZAWSKI

TVN I 12.35 I SOBOTA I 22.30 I NIEDZIELA

SZPILKI NA GIEWONCIE

POLSAT I 13.00 I WTOREK I 22.00 I CZWARTEK

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji