Artykuły

Pani Hanka

"NAJPIĘKNIEJSZA chrypka świata" - powiedzieli o artystce jej dyrektorzy, Gozdawa i Stępień; "umie na pamięć tekst, zanim go jeszcze autor zdołał napisać" - dodał Ludwik Sempoliński. Pierwszy z tych komentarzy określa sceniczną osobowość artystki, drugi mówi coś o stylu jej pracy. Bo też jest Hanka Bielicka kobiecym szatanem, który dwoi się i troi - na wszystkich - frontach, jakie zdołała wymyślić współczesna kultura masowa.

Jest w radio, w telewizji, na estradzie, w "Syrenie". Jest zawsze jako ucieleśnienie fertycznej i miłej kobiecości. Tej bez pozy na diaboliczność, na fatalność, na pokuśny seks. Jest Bielicka symbolem tego, co zwyczajne. Staje przed nami na scenie jako pełna wigoru i humoru reprezentantka kobiecego życia codziennego. Prosto od terkotania z sąsiadką w sklepie, a rzadziej prosto od fryzjera; prosto z pracy, rzadziej prosto z rautu w ambasadzie. Jest Polką statystyczną, w tym jej siła. Jej talent w tym, że potrafiła doprowadzić do perfekcji te swoje sceniczne pytlowania, te wymachiwania rączką, te zaśpiewy schrypłym dyszkantem. I że potrafiła obronić się przed pokusą, by być inną. Z prowokacyjną dyzenwolturą obnosi te swoje koszmarne kapelusze, te niemodne fryzury, te kreacje z domu mody w Pikutkowie. Ze sceny wchodzi wprost w tłum, z tłumu wprost na scenę, jest jedną z nas, za to ją kochamy.

Na jubileusz swego scenicznego 35-lecia wybrała artystka francuską farsę, co kazała jej z kobiety zwyczajnej przeobrazić się w milionerkę. Ale Bielicka nie chce zmienić skóry, jej milionerka okazuje się w bliższym poznaniu zwykłą damulką z prowincji, która cwałując przez pięć małżeństw dochrapała się pałacyku, diamentów i barku z whisky, ale w głębi serca pozostała zwyczajną kobietą, która zdolna jest do wszystkiego, by zapewnić egzystencję dzieciom, zaś o sobie myśli najmniej. I w aktorskim ujęciu roli Madame Coco pozostaje Bielicka wierna swej tradycyjnej osobowości scenicznej. Choć tekst każe jej udawać damę, choć fabuła domaga się od niej gier kokocich, ona przez zasadzki bulwarowej intrygi idzie z powiślańskim szelmowskim urokiem, zachrypniętym swym timbrem wyczarowując z wątłego dialogu nieistniejące w nim złoża dowcipu.

Farsa pana Marcela Mithois jest tak dokładnie dziesiątą wodą po kisielu z Feydeau i Hennequina, że omawiania jej zawikłanych perypetii, w których arystokratki i jeden arcymądry kamerdyner byłoby zwykłą stratą czasu. Że spektakl w "Syrenie" nie będzie stratą czasu dla widza, zasługa to właśnie Bielickiej, a także Kazimierza Brusikiewicza, który z roli zramolałego finansisty, Anatola Longvie wydusił tyle ludzkiego komizmu, że podziw bierze dla twórczej wynalazczości aktora, który potrafi zmuszać nas do śmiechu każdym konwulsyjnym skrętem artretycznej sylwetki, każdym łypnięciem załzawionych oczu, każdym płaczliwym zająknięciem głosu. Savoir vivre każe Brusikiewiczowi ustępować pierwszeństwa jubilatce, wrodzony temperament każe mu walczyć o prymat. Sceniczne zmagania tej pary wywołują z legend wspomnienia o dawnym Teatrze Letnim, gdzie tak chyba zmagali się z sobą w podobnym nb. repertuarze Ćwiklińska i Fertner, Łaska i Gasiński.

Obok tej dwójki jest na scenie pustka. Próbuje w nią wkroczyć Emilia Radziejowska jako pikantnie roznegliżowana przyjaciółeczka Coco, Maggy Fauchais; próbuje przekonywać nas dla sakramentalnego komizmu francuskich detektywów Tadeusz Pluciński (inspektor Becot). Reszta ansamblu to już niestety raczej milczenie. Triumfuje pani Hanka, wtóruje pan Kazimierz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji