Artykuły

Festiwal mitologiczny

Bania z mitologią grecką rozbiła się nad TV. Po niedawnej trawestacji "Eurydyki" Jean Anouilha Adam Hanuszkiewicz wystawił "Elektrę" Eurypidesa w środowym Studio 63, a w niedzielę w cyklu "Teatr na świecie" szedł "Agamemnon" Ajschylosa w wydaniu belgijskim. Można by snuć rozmaite przypuszczenia na temat układania programów teatralnych w TV. Ale to i tak nic nie pomoże, a papieru szkoda. Tak więc obejrzeliśmy dwie części Orestei w kolejności odwrotnej, ale i według odmiennych koncepcji reżyserskich, co stwarza okazję do porównań.

W środę zabrakło wyraźnie Stefana Treugutta przed spektaklem wybornie przyrządzonym, ale trudnym. Może reżyser uważał, że wydobyta na plan pierwszy warstwa filozoficzno-poetycka tekstu sprawi, że odbierzemy tę sztukę jak współczesny, właściwy naszym czasom dramat, którego premiera odbyła się przeszło 2000 lat temu. Rolę Elektry trzeba zaliczyć do najlepszych telewizyjnych wcieleń Zofii Kucówny, obdarzonej poza talentem jeszcze czymś, co można by nazwać absolutnym słuchem scenicznym, a co się objawia w nieomylnym trafieniu w ton roli.

Przedstawienie niedzielne, poprzedzone spóźnionym (o cztery dni) obszernym, jak na TV, wykładem o teatrze i dramacie starożytnym było teatrem belgijskim tylko w zakresie dekoracji, kostiumów i gestów. Polski dubbing nieskazitelny aktorsko (Zofia Mrozowska, Kazimierz Opaliński, Stanisław Zaczyk!) był także idealnie zsynchronizowany dzięki maskom aktorów. "Agamemnon" Patricka Ledoux (reżyser!) był monumentalny w porównaniu z nieledwie realistyczną, nieledwie ludową "Elektrą" Hanuszkiewicza.

Pozostanie dla nas zapewne na zawsze tajemnicą, dlaczego TV uznała Eurypidesa za mniej "okolicznościowego" od Edwarda Morrisa, którego "Drewnianym talerzem" (powtórzenie) uczczono tegoroczny Międzynarodowy Dzień Teatru (27 marca), choć nie zgadzała się data, a rangi pisarstwa dramaturgicznego nie wypada nawet porównywać.

Teatr poniedziałkowy zaprezentował "Zemstę sieroty" Henri Rousseau-Celniika, która mogła bez niczyjej straty poleżeć na najmniej dostępnej półce w bibliotece. Jerzy Gruza reżyserował tę "komedię" (której red. Kłosowicz przepisał "niepoślednie wartości literackie"! - może żartem?) na "nieporadność", co może rzeczywiście bawić, ale krótko.

Najśmieszniejszą częścią programu primaaprylisowego wymyślonego przez K. T. Toeplitza po to, by E. Dziewoński "mógł dać z siebie wszystko", były napisy po programie, naprawdę bardzo dowcipne.

Wierne pierwszokwietniowej tradycji były oba dzienniki: warszawski i nasz lokalny, a czeską parodię marnych kryminałów, które zajmują bardzo dużo miejsca w TV wybrał dla seansu Kina Krótkich Filmów red. Michałek. Dobre to było, ale przez pierwsze pięć minut. Potem już tylko nudne.

Ostatnia Kobra nie była jednak ani specjalnie marna, ani specjalnie nudna. Jest to trzecia (po zeszłorocznej "Pułapce" i "Ostatnim słowie") sztuka Jacka Popplewella pt. "Polisa". Wątek pozorowanej śmierci dla uzyskania odszkodowania od Instytucji ubezpieczeniowej widzieliśmy już parę razy w "Kobrach". Popplewell potrafił go wspólnie z Janem Kulczyńskim (reżyser) zupełnie zgrabnie zaplątać.

Najsympatyczniejszym programem ub. tygodnia był montaż wiosennych wierszy L. J. Kerna pt. "U pana fotografa", przygotowany przez Ośrodek Krakowski. Jego ozdobą była, jak zawsze, Marta Stebnicka.

Miłe urozmaicenie czwartkowego lokalnego "Przeglądu kulturalnego" wniosła wizyta laureata nagrody TMW - Eliasza Kuziemskiego. Warto potraktować ją jako precedens zamiast choćby niemych relacji z teatru, bardzo wiele tracących bez taśmy z zarejestrowanym głosem.

Nasz Ośrodek przygotował też w ogólnopolskim programie na ogół udany wieczór muzyczno-baletowy według scenariusza Zygmunta Bilińskiego i Andrzeja Waligórskiego, łączącego fragmenty opery Ludomira Różyckiego "Casanova" ze sparafrazowanymi urywkami pamiętników spisywanych przez ex-awanturnika w chwilach wolnych od porządkowania biblioteki Wallesteinów.

W ostatnim wydaniu magazynu "Kontakty", przynoszącego zwykle materiały z kronik sądowych, opowiedziano nam oprócz różnych smutnych i haniebnych historii (i jednej wesołej o żerującym na słabości do cudzoziemców "ginekologu", trudniącym się bodaj łopatą w rodzinnym Budapeszcie) rzecz o bohaterstwie małego chłopca (na oko 10- 12-latka) ratującego młodszego kolegę przed utonięciem. Magazyn "Kontakty" jest przeważnie anonimowy, tj. opisuje przypadki a nie osoby w nie uwikłane. Ale tej zasady, na ogół słusznej nie można stosować zbyt rygorystycznie. Stwierdzenie, że zajściu przypatrywał się obojętnie tłumek dorosłych, nie zabrzmiało jak oskarżenie, bo brakowało mu nazwisk, adresów, może i zawodu. Ponadto zupełnie niepostrzeżenie przemknęło wyjaśnienie niedoszłych topielców, że znaleźli się na kruchym lodzie, uciekając przed chuliganami żądającymi pieniędzy. Komentatorzy programu nawet tego nie zauważyli, nawet nie mruknęli o karze, która spotkała (chyba?) bandytów, bo to już jest bandytyzm, niestety.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji