Artykuły

Żużlowcy spod Samosierry

- Tekst Artura Pałygi nie był gotowy, kiedy się za niego zabierałem, powstawał na bieżąco. To było dla mnie bardzo ciekawe, bo zwykle aktorów dostosowuje się do tekstu. "Szwoleżerowie" byli zaś pisani pod aktorów i aktorki. Było trochę jak u Szekspira, który jeśli miał małego i tłustego aktora grającego Hamleta, to pisał, że jest korpulentny i tchu mu brakuje - mówi reżyser JAN KLATA przed prezentacją spektaklu z Teatru Polskiego w Bydgoszczy na festiwalu Ars Cameralis.

Spektakl "Szwoleżerowie" na podstawie tekstu Artura Palygi i w reżyserii Jana Klaty zamknie we wtorek festiwal Ars Cameralis. Polscy żużlowcy są w nim kolejną inkarnacją szwoleżerów spod Samosierry, ułanów atakujących czołgi, powstańców warszawskich, polskich bohaterów ginących za sprawę.

Łukasz Kałębasiak: Pasjonuje się pan jakąś dyscypliną sportu?

Jan Klata, reżyser teatralny: Tak, bo sport to widowisko. Fascynuję się nim czynnie - biegam półmaratony, i fascynuję się biernie wszystkimi dyscyplinami, które wymagają strategii i wysiłku. Interesują mnie na przykład rugby i piłka nożna, ale na poziomie, więc niekoniecznie w polskim wydaniu.

Pytam o sport, bo spektakl "Szwoleżerowie" opowiada o środowisku polskich żużlowców, a żużla na tej liście nie ma...

- Żużel pojawił się jako rykoszet mojego myślenia o tym, co zrobić w teatrze w Bydgoszczy. Zwierzyłem się z tego pomysłu dyrektorowi Pawłowi Łysakowi, a później dramaturgowi Arturowi Pałydze. Staram się precyzyjnie myśleć o tym, co może zainteresować widza. W Krakowie żużel widza by nie zainteresował, dlatego robimy tam inne spektakle. Czasem na przekór, dlatego na swój debiut w Starym Teatrze wybrałem powieść science fiction ["Trzy stygmaty Palmera Eldritcha" wg powieści Philipa K. Dicka - przyp. aut.]. W Bydgoszczy chcieliśmy zająć się czymś, co z jednej strony jest bardzo lokalne, ale z drugiej może skłonić do namysłu nad tym, co wspólne.

Więc rzucił pan hasło "żużel"?

- Żużel, ale też ludzie, którzy dla pieniędzy i adrenaliny ryzykują życie na każdym zakręcie. Tekst Artura Pałygi nie był gotowy, kiedy się za niego zabierałem, powstawał na bieżąco. To było dla mnie bardzo ciekawe, bo zwykle aktorów dostosowuje się do tekstu. "Szwoleżerowie" byli zaś pisani pod aktorów i aktorki. Było trochę jak u Szekspira, który jeśli miał małego i tłustego aktora grającego Hamleta, to pisał, że jest korpulentny i tchu mu brakuje.

Żużlowców przyrównuje pan do szwoleżerów, do tych straceńców spod Samosierry. Chyba nie lubi pan tego polskiego mitu bohaterstwa, walki do ostatniej kropli krwi?

- Strasznie go lubię, choć często jest skłamany.

Bo to piękny mit, aż wywołuje dreszcze. A pan tak często w niego bije.

- We mnie też wywołuje dreszcze. Ale muszę w niego bić, bo on jest mój i muszę sprawdzić, na ile jest żywy. Gdybym był w stanie łatwo go zabić, to znaczyłoby że nie było warto go wyznawać. Dobrze jest poddawać wartości próbie ognia, żeby sprawdzić, czy są coś warte. Tyle że ten mit jest dla nas bardzo destrukcyjny...

- Może tak, a może też nas odróżnia. Być może bez niego byśmy się roztopili. Ojciec powtarzał mi w latach 80., kiedy byłem jeszcze chłopięciem, że dzięki tym wszystkim powstaniom, daninie krwi składanej co dwa pokolenia, możemy wciąż rozmawiać po polsku i czuć się niezależni na tym kawałku ziemi między dwoma mocarstwami. Bo przecież nie tylko klimat jest przeciwko nam, ale i ukształtowanie terenu. Jesteśmy taką "rozbiegówką" dla armii pancernej jednej czy drugiej ze stron, które tylko przejeżdżają przez nas z lewa na prawo i z prawa na lewo. Dlatego zachowanie czegokolwiek na tym skrawku jest wyjątkowo trudne. Kultura materialna nam się za bardzo nie zachowała. Pozostaje tylko mit.

A może lepiej byłoby podchodzić do ideałów tak jak bohaterowie powieści Josepha Conrada, na podstawie których stworzył pan najnowszy spektakl "Koprofagi, czyli znienawidzenia, ale niezbędni". Rewolucjoniści okazują się tam oportunistami albo nieudacznikami. Może tak jest bezpieczniej?

- Owszem, ale wtedy niektórzy płacą wysoką cenę w wymiarze osobistym. Bo idee, za które jedni płacą życiem, inni traktują w lekki sposób. "To miał być miły rewolucyjny wieczór" - mówią, idąc na herbatkę i ciasteczka.

Nad sceną w "Koprofagach..." wisi ogromny mechanizm szwajcarskiego zegara. A ja zastanawiam się, jaki jest mechanizm napędzający do pracy Jana Klatę. Jest pan jednym z najbardziej aktywnych reżyserów teatralnych. Co roku powstają dwa spektakle, czasami...

- Jakie dwa? Proszę mnie nie obrażać... Trzy-cztery (śmiech).

Powinienem był powiedzieć: "przynajmniej dwa". Nie chciałem przesadzić...

- W Polsce mam dwa artystyczne domy: Teatr Polski we Wrocławiu i Stary Teatr w Krakowie. To już daje dwie produkcje w roku. Trzecia powstaje za granicą, bo teraz stabilizuje się mój trzeci, tym razem niemiecki dom w Bochum. A oprócz tego, ponieważ nie przepadam za wakacjami, staram się sobie znaleźć dodatkowe zajęcia, żeby nie frustrować się, leżąc plackiem na plaży. I wtedy powstaje jeden albo dwa dodatkowe spektakle.

Dlaczego pan tak dużo pracuje?

- Bo to jeden z sensów mojego życia. Zgadzam się ze słowami encykliki papieskiej, że człowiek jest stworzony do pracy jak ptak do lotu. To są piękne, wzniosłe i bardzo trafne słowa. Z przykrością zauważam jednak, że niewielu ludzi w naszym kraju tak podchodzi do swojego zawodu. Choć ostatnio spotkałem uśmiechniętego konduktora! To był dla mnie szok (śmiech).

Może coś miłego spotkało go przed pracą?

- Może jakaś przygoda w kuszetce? Nie wiem. W każdym razie był uśmiechnięty i wydawało mi się, że ma to jakiś związek z wykonywanym przez niego zawodem.

Wróćmy z PKP do teatru. Spektakle Jana Klaty są pokazywane na najlepszych scenach w Polsce. Ale czy Jan Klata chodzi też do teatrów na spektakle swoich kolegów?

- Chodzę, choć nie tak często, jak bym chciał. Uważam, że "Niech żyje wojna!" Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego to jeden z najważniejszych spektakli ostatnich kilku sezonów. Podobał mi się też ich "Był sobie Andrzej, Andrzej, Andrzej i Andrzej". Widziałem go jednak w takich okolicznościach, że jego potencjał wywrotowy został całkowicie wyczerpany. Było to na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych i cała warszawska elita biła brawo z entuzjazmem! (Śmiech). Byłoby szczytem schizofrenii, gdyby na widowni siedział jeszcze Kazimierz Kutz i Andrzej Wajda, ale to się nie zdarzyło.

To, co w teatrze w Wałbrzychu robią Strzępka i Demirski, jest fantastyczne. A trzeba pamiętać, że na początku mieli bardzo ciężko. Byli wyśmiewani, a ich teatr spotkał się na początku z lekceważeniem. Kibicuję temu, co w Teatrze im. Szaniawskiego w Wałbrzychu robi jego dyrektor Sebastian Majewski. Nie tylko dlatego, że jest moim przyjacielem i sparingpartnerem artystycznym, ale też uważam, że jest znakomitym dyrektorem z wizją. A to w Polsce jest rzadkością. Zwykle mamy dyrektorów wyznających zasadę: "ja, ja, i jeszcze ktoś na małą scenę", albo zapraszających reżyserów i pytających: "to co byś chciał zrobić?".

JAN KLATA uważany za jednego z najlepszych polskich reżyserów teatralnych. Debiutował w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu "Lochami Watykanu" wg Andre Gide'a w 2004 roku. Od tego czasu wyreżyserował kilkanaście spektakli. Do najbardziej znanych należy "Sprawa Dantona", za którą w 2009 roku otrzymał Laur Konrada na Ogólnopolskim Festiwalu Sztuki Reżyserskiej "Interpretacje" w Katowicach. Trzy lata wcześniej zdobył Paszport "Polityki" za "nowatorskie i odważne odczytywanie klasyki, za pasję i upór, z jakim diagnozuje stan polskiej rzeczywistości i bada siłę narodowych mitów". "Szwoleżerowie", spektakl zrealizowany w Teatrze Polskim w Bydgoszczy, opiera się na historiach polskich żużlowców, których karierę zakończyła tragiczna śmierć albo kalectwo. Autorem tekstu jest mieszkający w Bielsku-Białej dramaturg Artur Pałyga. Spektakl zobaczymy w ramach festiwalu Ars Cameralis we wtorek o godz. 19 w Teatrze Rozrywki w Chorzowie. Bilety kosztują 35 i 50 zł.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji