Artykuły

Warszawa. Szapołowska pozywa teatr

Dwie aktorskie megagwiazdy spotkały się wczoraj nie na deskach teatru czy na planie filmu, ale w niedużej salce śródmiejskiego sądu. Grażyna Szapołowska chce wrócić na scenę, z której dyscyplinarnie wyrzucił ją Jan Englert.

Kamery, a jakże, były. Jeszcze przed procesem dziennikarze niemal tratowali sądowym korytarzu, by uzyskać komentarz od powódki i pozwanego. - Państwo szykujecie się na show, ale show nie będzie - zastrzegł Jan Englert, dyrektor artystyczny Teatru Narodowego. - Nie będzie żadnych komentarzy. Możecie państwo nagłośnić, że stawiłem się w sądzie, mimo że mam zapalenie oskrzeli.

- Czy w razie przywrócenia do pracy wyobraża sobie pani współpracę z Janem Englertem? - pytali dziennikarze.

Szapołowska odparła: - Ja procesuję się z Teatrem Narodowym, nie z Jankiem Englertem.

Ale to właśnie on zdecydował pół roku temu o wyrzuceniu z pracy Grażyny Szapołowskiej. Aktorka miała 9 kwietnia wystąpić na deskach teatru w "Tangu". Nie wystąpiła. Widzowie mogli ją tego wieczoru zobaczyć jedynie w telewizorze, gdzie w programie "Bitwa na głosy" była jurorem. Jan Englert uznał to za rażące naruszenie obowiązków pracowniczych i zdecydował o jej dyscyplinarnym zwolnieniu. Szapołowska odpowiedziała pozwem.

Proces w tej sprawie rozpoczął się wczoraj przed śródmiejskim sądem pracy. Aktorka domaga się przywrócenia do pracy i wypłaty wynagrodzenia utraconego w wyniku zwolnienia. Z tego ostatniego byłaby nawet skłonna zrezygnować, gdyby doszło do ugody, na co jednak pozwany się nie zgodził.

Wczoraj przez ponad dwie godziny sąd słuchał, co obie strony sporu mają do powiedzenia.

Szapołowska długo opowiadała, o tym, jak próbowała namówić dyrektora Englerta, by zgodził się na jej udział w telewizyjnym show i jak ten jej odmawiał. - To była kompletna ściana, jeśli chodzi o jakiekolwiek porozumienie. Nie było chęci do rozmowy - relacjonowała. W końcu złożyła wniosek o urlop na żądanie. Dyrektor skonsultował się z prawnikami i odmówił. Decyzję wysłał pocztą. Ale Szapołowska jej nie przeczytała.

Spektakl nie został wcześniej odwołany. 9 kwietnia Jan Englert ze sceny tłumaczył widowni, dlaczego przedstawienie się nie odbędzie.

Wczoraj podkreślił, że w ostatnich latach liczba ofert dla pracowników teatru wzrosła przynajmniej trzykrotnie, tym samym wzrosła liczba próśb o zgody na pracę poza teatrem. - Empatia, z którą traktowałem swoich pracowników, sięgnęła kresu możliwości - stwierdził. Podkreślił, że cały zespół został poinformowany, że podobne prośby muszą być zgłaszane z minimum dwumiesięcznym wyprzedzeniem i to na piśmie. - Pani Szapołowska nie zwróciła się do mnie na piśmie - zaznaczył. Zrobił to za nią producent "Bitwy na głosy", ale dwa tygodnie po terminie.

Szapołowska: - Pan Englert wartościuje widza. Ja uważam, że widzowie przed telewizorami też są ważni. To np. ludzie niepełnosprawni albo zbyt ubodzy, by stać ich było na bilet do teatru.

Englert: - Byłem jedyną osobą w całym zespole, która do końca nie wierzyła, że pani Szapołowska nie przyjdzie na spektakl. Było to [że jednak nie przyszła] dla mnie pewnego rodzaju wstrząsem.

Tuż przed planowaną datą spektaklu Englert, jak sam zaznaczył wczoraj w sądzie, próbował przenieść spór na poziom koleżeński. Wysłał Szapołowskiej SMS-a: "Bądź rozsądna. Kolega". Odpisała: "Nie licz na mnie, kolego".

Ciąg dalszy procesu w drugiej połowie stycznia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji