Artykuły

Szukając klucza

Właściwie już od pierwszych scen "Antygony" w reżyserii Andrzeja Seweryna nasuwa się pytanie o to, jak dziś wystawiać dramat antyczny. Reżyser, rozpięty gdzieś pomiędzy szkolnymi, wulgarnymi uproszczeniami, nachalnymi uwspółcześnieniami a swoistą teatralną "archeologią", poszukuje własnego klucza, którym mógłby otworzyć starożytny tekst. Niełatwe to zadanie, a i lektura niewdzięczna: obrosła tomami komentarzy, przez ponadczasowość poruszanych zagadnień łatwa do przeinterpretowania, dowolnego przysposobienia przez kolejne nurty i mody. Niełatwo odpowiedzieć na pytanie, czy dramat antyczny może jeszcze znaczyć, a uniwersalne tematy - wybrzmieć.

"Antygona" nie zaczyna się przed królewskim pałacem, a na polanie nad jeziorem, gdzie spotykają się dwie siostry. Już ten pierwszy gest reżysera zapowiada jeden z tropów, którymi podąży inscenizacja: antyczna tragedia wydarza się wśród ludzi. Wyprowadzenie postaci z Teb, miasta-symbolu, to jakby odcięcie się od niesionych przez nie znaczeń, unieważnienie - przynajmniej do pewnego stopnia - ciążącej nad Labdakidami klątwy. Zmiana perspektywy spojrzenia na dramat Sofoklesa zostaje dodatkowo podkreślona przez realizację dla teatru telewizji. Maksymalnie skameralizowana przestrzeń gry i liczne zbliżenia czynią akcję znacznie bardziej intymną: odsłaniają sferę szeptów i niedopowiedzeń, pokłady najgłębiej skrywanych wahań i strachu.

Jest jednak i drugi trop, równie istotny i rozwijany przez cały spektakl: pozbawiając dramat antyczny sztafażu, Seweryn uniwersalizuje historię, czyni ją nie tylko bardziej ludzką niż boską, ale także bardziej europejską niż grecką. Scenografia Magdaleny Maciejewskiej ledwie markuje śródziemnomorski pejzaż, znacznie jednak odbiegając od wyobrażeń o starożytnej Grecji. Bazaltowe skały tylko gdzieniegdzie wyłaniają się spoza łagodnych piaszczystych pagórków. W lasach płoną ogniska. Więcej, niż z południem Europy, nasuwa się skojarzeń z pogańskim kręgiem germańskim lub zachodniosłowiańskim. Także w kostiumach ewentualne wpływy rejonu Śródziemnomorza zostały jedynie zarysowane.

Seweryn nie próbuje w żaden sposób zaprzeczać teatralnej przynależności opowiadanej historii. Mimo próby psychologicznej interpretacji tekstu, nie wstydzi się pauzy i dbałości o wiersz, a nieco staroświecka scenografia i kostiumy, nieodsyłające właściwie do żadnej konkretnej epoki, zdają się być jawnie "teatralne"; realistyczny szczegół zastępuje metafora. Starsza kobieta (Izabela Olszewska) i prowadzona przez nią dwójka dzieci przejmują kwestie Chóru: prawie nieustannie towarzyszą protagonistom, kobieta przestrzega i komentuje wydarzenia.

Reżyser nie boi się jednak przeciwstawić tradycji wystawiania dramatu Sofoklesa. Pewna przekora widoczna jest szczególnie w budowaniu postaci, często zupełnie wbrew utrwalonym stereotypom. Ta "Antygona" nie jest bowiem opowieścią o starciu dwóch równorzędnych racji, to raczej przedstawienie o poszukiwaniu (niemożliwego) kompromisu, o wyrzeczeniu, o rezygnacji z prywatności na rzecz dobra i porządku publicznego. Seweryn opiera spektakl na mechanizmach i dynamice relacji między postaciami, a psychologię wyprowadza z tekstu: Kreon (Krzysztof Gosztyła) nie jest fanatycznym tyranem, tylko dobrym władcą, i to właśnie jemu przyjdzie zapłacić najwyższą z możliwych cen. To kolejne osoby, opierające się i krytykujące jego zalecenia, popychają go ku zapamiętaniu, ku bezsilnemu ukrywaniu się za racją stanu. Gdy spotyka się z siostrzenicą (Agnieszka Grochowska) nie ma w nim śladu zawiści ani chęci ukarania jej za złamanie prawa - jest ból i wahanie. Sofoklesowe przeciwstawienie Antygony Kreonowi i kobiety mężczyźnie: "przyszłam współkochać, nie współnienawidzić" w spektaklu Seweryna dotyczy obojga protagonistów. Także Antygona nie przychodzi do krewnego, żeby walczyć. W spokoju prezentuje racje, którymi się kieruje, ale nie próbuje przekonywać do nich Kreona. Wie, że znajdzie dla nich zrozumienie, a równocześnie zdaje sobie sprawę, że złamała prawo. To jedna z najciekawszych scen przedstawienia: wzajemne zrozumienie i jednocześnie świadomość, że znalezienie jakiegokolwiek kompromisu jest niemożliwe, porusza znacznie bardziej niż agresywna wymiana zdań.

Również relacja między siostrami budowana jest wbrew schematowi: Grochowska w roli Antygony jest skupiona i wyciszona, ma w sobie spokój i mądrość kobiety, która, żyjąc wśród umarłych, już dawno pogodziła się ze śmiercią: jedynie w drodze do groty na chwilę ogarnia ją paniczny strach. W rozmowie z Kreonem wydaje się niemal bierna - jakby nie chciała utrudniać mu wydania wyroku. Jedynie Ismena (Dominika Bednarczyk) próbuje desperacko przeciwstawić się brutalnemu władcy. Myślenie o siostrach jako opozycji postaw w spektaklu Seweryna ustąpiło kształtowanemu przez nie układowi komplementarnemu, swoistej "dialektyce sióstr": Ismena przestaje być już tylko bojaźliwym dziewczątkiem, a Antygona - papierową rewolucjonistką.

Próba czytania "Antygony" przez pryzmat dramatu psychologicznego wiedzie jednak czasami na manowce. Aktorzy zdają się zapominać o poetyckim aspekcie tekstu, z którym mają do czynienia. Dłuższe monologi, wypowiadane bez emocji i czytelnej intencji, stają się nużące, a dublowanie słów przez gesty prowadzi do zbędnych tautologii.

Inscenizacji Andrzeja Seweryna nie można odmówić inteligencji i kultury. Reżyser próbuje odnaleźć furtkę do dramatu antycznego w uniwersalizmie opowiadanej przezeń historii i udowadnia, że jego "oswajanie" nie musi być równoznaczne z barbaryzacją. Jego "Antygona" nie wywoła katharsis, ale może skłonić do refleksji. A to już sporo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji