Artykuły

"Skrzypek na dachu" w Operetce Wrocławskiej

Należałem do grona pierwszych sceptyków, przyznaję się. Nie wierzyłem by zespół Operetki Wrocławskiej mógł udźwignąć ten spektakl. Zdawało się, że "klapa" jest nieunikniona. Tymczasem...

To co oglądaliśmy na operetkowej scenie w piątek 21 czerwca, można bez wahania określić jako artystyczne wydarzenie. Jan Szurmiej na swój debiut reżyserski w tym teatrze, stworzył rzecz imponującą rozmachem, inwencją i wysokim profesjonalizmem. Stworzył obraz, który każe widzowi zapomnieć o upływającym czasie. (Pierwsza część przedstawienia trwa ponad dwie godziny!).

Pierwsze zaskoczenie - to dobrze śpiewający i rozbudowany chór. Drugim zaskoczeniem jest postać tytułowego skrzypka (Edward Mirek, koncertmistrz pierwszych skrzypiec). Szacunek budzi też warsztat aktorski Zdzisława Skorka (Tewje). Doskonale ze swych ról wywiązują się niemal wszyscy pozostali wykonawcy zarówno pierwszoplanowych ról jak i drugorzędnych epizodów. Byłaby to lista niemal trzydziestoosobowa; jeśli nikogo z niej nie wymieniam, to tylko z obawy by nie popełnić pomyłki, gdyż Operetka Wrocławska nie ma zwyczaju zaznaczać w programie aktualnych wykonawców.

Takiego tłumu na tej scenie jeszcze nie było i tak wiele jeszcze się na niej nie działo. I wszystko doskonale się mieści! Zdawać by się mogło że niedostatki techniczne tej sceny, stały się w tym wypadku zaletą. Zasługa to Wojciecha Jankowiaka i jego pięknej scenografii. Przy pomocy - bodajże - trzech ruchomych elementów aranżuje się na oczach publiczności poszczególne sceny: wiejską uliczkę, podwórze, wnętrze domu, karczmę, stacyjkę kolejową, zaciszny zaułek, cmentarz... Scena snu Tewjego w którym "ukazuje" się Babcia Cejtl, zrealizowana jest z brawurą zapierającą dech w piersiach.

Trudno byłoby wymienić wszystkie świetne pomysły inscenizacyjne; zmieniające się ciągle nastroje prowokują na przemian do płaczu ze śmiechu, i ze wzruszenia. Jedyną - zresztą maleńką - skazą na tych pięknych obrazach są anachroniczne, zakręcane czerwone kapsle (!) w słynnym tańcu z butelkami. Przedstawienie zostało także starannie przygotowane od strony muzycznej, choć w porównaniu z innymi elementami, można mieć tu jeszcze trochę zastrzeżeń, zarówno do warstwy wokalnej jak i orkiestrowej (intonacja, rytmiczna precyzja). W feeri inscenizacyjnych i choreograficznych efektów, muzyczne niedostatki umykają jednak uwadze.

Zespołowi Operetki Wrocławskiej potrzebny był ten spektakl, potrzebny był wreszcie jakiś bezdyskusyjny sukces. Po serii ogródkowych burlesek nie mających z teatrem muzycznym wiele wspólnego, po nieporozumieniu (a właściwie katastrofie) z "Wiener Caffe", był to już chyba ostatni moment by odbić się od dna. Pomysł był kaskaderski ale się powiódł.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji