Artykuły

Udawane łabędzie na finał

"Jezioro łabędzie" Akademickiego Teatru im. Musorgskiego z Petersburga na XVIII Łódzkich Spotkaniach Baletowych. Pisze Michał Lenarciński w Dzienniku Łódzkim.

Większość opuszczających salę widzów była zachwycona. Dało się słyszeć komentarze chwalące tancerzy, zwłaszcza precyzję wykonania i synchronizację ruchu. Gromieni byli ci, którzy wyrażali rozczarowanie: urzeczeni przedstawieniem radzili im nawet nieprzychodzenie do teatru, bo "nie ma przymusu".

Prawda to jednak połowiczna, bowiem są tacy, którzy najzwyczajniej przyjść muszą, i to wcale nie wyłącznie z powodów zawodowych, a z miłości do teatru, choćby była ona nieodwzajemniona. A dyskusje i spory pomiędzy widzami świadczą najlepiej, że Łódź jest miastem baletowym, i że spotkania są mu potrzebne do życia jak powietrze.

Niestety, koniec imprezy nie koronował jej. Holenderski impresario rosyjskiego zespołu przywiózł do Łodzi... 33 urządzenia do udawania łabędzi. Urządzenia, dla niepoznaki, przybrały postać kobiet w białych (niektóre nie wiedzieć czemu w czarnych) sukienkach. Mechanicznie wykonywały kroki, gesty i figury, na ogół równo i bez wdzięku. Za to z ostentacyjnym wyrazem znudzenia malującym się na frontowej stronie każdego z urządzeń (ta część przedmiotu do złudzenia przypominała kobiecą twarz).

32 maszyny pracowały w zespole, a jedna była wyróżniona i miała indywidualny tok pracy. Nazwano ją Odettą-Odylią. W niej kochało się urządzenie nazwane Zygfrydem. Nie było one przeznaczone do tańca, a pełniło jedynie rolę podnośnika dla urządzenia imieniem Odetta-Ody-lia. Ów lewarek miał króciutki moment, by zatańczyć, jednak nie wykorzystał go i w pas de deux, w momencie, w którym tancerze popisują się umiejętnością kręcenia piruetów, wykonał kilka skoków jete po kole. Za to tak ociężale, że obserwując tę nieskomplikowaną ewolucją, odniosłem wrażenie, iż lewarek dokonuje cudów, by nie upaść.

Na szczęście nic podobnego się nie zdarzyło, jeśli nie liczyć poważnego zachwiania maszyny nazwanej Odettą-Odylią podczas kręcenia fouette. Zdarzenie miało miejsce w tym samym pas de deux, co świadczy o tym, że właściciel urządzeń niedostatecznie je w tej czynności wyćwiczył. Dysponent jednak inteligentnym jest człowiekiem i wie, na co mogą pozwolić sobie doskonałe urządzenia, a na co te średniej klasy, którymi akurat zawiaduje. Nie nakazuje im tedy wykonywania wszystkiego, co przewiduje program "Jeziora łabędziego", mniej lub bardziej dyskretnie pomijając szereg elementów zapisanych w choreografii Iwanowa i Petipy. Szkoda tylko, że w przypadku baletu nie można mówić o tańcu (bo go nie było), a jedynie o wykonaniu.

Absolutnie jednak rozumiem zachłyśnięcie się tym baletem przez większość widzów. Świadczy to o tym, że Łódź nie bardzo ma ochotę oglądać "Kolor żółty" o getcie, a wolałaby coś, co choć odrobinę przypomina czasy świetności łódzkiego baletu i baletu w ogóle. Nie potrafię jednak rozgrzeszyć tych, którzy w sobotę i niedzielę klaskali lwowskiej orkiestrze (to Teatr Wielki już nie ma orkiestry, która mogłaby zagrać Czajkowskiego?!), przygrywającej do "Jeziora". Dawno nie słyszałem, aby tak prostacko rżnąć romantyczną muzykę. Z kary utopienia w petersburskim jeziorze zwolniłbym tylko niektórych skrzypków i trębacza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji