Artykuły

Śpiewany Witkacy na cyrkowej arenie

Widowisko "Szalona lokomotywa" zrealizowane przez krakowski Teatr STU nie jest łatwą rozrywką; nie jest w ogóle rozrywką. Musical bowiem wcale nie musi nieść tandetnych treści do jakich przyzwyczaiły nas rozmaite operety podszywające się pod ten gatunek sceniczny. Nie mamy właściwie większych tradycji musicalowych, stąd też widowisko Krzysztofa Jasińskiego, Marka Grechuty i Jana Pawluśkiewicza stanowi - obok muzycznych spektakli Kazimierza Dejmka - propozycję wartościową i godną uwagi.

"Szalona lokomotywa" oparta jest na motywie zaczerpniętym z "Sonaty Belzebuba" S. I. Witkiewicza. Zresztą cała partytura słowna stanowi collage ulepiony z różnych sztuk autora "Szewców". Tematem wiodącym jest los artysty. Syntetyczny bohater wielu postaci witkacowskich (grany znakomicie przez Jerzego Stuhra) odzwierciedla niepokoje i frustracje współczesnego twórcy. Jest zresztą egzemplifikacją tzw. pozytywnej twórczości życiowej, która jednak w groteskowym świecie staje się także groteskowa.

Idee zagrożenia człowieka i człowieczeństwa, a więc ostatecznej katastrofy i zagłady podkreśla reżyser Krzysztof Jasiński wprowadzając motyw i innej sztuki Witkacego - "Szalonej lokomotywy".

Tor kolejowy przebiegający wzdłuż areny - sceny jest torem ślepym, bocznicą - symbolizując sytuację bez wyjścia, sytuację artysty, który znalazł się na marginesie. W spektaklu krakowskim świat nie jest partią szachów, ale areną, cyrkiem, w który przemienił się diabelski kabaret z "Sonaty". Belzebub zaś jako antreprener (również b. udana rola Grechuty) doświadcza artystę - Istvana, który jest po trosze błaznem i klownem.

Artysta zmaga się z mocami piekielnymi (pojawia się tu motyw faustowski, jako że Belzebub kusi też piękną Hildę, którą wdzięcznie gra Maryla Rodowicz), ale i on sam siebie także kompromituje. Wyjeżdżająca w finale lokomotywa, która ma go unicestwić, przypomina smoka albo Pegaza. Pointuje też ironicznie całość widowiska.

Znakomita w wielu partiach spektaklu muzyka (świetnie zaaranżowana) wyznacza rytm i ekspresję całości. Trzeba przyznać, że pomysł, by Witkacego przełożyć na musical był karkołomny, ale też równie perwersyjny i przewrotny jak cała twórczość znakomitego pisarza.

Spektakl Teatru STU choć dyskusyjny i pozostawiający pewien niedosyt (z pewnością też nie tej klasy, co poprzednie premiery krakowskie) warto polecić poznańskim widzom.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji