Artykuły

Klasyka awangardy

"Ubu król" w reż. Zbigniewa Lisowskiego w Teatrze Baj Pomorski w Toruniu. Pisze Andrzej Churski w Nowościach Gazecie Pomorza i Kujaw.

Współczesny widz teatralny widział już w zasadzie wszystko. Obeznany z wielością l różnorodnością konwencji może śmiało powiedzieć, że wszystko Już było. Dożyliśmy czasów, kiedy pewne utwory zaczynamy paradoksalnie postrzegać jako klasykę awangardy. Do takich dziel należy z pewnością "Ubu król" Alfreda Jarrego.

Dwa razy skandal

Utwór powstał ze sztubackich żartów Jarrego i jego kolegów na temat antypatycznego profesora, którego postać stała się prototypem Ubu. Napisany został przez piętnastoletniego gimnazjalistę w 1888 roku, wystawiony dopiero w 1896 roku przez paryski Theatre de Poeuvre. Jedyne przedstawienie, jakie wówczas zagrano, stało się skandalem. W Polsce wydanie książkowe dramatu Jarrego ukazało się dopiero w latach trzydziestych XX wieku, w tłumaczeniu Boya-Żeleńskiego. Tym razem skandal wywołał podtytuł "Polacy".

Ubu Jarrego

To sam autor wymyślił świńską maskę na twarzy Ubu. W scenach batalistycznych główny bohater, gruby, obrzydliwy i niechlujny, miał galopować po scenie z makietą końskiego łba zawieszonego na szyi. Zamiast wojska, miał pojawiać się jeden człowiek. Jeden człowiek zamiast tłumu. Podczas gdy kwestie do nich i przez nich wypowiadane pozostawały w liczbie mnogiej. Na scenie pozostawała przez trzy godziny przedstawienia jedna i ta sama dekoracja. O zmianie miejsca akcji informowały widzów wywieszane tabliczki. Dramat Jarrego prowokował dosadnością i rubasznością, wulgarnością nawet, zarówno postaci ojca Ubu, jaki jego językiem: słynne, pojawiające się wielokrotnie "merde" zniekształcone o dodatkowe "r", przetłumaczone przez Żeleńskiego jako "grówno" bądź "grrówno".

Ubu Lisowskiego

Przedstawienie w "Baju Pomorskim", wyreżyserowane przez Zbigniewa Lisowskiego podejmuje jarmarczno-ludyczne konwencje dramatu. Podkreślając jego polskie akcenty w biało-czerwonej kolorystyce scenografii autorstwa Pavla Hubicki. Udowadnia, że potrafimy śmiać się sami z siebie, choćby ten śmiech miał nam uwięznąć w gardłach. Reżyser odwołuje się do konwencji cyrkowej, wprowadzając jedyną odmienną kolorystycznie - makabrycznie czarną - postać mistrza ceremonii (Piotr Dąbrowski), zapowiadającego kolejne akty jak cyrkowe numery.

Na uwagę zasługuje kobieca kreacja rotmistrza Bardiora, w tej roli Edyta Łukaszewicz-Lisowska i jego żeńskich pallotynów. Znakomity ruch sceniczny - Bardior na wrotkach, przetaczanie po scenie olbrzymich, biało-czerwonych beczek. Podest biegnący ze sceny przez środek widowni sprawia, że aktorzy znajdują się tuż obok, na wyciągnięcie ręki, rozsypując na głowy widzów konfetti. Całość roztańczona, stepująca i rozśpiewana z muzyką orkiestrową na saksofon, puzon i perkusję, niespodziewanie wygrywającą "Sex bomb".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji