Artykuły

Marek Weiss: nie można w kółko grać staroci

"Madame Curie" ma przełamać monopol uznanych mistrzów na scenach operowych. Elżbieta Sikora wspólnie z Markiem Weissem i Agatą Miklaszewską stworzyli nowe dzieło operowe inaugurujące cykl "Opera Gedanensis" w Państwowej Operze Bałtyckiej. O jego kulisach rozmawiamy z reżyserem, Markiem Weissem.

Łukasz Rudziński: Wystawienie zupełnie nowej opery obarczone jest wielkim ryzykiem.

Marek Weiss: Tak jest z każdym utworem współczesnym. Wierzę, że bez współczesnych sztuk pisanych regularnie i poświęconych temu, co nas dotyczy, nie ma teatru i tak jest też w operze. Wszędzie gramy tylko "Carmen", "Aidę" i "Butterfly". Żeby ta "Butterfly" czy "Carmen" miały sens, muszą być od czasu do czasu przedzielone czymś współczesnym - nie da się w kółko grać staroci. Ale jak to zrobić? Kompozytor nie usiądzie i nie napisze opery w kilka dni. Takie dzieło trzeba zamówić. Dzięki aprobacie prezydenta Pawła Adamowicza jest nadzieja na to, że Gdańsk będzie zamawiał co roku lub co dwa lata takie właśnie dzieło. Wiemy, że ryzykujemy, bo to nie jest pozycja, o której można w ciemno powiedzieć, że będziemy ją grali przez dwa, trzy sezony.

Pierwszą polską operą produkowaną przez Państwową Operę Bałtycką, jest poświęcona naszej podwójnej noblistce "Madame Curie". Dlaczego właśnie ona?

- Mamy do czynienia z zacną profesorką, bohaterką narodową, patronką i jeszcze w dodatku w czasie Roku Marie Skłodowskiej-Curie. Spróbowaliśmy ominąć te pułapki. Pomysł na operę bierze się z odległej przeszłości - to osoba w panteonie różnych ideałów i autorytetów to od wielu lat moja trwała fascynacja. Skłodowska-Curie to ktoś szalenie ważny szczególnie w naszym kraju, gdzie osoby, które się zajmują nauką, zawsze były protekcjonalnie traktowane. Wybór osoby, którą szanuję, cenię i która jest mi bliska był więc oczywisty. Mam to szczęście, że pracuję z osobami, które myślą podobnie.

Jak przedstawicie historię Marii Skłodowskiej-Curie?

- Nie lubię biograficznych opowieści teatralnych. Nasza bohaterka jest zupełnie inna niż stereotyp, który się utrwalił na szkolnych pogadankach. To nie była zacna pani profesor od chemii, a szalenie skomplikowana osoba. Z jednej strony to zmysłowa, silna, wręcz desperacka kobieta, z drugiej osoba, która żyła w ciężkiej depresji, walczyła ze sobą, z przeciwnościami losu, przeszła wiele nieszczęść. To co ona zrobiła w tych warunkach jest imponujące - i mniejsza z tym, czy odkryła rad i polon, ale to przykład walki o życie, o swoje miejsce w świecie, który tłamsi każdą indywidualność i który jest podobny bardziej do dżungli niż do salonu, w którym wszyscy są grzeczni i jedzą ciasteczka. W sensie dramaturgicznym jest to osoba niezwykle ciekawa.

Wybrał pan model Różewiczowskiej "Kartoteki". Życie Skłodowskiej-Curie "przewinie" nam się przed oczami?

- Wierzę w jedność teatralnego czasu, miejsca i akcji. Stąd zasada tego spektaklu, że wszystko dzieje się podczas jednej nocy, bardzo ważnej w życiu Marie Curie, kiedy dostała list od jednego z członków akademii, która przyznała jej kilka dni wcześniej drugiego Nobla. W tym samym czasie wybuchł skandal obyczajowy wokół jej romansu z Paulem Langevinem, jej asystentem i współpracownikiem. W liście jest sugestia, by nie przyjmowała nagrody Nobla i nie przyjeżdżała do Sztokholmu. Ona w tę jedną noc decyduje o tym, czy pojechać i stawić temu czoła, czy nie. Całe życie staje jej przed oczami, często wyobraźnia podsuwa również obrazy, których nigdy nie było. Przychodzą do niej postaci z przeszłości i z przyszłości, m.in. stary Einstein, który ostrzega ją, by nie odbierała nagrody, bo jej praca przyniesie zagładę ludzkości. Z morza tych impulsów Maria Curie musi wybrać właściwe i podjąć decyzję. Wierzę, że nie wyszedł nam z tego bigos staropolski, do którego można wrzucić wszystko i w nieskończoność mieszać.

Pracowaliście w POB z autorami opery, którzy razem z Wami uczestniczą w procesie jej powstawania, zamiast dawno zapisanego i dookreślonego libreta czy muzyki...

- To jest dla nas bardzo ważne doświadczenie. Mnie przydarzyło się to już parę razy, bo robiłem "Bramy raju" z Joanną Bruzdowicz czy "Manekiny" ze Zbigniewem Rudzińskim, ale mój zespół poznaje zapominaną twarz opery. Przecież "Eugeniusz Oniegin", czy "Salome" też tak powstawały. Dlatego nie trzeba mieć nabożnego stosunku do opery: że w "Halce" ten takt, w "Strasznym dworze" ta śpiewka, a w "Carmen" ta pauza - to nie jest święte! W teatrze święta jest godzina dziewiętnasta i spektakl, czyli moment, gdy spotykamy się z publicznością. Jeśli czasami manipulujemy utworami uchodzącymi za kanon, to trzeba pamiętać, że one powstawały tak samo, jak to, co teraz robimy - przecież Mozart dopisywał arie, bo głowę mu suszyła jakaś śpiewaczka. Micaëla jest w "Carmen" rozbudowana tylko dlatego, że mezzosopranistka nie mogła być ważniejsza od sopranu. Dzieło operowe jest żywym organizmem i warto tak do tego podchodzić.

Kompozytorka Elżbieta Sikora cały czas jest z nami i koryguje niektóre rzeczy - w porozumieniu z dyrygentem Michniewskim zmienialiśmy orkiestracje, takty. Bardzo dużo zmieniliśmy w libretcie, w tekstach postaci. To trudna i żmudna, często irytująca praca, gdy oni przez kwadrans ustalają, czy trąbki wchodzą na trzy czy na cztery. Trzeba pamiętać, że to jest muzyka współczesna - tu nie ma łatwych melodii ani prostego przekazu. Mamy jednak fenomenalną Anię Mikołajczyk jako Madame Curie, a ponieważ to jest monodram to lwia część ryzyka została jej powierzona. Wiemy, że ta praca ma sens. Dzięki repertuarowi współczesnemu opera nie staje się przyczółkiem dla kilku bogatych maniaków muzyki poważnej.

Jak się rysuje przyszłość cyklu Opera Gedanensis?

- Mam dwie następne opowieści i próbuję namówić kompozytorów. Jedna o Arturze Schopenchauerze i jego matce. Antoni Libera byłby autorem libretta, ale ważna jest osoba kompozytora, którego nazwiska nie chcę jeszcze zdradzać. Jeszcze trudniej jest z kolejnym projektem - mamy pomysł, żeby powstał "Sąd ostateczny" w oparciu o arcydzieło Hansa Memlinga, którego historia jest niezwykle fascynująca. Oczywiście wszystko dzisiaj kończy się na pytaniu o pieniądze. Opery wymagają sztabu ludzi, etatów - ich finansowanie jest na minimalnym poziomie, czyli na poziomie wypłacalności etatów. Gdy o tym mówię, czuję się jak Cyganka stojąca na rogu ulicy i żebrząca "daj, panie, bo dziecko mi z głodu umiera", a myślimy sobie - "tak, tak, to mafia rozstawia te Cyganki". Na ten temat musi być debata publiczna. Sztuka wysoka musi być odpowiednio dotowana i gorąco wierzę, że interes polskiej opery leży na sercu nie tylko mi i garstce moich współpracowników.

Na zdjęciu: Marek Weiss i Anna Mikołajczyk jako Maria Curie podczas próby

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji