Artykuły

Kontakt. Dzień piąty.

Jedno jest pewne. W polskim teatrze pojawiła się reżyserka, która ma szansę stać się jego czołową postacią. Z ogromną konsekwencją i dbałością o każdy detal potrafi stworzyć sceniczny świat i nadać mu świetny rytm - o Mai Kleczewskiej po piątym dniu festiwalu Kontakt specjalnie dla e-teatru pisze Paweł Sztarbowski

Piąty dzień "Kontaktu" zaczął się spektaklem "Byt numer dwa", wyreżyserowanym przez Wiktora Ryżakowa na podstawie tekstów Iwana Wyrypajewa i chorej na schizofrenię Antoniny Wielikanowej. To właśnie jej historia, zawarta w zapiskach stała się podstawą dla przedstawienia. Zostało ono zrobione skromnymi środkami - scenografię stanowi wydzielony kwadrat pośrodku sceny, a muzyka jest grana na żywo przez akordeonistę. Akcję okraszają kuplety w wykonaniu samego Wyrypajewa. W tej pustej przestrzeni poustawiano jedynie rząd wiader wypełnionych solą. Bo historia dotyczy żony Lota, która za nieposłuszeństwo została zamieniona przez Boga w słup soli. W tym spektaklu żoną Lota jest Antonina Wielikanowa, a Bóg występuje pod postacią psychiatry, który zajmuje się jej przypadkiem. Główne pytanie tego przedstawienia dotyczy właśnie istnienia Boga. Tekst jest bardzo zwarty, a reżyser właściwie nie podjął żadnej próby zainscenizowania go. Widz otrzymuje jedynie natłok słów, na które w krótkim czasie przestaje zwracać uwagę i wsłuchiwać się w nie. Rezultatem jest dosyć nudna próba czytana z niezdarnymi elementami inscenizacji. Natomiast tekst sprowadzono do parafilozoficznego bajdurzenia o tym, co jest, a może jednak nie jest. Tekst zostaje spłycony poprzez wyrzucanie przez aktorów słów w zawrotnym tempie. Do tego wszystko zagrano właściwie w jednym rytmie - także melorecytowane kuplety, co działało dosyć usypiająco.

Dużo ciekawszy był "Makbet" [na zdjęciu] w reżyserii Mai Kleczewskiej z Teatru im. Kochanowskiego w Opolu. Akcja rozgrywa się w środowisku królów mafii, którzy stanowią tu odniesienie do świata schlebiającego przyjemnościom i pozbawionego zasad moralnych. Liczy się tylko zdobycie władzy. A wiadomo, że nie można jej mieć, nie plamiąc sobie rączek. Wydaje się, że tego typu koncepcję sprowokował w dużym stopniu przekład Antoniego Libery, napisany prostym i rytmicznym, czasem wręcz prymitywnym językiem. Wiedźmami są tu dwie drag-queens i jedna tandetna dziwka. Ich przepowiednie odbierać można jako pijackie majaczenie, ale jednocześnie brzmią one jak wewnętrzny głos Makbeta, zdradzający jego pragnienia i fobie. Przerażające jest właśnie to, że trzy tanie dziwki są w stanie wywołać nieodwracalną lawinę zbrodni. Do tego nie wiadomo, czy to, co robią nie jest tylko żartem, chwilowym wygłupem, sprowokowanym, by podgrzać zabawę. To straszliwa diagnoza, gdyż tu już nawet nie o władzę chodzi, ale o przyjemność i luksus. Potwierdzają to towarzyszące scenicznym wydarzeniom przeboje i wyuzdane tańce wykonywane przez drag-queens. To w ich postaciach skupia się przestroga dla świata. Szczególnie mocno to widać po odbywającym się na scenie zabójstwie Lady Makduff i jej dzieci, poprzedzonym brutalnym gwałtem rodem z filmu "Nieodwracalne". Tę wstrząsającą scenę zapowiada piosenka z "Priscilli, królowej pustyni". Schematy zaczerpnięte z filmów i teledysków nadają rytm temu światu. Wielkie namiętności i wartości moralne są jedynie elementem przyjemnościowym, co znajduje swój wyraz w estetyce kampowej, która rządzi tym przedstawieniem. Nawet sceny morderstw, przełamywane są ironicznymi cytatami z kultury masowej, wstawkami muzycznymi czy pomysłami rodem z kabaretu. Właśnie takie ciągłe zderzanie sytuacji i estetyk jest najmocniejszą stroną opolskiego Makbeta.

A zaczyna się to dosyć niewinnie, niczym rodzajowy obrazek - Makbet i Banquo siedzą obandażowani, ubrani w dresy i kapcie, oglądając telewizję. W kącie snuje się rozmemłana Lady Makbet. Jesteśmy w dość obskurnym mieszkanku, tyle tylko, że wbudowanym w ogromną przestrzeń sceny. Dzięki temu zabiegowi przejścia aktorów są długimi podróżami. Kleczewska ma niezwykłą zdolność do budowania niejednoznacznych obrazów. Chociażby scena, gdy Lady Makbet już jako królowa przechadza się po ogromnym zamku wśród galerii obrazów. Władza została zdobyta, plan się powiódł, ale co z tego, skoro pozostaje jedynie samotność. Ambiwalencja między żądzą władzy i potrzebą zwykłego domowego ciepła jest podstawą tragizmu tych postaci. Najdobitniej uwidacznia to scena, gdy oszalały Makbet ciąga zwłoki swej żony, próbuje tańczyć z nią i przywrócić do życia. Ale rozkręconego koła zbrodni nie da się już zatrzymać. Makbeta zabija ta sama siła, która sprowokowała w nim żądzę władzy. Nawet w ostatniej scenie nic nie odbywa się poważnie - oprawcy Makbeta rozpinają kurtki, spod których wyłaniają się koszulki z napisem "Las Birnamski". W ten sposób przełamany został sentymentalizm, jaki mógłby wkraść się do tej sceny. Warto podkreślić też wysoki poziom aktorski tego spektaklu. Szczególnie główne role są prowadzone bardzo migotliwie, w rozdarciu między wielkimi namiętnościami a zwyczajnością. Świetnie oddaje to Justyna Paradzińska, której Lady Makbet na równi przeraża i rozczula. Jest to zdecydowanie najlepsza rola w tym spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji