Artykuły

Dwanaście godzin z Rilkem

W czwartek były cztery godziny. W piątek osiem. Kiedy z piaskiem w oczach, zataczając się z głodu i zmęczenia wychodziłem z Teatru Kameralnego o pierwszej w nocy już w sobotę, pomyślałem, że są granice brawury, po przekroczeniu których mechanizm działania widza musi się wyłączyć.

Aktorzy bodaj lepiej to znoszą, choć pracują. Właśnie dlatego, że pracują. Siedząc w fotelu można dobrze reagować tylko do pewnego momentu, później organizm dostaje histerii. Drażni najmniejsze niepowodzenie reżyserskie albo aktorskie. A cóż dopiero, gdy pojawia się uczucie, że to gigantyczne przedsięwzięcie składa się po równo ze wspaniałego zwycięstwa i ogromnej pomyłki.

Spektakl jest niby jeden, ale właściwie trzy, bo trzy różne opowieści prozą Rilkiego stanęły u podstaw "Maltego". Pierwsza część tryptyku nazywa się "Ewald Tragy" i jest historią młodego człowieka, poety, a jakże, porzucającego duszną atmosferę rodzinnego grajdołka i wyruszającego na podbój świata (który oczywiście okazuje się również grajdołkiem, tylko nieco większym i w inny sposób zakłamanym). I jest spektaklem znakomitym. Opowiedzianym owym słynnym już, pięknym i miękkim stylem Krystiana L., powodującym, że zapomina się skutecznie o kretyństwie świata istniejącego poza murami teatru.

Równie piękna i mądra jest część ostatnia, najkrótsza, "Historia opowiedziana ciemności". Niby nic: po latach wraca do miasta swojego dzieciństwa pewien człowiek. Spotyka ludzi, którzy są fantomami żywej pamięci i rozpaczliwej teraźniejszości. Wiatr delikatnie porusza strzępami gazet na ulicy. Ruch ręki, by dotknąć tak dawno nie widzianych drzwi. Cały najwspanialszy teatr Lupy. Świetne aktorstwo, prawie wszystkich, prawie w każdym momencie.

I część środkowa, tytułowa, najdłuższa, która miała być głównym daniem tryptyku. Niestety, "Malte" jest nie do przełknięcia. Nudny i pretensjonalny. Nadęty do granic śmieszności. Zupełnie pozbawiony poczucia humoru, tej pysznej ironii, która dała obu pozostałym częściom tyle oddechu, luzu, prawdy. Tak jakby dwóch Krystianów robiło ten tryptyk. Krystian Swobodny i Krystian spętany. Silny - i udręczony. Dwie twarze Prospera.

Jakkolwiek bym jednak nie wybrzydzał, wybrzydzam przecież na coś, co dla wielu innych reżyserów byłoby pewną legitymacją wstępu do wielkiego teatru. Bo cóż, że boli tyłek, łzawią oczy, krtań po paru godzinach przypomina patyk. Skoro z własnego wyboru tkwi się pośród tej ułudy, co po jakimś czasie sprawia, że zmienia się rytm własnego życia, że wchodzi się w tamten świat teatralnej magii jak w pełnoprawną rzeczywistość. I choć bywa to czasem uczestnictwo dręczące, przecież wraca się do "prawdziwego życia" już jakby trochę nie tym samym co przedtem.

To nie jest teatr dla niecierpliwych i nieuważnych. Tym radzę nawet nie próbować, wyjdą wściekli po godzinie. W takim teatrze warto śnić na jawie, w innym przypadku lepsze własne łóżko.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji