Artykuły

Polska szkoła horroru

"Krwawa jatka" w reż. Łukasza Kosa Grupy Coincidentia z Białegostoku. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Triumfalny aktorski powrót Pawła Aignera na scenę, prześmiewcze podszczypywanie teatralnego środowiska, do tego płonąca stodoła i narodowe demony. Tego, kto nie ma dystansu - mocno zaboli; kto go ma - też trochę ukłuje. Jest i śmieszno, i straszno

Dawno nie było, jeśli w ogóle, na białostockich scenach spektaklu tak autotematycznego, wielowymiarowego, szalonego i dojrzałego jednocześnie - jak "Krwawa jatka" Grupy Coincidentia. Niezwykle gęste, nasycone przestawienie przypomina momentami przysłowiowe: sen wariata, taniec na szkle... a zarazem tak mądrze, choć boleśnie mówi o współczesnej Polsce. Ileż się w nim mieści: i frustracje młodego pokolenia aktorskiego, i dylematy niespełnionych aktorów starszej generacji, sięgających po chałtury, i narodowe udręki, kompleksy i schizy, i uwierające Jedwabne, i Smoleńsk, i zły dotyk, i prowincjonalna ciemnota, i kreatywna ssąca do krwi Warszawa, i nawiedzony agent z ADHD, i transwestytyzm, i strach przed ojcostwo-macierzyństwem, i kpina z mediów, szołbiznesu i innych takich, co w pewnym momencie zaczynają zjadać własny ogon... i wiele wiele innych wątków. I nie jest tak, jakby się wydawać mogło, że za dużo tego, za gęsto, za intensywnie, że chaos, że nie da się takiego nadmiaru skomponować logicznie.

Otóż da się - znakomicie, przenikliwie, przewrotnie. Taka właśnie na swój sposób jest nasza Polska, niczym "krwawa jatka" (tytuł spektaklu): chaotyczna, zakompleksiona, poszatkowana. Której, rzeczywiście chyba, jak pada w pewnym momencie ze sceny (co za paradoks, bo to słowa szalonego osobnika), potrzebny jest egzorcyzm.

Krew i kultura

Mamy tu gorzką, straszną, śmieszną wizję kraju, z każdą minutą wznoszącą się na coraz wyższe poziomy absurdu i groteski, a ciągle prawdziwą. Mamy tu przewrotnie podane na tacy to, co - jak słyszymy w spektaklu - najlepiej się teraz sprzedaje: krew i kulturę. Mamy nieustanną manipulację widzem - już nie wiadomo, kto nim jest - czy my, czy oni (ci na środku sceny), czy jawa to, czy sen, czy już zwariowaliśmy, czy jeszcze nie. Mamy wreszcie błogosławiony oczyszczający humor, którym twórcy przebijają nadęty balon polskich -izmów i fundują nam katharsis. Tyle że w pewnym momencie wszystkim chyba śmiech zaczyna zamierać w gardle, bo już nie wiadomo, czy jeszcze my śmiejemy się z tego, co na scenie, czy raczej dociera do nas cytat z klasyka, przykry niestety: "I z czego się śmiejecie? Z siebie samych się śmiejecie...".

W "Krwawej jatce" wszystko znakomicie ze sobą współgra. Wyjątkowy żywy tekst ze świetnymi dosadnymi dialogami, celnymi obserwacjami i niebywałym wątkiem autotematycznym, wprost chyba pisanym pod aktorów (sztuka Michała Walczaka). Przemyślana reżyseria (bo w tym rozgardiaszu, panującym na scenie, jest metoda, która wbrew pozorem musi logicznie i konsekwentnie wszystko ze sobą spinać (reżyseria Łukasz Kos). Scenografia (Mariusz Laskowski, kostiumy - Małgorzata Niemirska) obrazująca polski chaos, pustotę i prowizorkę - tektura rządzi, mnóstwo przedmiotów udaje coś, czym nie jest. I wreszcie, jeśli nie przede wszystkim - czwórka aktorów po mistrzowsku grających, niekiedy bardzo siebie.

Chcę dramatu

Oto mamy parę młodych aktorów, Barbarę i Macieja (Dagmara Sowa, Paweł Chomczyk). "Kukiełczą" po przedszkolach, szarpią się ze skąpymi zleceniodawcami, a przecież wszystko miało być inaczej. Jej zaczyna czegoś brakować, on jeszcze udaje, że to nie problem - "najważniejsze, że żyjemy sobie spokojnie". Ona chce w spektaklach "pasji bandyckiej, dreszczu, adrenaliny; może zaniżyliśmy poziom, zasuwamy jak małe samochodziki, może grozi nam nadprodukcja, ja chcę dramatu!", On jest bardziej zachowawczy, ale do czasu.

W końcu udają się do agenta, nadpobudliwego groteskowego osobnika (Paweł Aigner), który nakazuje zmienić wszystko: od wizerunku, przez miejsce zamieszkania, po całkowite przemeblowanie w głowach. Wyjeżdżają do wielkiego miasta Warszawy, żyją dniem dzisiejszym, szaleją... Aż w końcu wszystko się z hukiem kończy, wyjeżdżają. W ostatniej chwili dostają zlecenie: role w filmie kręconym gdzieś na Podlasiu, gdzie kończy się polskość i zaczyna się ciemność. Reżyser to Drakul Nosferatu, który stworzył wioskę grozy, na czarny rynek kinematografii chce wrócić filmem "Krwawa jatka", a film ma zainaugurować polską szkołę horroru. Zdradzać za dużo szczegółów nie będziemy, by nie pozbawiać widzów przyjemności oglądania, dość powiedzieć tylko, że nasza sympatyczna dwójka dostaje zaszczytne role trupów i żywych trupów w filmach takich jak choćby "Konfesjonał grozy", "Krwawy wrak" czy "Stodoła zagłady" (w której, oględnie mówiąc, "przed laty zdarzyła się tragedia, po latach powraca i zabija, jak nietrudno się domyślić chrześcijan"). To filmy durne, pełne mutantów, zombie, kosmitów; i tak absurdalne, że aż śmieszne, ale też przewrotnie przywołujące pewne uwierające nas tematy. I to wbrew pozorom - w sposób dojrzały, bo w sytuacji, gdy w narodowych schizach tak się zapętliliśmy, że doszliśmy aż do ściany - odczarowujący pewne kwestie i pokazujący w groteskowej formie nasze - wręcz "zmutowane" narodowe histerie.

Aigner: Wróciłem!

Świetnie w tym wszystkim znajduje się Paweł Aigner, niegdyś aktor Białostockiego Teatru Lalek, potem twórca niezależny, reżyser wielu ciekawych produkcji (z Sową i Chomczykiem zrealizował jako reżyser dwa spektakle), w Białymstoku przed długie lata, z różnych przyczyn, już niegrający. W "Krwawej jatce" na scenę powraca brawurowo, z diabolicznym chichotem, wykorzystując swój zestaw groteskowych min i gestów, do roli Drakula Nosferata - wymarzony. Z równą pasją i talentem wciela się w postać nadpobudliwego agenta aktorskiego, świetnie pokazując rozmaite szołmeńskie psychozy; w cwaną gapę ciotunię-przedszkolankę; w postać zgorzkniałego klowna przeżywającego swoje niepowodzenia; jak i szalonego reżysera zjadającego mózgi swoich współpracowników.

Gdy wykrzykuje (jako Drakul): "Wróciłem! Pozdrawiam fanów, szczególnie tych, którzy kiedyś mi podstawiali nogi; teraz rzucam klątwy, zabijam, zjadam koty..." - nawet dla tych, którzy nie dostrzegą w spektaklu wątków autotematycznych - zabrzmi to zabawnie. Ale gdy dalej woła do widowni, niczym aktorskie memento mori: "staliście się wampirami, które wysysają, pogódźcie się z tym, staliście tacy jak ja", a w finale na scenie, jakby tego było mało, pojawia się jeszcze grób nieznanego aktora - senny koszmar środowiska aktorskiego - wielu widzom już nie jest do śmiechu.

Aignerowi nie odstępują w niczym kroku Sowa i Chomczyk - grają sugestywnie, w wielu scenach dowodząc przy okazji sporego talentu komicznego. Oboje też brawurowo i z dystansem traktują niektóre wątki autotematyczne. I tak pełnoprawnym bohaterem spektaklu okazuje się tu być choćby Ciąża Aktorki (wielkość liter ma tu znaczenie - reszty dowiedzieć się można na spektaklu). Jest też wątek lalek, rozmaitych form teatralnych, które inspirują Grupę Coincidentię od początku, a tutaj powracają w postaci odrzuconych lalek. Kluczowe są dylematy środowiska aktorskiego - kolejnych pokoleń opuszczających mury Akademii Teatralnej, i po pierwszej euforii uwięzionych między pragnieniem robienia wartościowych rzeczy a koniecznością chałtur.

Znakomity jest też Mariusz Laskowski w roli Bambi. Rolę człowieka skrzyżowanego z sarenką, transwestyty, filmowego "podaj, przynieś, pozamiataj" gra wyjątkowo sugestywnie. Ma wdzięk, zmysłowość, powłóczyste spojrzenie. Jest stuprocentową kobietą.... z włochatym torsem.

Co z nas zostało?

To rzeczywiście najdziwniejszy plan filmowy, jaki zdarzył się ostatnio w Białymstoku, dziwna kraina, w którym wszystko miesza się ze wszystkim - delikatna parafraza słów tekstu Walczaka dobrze dookreśla klimat panujący przez trzy godziny spektaklu. Jest jak membrana odbijająca wiele polskich dziwactw, żonglerka rozmaitych motywów filmowych, lalek, niuansów.

A jednocześnie to przenikliwy spektakl wiele mówiący o nas wszystkich, bynajmniej nie tylko o środowisku teatralnym. Po przejmującym finale każdemu uśmiech spełznie z twarzy i każdy chyba wyjdzie z teatru z pytaniem: Co się z nami, ze mną stało? Czy, i dlaczego, czegoś się wyparliśmy? Co zostało z nas dawnych? Umiemy się jeszcze rozpoznać?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji