Artykuły

O wyższości zupy w Krakowie nad serialem w Warszawie

- Popularność serialowa trochę mnie śmieszy. Bo nagle człowiek się dowiaduje, że dopiero grając w serialu, zaczyna być aktorem. Wcześniej przez tyle lat grałam w teatrze, lecz ludzie o tym kompletnie nie wiedzieli - mówi EWA KAIM, aktorka Starego Teatru w Krakowie.

Od umięśnionego, 25-letniego fana woli Jerzego Pilcha.

A gotowanie zupy mężowi i synom ważniejsze dla niej niż serial w Warszawie. Może dlatego długo czekała na popularność? Z Ewą Kaim, aktorką Starego Teatru i gwiazdą filmów "Anioł w Krakowie" i serialu "Majka", rozmawia Marta Paluch

- Mówili, że narozrabiałam

Auć! Silny ten uścisk dłoni.

- Bo ja lubię, że tak powiem, poczuć drugiego człowieka. Lubię konkrety.

Trenuje Pani?

- Nie, to naturalna siła.

Pani bohaterka z "Majki" też się wydaje silna. - Wyemancypowana matka dorosłej córki romansuje z facetami. Zupełnie niematka Polka. Na pewno wybierała niewłaściwych mężczyzn. A ja muszę przyznać, że mocowałam się z tą postacią.

Bo nie daje córce dobrego przykładu?

- Nie chodzi o to, jak się prowadzi. Zresztą trudno jej się dziwić - kobieta sama z dzieckiem, na zakręcie...

A ojciec uciekł...

- Właśnie. I dlatego chyba trochę za bardzo była skupiona na sobie, pełna sprzecznych emocji. Dopiero komplikacje w życiu córki spowodowały, że dojrzała do mądrych decyzji i nowego, poważnego związku.

Nie bójmy się tego słowa. Ta mama Majki to rozwydrzona feministka.

- Aż tak to chyba nie. Ale starała się być niezależna. I w tym wszystkim nie była wewnętrznie sfeminizowana, tylko kompletnie rozchwiana. Nie wiedziała, czego chce. W końcu jednak znalazła spokój.

Patrzyłam na nią i myślałam: "Kurczę, ludzie jej nie polubią".

- Ponieważ nie spełnia ich oczekiwań.

Takiej jak ona nie znajdziemy w "M jak miłość" ani w "Klanie". Ona się śmieje z zasad, zmienia kochanków...

- Tak często aż nie zmieniała.

Ale atmosfera skandalu była. Czuła Pani, że ludziom się to nie podoba?

- Widzowie zaczepiali mnie na ulicy i mówili: ale pani rozrabia! Mówili też, że mama powinna się zajmować córką, a nie swoim życiem. Bo mają takie wyobrażenie, że tak powinno być: matka ma o sobie zapomnieć i poświęcić wszystko dla dziecka. Moim zdaniem te kwestie trzeba mądrze wyważyć. Sama mam dzieci i poświęcam im bardzo dużo uwagi i sił. Staram się jednak pogodzić życie rodzinne z zawodowym i realizować swoje pasje.

Żeby nie mówić: poświęciłam dla ciebie całe życie, a ty teraz... palisz papierosa!

- Na przykład. Jeśli człowiek jest spełniony, może dać dużo więcej siły, odwagi, pewnej bezkompromisowości swoim dzieciom. Przecież z czegoś trzeba czerpać radość.

Trochę jak bohaterka "Seksu w wielkim mieście"?

- Miałam nadzieję, że moja rola nie idzie w tę stronę.

No, buty w TVN na pewno tańsze.

- Bardziej myślałam o porównaniu mojej postaci z "Majki" do tej, którą gra Susan Sarandon w "Thelmie i Louise". Z zachowaniem proporcji.

Przypomnijmy: Louise, pracująca w podrzędnym barze kelnerka koło czterdzistki, rusza w szaloną podróż z koleżanką Thelmą. W wyniku komplikacji napadają na stację benzynową, goni ich policja, wreszcie kończy się tragicznie. Babskie kino drogi.

- No dobrze, proszę sobie to wyobrazić. Ja, czyli mama Majki, jestem w szóstym miesiącu ciąży, szykuję się do ślubu z ukochanym mężczyzną i nagle on znika bez śladu. Dziecko w drodze, brak pieniędzy, rozwalone życie... Ciężko się jest pozbierać. Potem wychowuję dziecko z mamą. Zresztą moja serialowa mama też miała nieszczęśliwe życie. Taka babska republika. Moja bohaterka czuje się w jakiś sposób winna, że ją ten niedoszły mąż zostawił. Taka kobieca martyrologia, która w naszym kraju ma długą tradycję.

A z którą koleżanką by Pani chciała tę prawdziwą Thelmę i Louise zagrać?

- Z Anką Radwan.

Z tą z "Zakochanego Anioła"? Z takim chucherkiem delikatnym?

- Myli się Pani, ona jest jak torpeda! Albo z Magdą Cielecką. Z Madzią na pewno też byśmy się dobrze bawiły.

I kto by to nakręcił?

- Młody, świetny reżyser Paweł Maślona. Jeszcze o nim świat

nie wie, ale się dowie. Niedawno skończył studia w Katowicach. Albo Beata Dzianowicz, Kasia Adamik [córka Agnieszki Holland, współreżyser filmu "Janosik -prawdziwa historia" - przyp. red.], Janek Komasa [reżyser "Sali samobójców" - przyp. red.]. Mogę wymieniać i wymieniać! W Polsce jest dużo wspaniałych reżyserów. Aktorów zresztą też! Tylko trzeba by było dobry scenariusz napisać... Dobry scenariusz kobiecego kina to jest to. Takiego kina w Polsce brakuje.

Popularność serialowa jest miła, ale trochę mnie śmieszy

- A "Lejdis"?

Wolę teksty Koterskiego albo Woody'ego Allena!

"Smutny korniszonek" był zły?

- Z takich aktorek i historii można było więcej wycisnąć.

Więcej niż tego korniszonka.

Gra Pani w Starym Teatrze kilkanaście lat. Ale to właśnie ta jedna rola w serialu spowodowała, że Panią rozpoznają na ulicy. Może warto było wcześniej zacząć?

- Miałam wcześniej propozycje, ale je odrzucałam. Większość seriali toczyła się w Warszawie. A ja tak dużo gram w teatrze, że nie mam czasu jeździć tak daleko. Jestem mamą dwóch synów i muszę...

Przeprowadzać z nimi poważne rozmowy?

- Tak, o klockach Lego i o życiu. Myślę, że z dziećmi trzeba dużo i poważnie rozmawiać. Gdy serial jest w Krakowie, wieczorem jestem w domu, robię im obiad, odrabiam z nimi lekcje. To dla mnie ważniejsze niż obecność na ekranie.

A pytają już, skąd się biorą dzieci?

- Młodszy, 5-letni Janek, ma wielką intuicję.

On już wie?!

- Nie wiem skąd, ale jakoś wie. A 9-letni Misiek nie pyta. Chociaż wyprzedziłam podwórkowe rozmowy o dojrzewaniu i sama z nim o tym porozmawiałam. Kiwnął głową, poszedł do siebie. Jeśli będzie miał jakieś pytania, może przyjść.

O swoich dziewczynach też nie opowiada?

- Jego na razie dziewczyny nie interesują. Janka za to wręcz przeciwnie. Mały jest czuły na kobiety.

Rodzina rodziną, ale popularność serialowa jest chyba miła?

- Z jednej strony miła, a z drugiej - trochę mnie śmieszy. Bo nagle człowiek się dowiaduje, że dopiero grając w serialu, zaczyna być aktorem. Wcześniej przez tyle lat grałam w teatrze, lecz ludzie o tym

kompletnie nie wiedzieli.

Co tam jakiś Szekspir, gdy mamy TVN?

- Mniej więcej. Choć ja nikogo nie osądzam. Nie wszyscy chodzą do teatru. I nie muszą.

Urszula Grabowska, która też długo czekała na swoje pięć minut, powiedziała "Świetnych aktorów - takich jak Ewa Kaim, jest w Krakowie mnóstwo. Tylko kto o nich słyszał?"

- Ja też tak uważam. Na przykład po Kasię Gniewkowską, fantastyczną, piękną aktorkę, dopiero niedawno sięgnął film. A szkoda!

Teraz gra w kilku serialach. Matkę głównej bohaterki w "Szpilkach na Giewoncie", lekarkę w "Czasie honoru".

- Teraz tak. A Ania Radwan, Beatka Paluch, czemu nie ma ich więcej w filmie? Mogę wymienić więcej koleżanek z Krakowa.

Może dlatego że siedzicie tutaj i wolicie zupę gotować, zamiast jeździć do Warszawy?

- Może. Co jest ważniejsze: to, że syn powie: mamo, jesteś superbabka? Czy że będę miała kolekcję moich zdjęć z filmów i będę się nad nimi trzęsła?

Ale może też podejść do Pani umięśniony 25-letni telewidz i powiedzieć: kocham Panią.

- Umięśniony 25-latek?!To ja wolę poczytać Jerzego Pilcha!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji