Artykuły

Dziady audio-wideo

"Dziady. Transformacje" w reż. Jacka Jabrzyka w Teatrze im. Horzycy w Toruniu. Pisze Artur Duda w Teatrze.

Tytuł tej recenzji może wyglądać na ironiczny, ale nie było to do końca moim zamiarem. Owszem, "Dziady. Transformacje" w reżyserii Jacka Jabrzyka to dzieło na pierwszy rzut oka osobliwe: trwają zaledwie godzinę, składają się z wykrojonych i sprytnie poskładanych fragmentów niemal wyłącznie III części dramatu, nie ma w nich Guślarza i chłopskiej gromady, nie ma Gustawa i miłości romantycznej, nie ma diabłów i Boga (ale tego można było się spodziewać w XXI wieku, w Polsce rozwijającego się kapitalizmu i odczarowywanego świata), nie ma klasztoru bazylianów zamienionego w więzienie.

Więc co jest? Rząd plastikowych krzesełek na tle czarnych ścian. Na krzesełkach zasiada pięciu zwyczajnych mężczyzn: Litwinów-Polaków, więźniów-spiskowców, można by tropić ich tożsamość z egzemplarzem arcydramatu Mickiewicza w ręku, ale właściwie po co - role duchownych zagra do końca spektaklu Jarosław Felczykowski, rolę Konrada głównie Tomasz Mycan, a cała piątka będzie się wcielać w różne postaci, czasem tylko na chwilę, a w końcu wszyscy będą Konradami.

Scena więzienna zagrana została pod hasłem dążenia do maksymalnej codzienności: pogawędki przy plastikowej butelce wody mineralnej, która gra tutaj kubki z winem, mruczana kolęda "Cicha noc", bajka Góreckiego, ironia i żarty na temat pobytu w więzieniu, uniesienie w momentach, gdy mowa o zemście na Rosjanach. Gdzieś przemyka krótka scysja w obronie obrzędu dziadów. W gruncie rzeczy napięcie jakoś specjalnie nie rośnie, więźniowie siedzą zupełnie sami, jakby zapomniani, nie zagląda do nich ni carski strażnik, ni diabeł, ani też anioł. Powoli Konrad Mycana wysuwa się na plan pierwszy, poeta, ale nie wieszcz, wśród kolegów, którzy z ironicznym dystansem traktują jego talent. Czasy poetów minęły. Tomiki poezji dzisiaj się raczej rozdaje, niż sprzedaje. W symbolicznej liczbie. Dusza Konrada opuszcza jego ciało, aktor wychodzi z sali teatralnej - w świat. Wielka Improwizacja rozegra się wyłącznie na dużym ekranie.

I to jest prawdziwa niespodzianka spektaklu Jabrzyka - część druga spektaklu pomyślana jako rodzaj wideoklipu z Konradem w pięciu osobach, z wielkim monologiem podzielonym na krótkie scenki, dziejące się w różnych miejscach, wypowiadane przez ludzi różnych profesji. Reżyserowi i autorowi adaptacji Jakubowi Roszkowskiemu udało się zręcznie rozbroić Wielką Improwizację, zamiast erupcji poetyckiej logorei mamy dobrze udramatyzowaną przy pomocy środków audiowizualnych opowieść o uzurpacji i pysze poety-Konrada-Polaka. Na ekranie pojawia się pięciu Konradów: polityk (Paweł Tchórzelski) wygłaszający orędzie do narodu, biznesmen (Radosław Garncarek) w eleganckiej limuzynie, sportowiec (Łukasz Ignasiński) w biało-czerwonym stroju i z biało-czerwona flagą na bieżni stadionu, papież (świetny Jarosław Felczykowski - bez śladu parodii i złego smaku, o które nietrudno w tej roli) i wreszcie Konrad "właściwy" - "samotny wśród ludzi" (Tomasz Mycan), który wędruje korytarzami teatru, a potem ulicą Piekary między aresztem i gotyckim kościołem Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, z Collegium Maius w tle, przez Stary Rynek obok ogródków piwnych i wycieczek, mija przystanek autobusowy, wchodzi też na most na Wiśle.

Rozmnożenie Konrada i nadanie mu tak konkretnych współczesnych tożsamości to zabieg na granicy parodii. A jednak po początkowej konsternacji okazuje się, że umieszczenie poezji Mickiewicza w tak wyrazistym kontekście wydobywa z tekstu nieoczekiwane znaczenia. Wielka Improwizacja zaczyna brzmieć jak zestaw wyłącznie pysznych, momentami nawet bezczelnych roszczeń współczesnego człowieka: sukcesu ("Ja mistrz! / Ja mistrz wyciągam dłonie" - krzyczy sportowiec), pogardy dla innych ("Depcę was, wszyscy poeci, / Wszyscy mędrce i proroki" - powtarzają wszyscy), władzy ("Daj mi rząd dusz!"), pychy i iluzji własnej wszechmocy ("widzisz, jaka ma potęga!"), rzekomo boskiej mocy ("Stamtąd przyszły siły moje, / Skąd do Ciebie przyszły Twoje"), gdyż Boga nie ma. Nie dziwi, kiedy w jego istnienie wątpią Konrad-biznesmen i polityk, ale szokuje, kiedy tak twierdzi papież: "Nie spotkałem Cię dotąd - żeś Ty jest, zgaduję" (ciekawe, co by na tę krytykę papiestwa powiedział Mickiewicz). Także identyfikacja z narodem wypada tu inaczej niż w tradycyjnych interpretacjach. Hasło "Ja i ojczyzna to jedno" wyrywają sobie z ust wszyscy Konradowie. To jest dobre hasło polityczne i marketingowe, stadionowe i kościelne. Wszyscy sobie gębę wycierają narodem, ale akcent pada na "Ja". "Ja" brzmi wielokrotnie jak echo prze-rośniętego indywidualizmu i niezdrowych ambicji. Jest w tej Improwizacji wszystko poza wartościami pozytywnymi: żądza władzy i sławy, wola mocy, pycha, bezczelne roszczenia, uzurpacja, pozorna wielkość, megalomania, interesowność, brak wiary w cokolwiek: w Boga, naród, drugiego człowieka, w jakąkolwiek wartość pozamaterialną. Żadnej pokory i żadnej rozpaczy.

Nie trzeba już Boga nazywać carem, został unicestwiony, zanim doszło do wyzwania na pojedynek. Konrad-Mycan wyczerpany "lotem" wraca do celi więziennej i płynnie wchodzi w rolę Senatora, który płaszczy się przed carem. Znów ryzykowne utożsamienie postaci skrajnych - ciąg dalszy deprecjonowania i dekonstrukcji mitu Bohatera Polaków. Koledzy szczerze śmieją się z "choroby" poety, wchodzą w role uczestników balu u Senatora, tańczą z Konradem i kpią z niego. Traci w ich oczach resztki autorytetu. Nadchodzi - spodziewany - czas dekonstrukcji polskiego mesjanizmu. Biją dzwony. A potem grzmią monumentalne dźwięki For Whom the Bell Tolls Metalliki. I koledzy zaczynają rzucać bezwolnym Konradem o ścianę. To jemu bije dzwon. A oni - diabły czy wspólnota Polaków żądająca ofiary-nie zwracają uwagi na wątłą, wrażliwą jednostkę, która ma się poświęcić. Pro publico bono. Ciało Konrada łomocze o ścianę i pozostawia na niej wyraźne pęknięcia. Mesjanizm to bicie głową w mur. Nikt racjonalny nie wierzy w szanse rozbicia tego muru. A przecież mury pękały, kiedy waliła w nie wściekle niejedna rewolta wyklętych, wykluczonych, skazanych na zapomnienie. Zaczyna się przeraźliwa modlitwa-wrzask, modli-twa-groźba, w której z trudem można rozpoznać Litanię Pielgrzymską z Ksiąg piel-grzymstwa polskiego Adama Mickiewicza. Konrad, chcąc nie chcąc, dołącza do kolegów. Nie ma żadnego "my", żadnego "razem", tylko terror stada. Zapada ciemność. Zaskoczenie miesza się z przerażeniem. Zaskoczenie, bo mesjanizm podparty faktami o tysiącach ofiar brzmi w tej scenie wiarygodnie. Przerażenie, bo gdzie dziś jest miejsce na mesjanizm jako narzędzie politycznego działania. Przeciw jakim wrogom? Jakim murom? I jak długo jeszcze mamy jechać na plecach naszych umarłych i męczenników? A jeżeli ktoś odbierze ten finał na serio?

"Dziady. Transformacje" Jacka Jabrzyka w Teatrze Horzycy to przyzwoite zamknięcie sezonu arcypolskiego, którym toruńska scena świętowała dziewięćdziesięciolecie. Spektakl pozostawia jednak uczucie niedosytu, przemyka przez scenę jak "jedna chwilka", "iskra tylko". Mówiąc szczerze, wolałbym, żeby Dziady wystawił jakiś reżyser ryzykant, nie racjonalista, ale taki, który jeśli nie wierzy w Boga, to wierzy chociaż w duchy i świętych obcowanie albo potrafi zrobić choćby baśń o diabłach i aniołach. Reżyser podobny do Eimuntasa Nekrosiusa, wywiad z którym na łamach "Teatru" kilkanaście lat temu nosił tytuł "Chciałbym zrobić Dziady" (obietnica niedotrzymana do dziś, a szkoda). Może wtedy otworzyłyby się przed nami głębie poezji Mickiewicza i jego teatru wyrastającego ponad przeciętność kapitalizmu XXI wieku.

***

Artur Duda - polonista, teatrolog, adiunkt w Zakładzie Dramatu, Teatru i Filmu UMK w Toruniu; zajmuje się problemami teatru i innych widowisk. Autor książek Teatr realności (2006), Alchemia teatru (2010), Performans na żywo. Jako medium i obiekt mediatyzacji (2011).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji