Artykuły

Jak uderzenie w twarz drzwiami w przeciągu

Vaclav Havel żył w prawdzie wbrew powszechnemu konformizmowi i zakłamaniu. Był pisarzem i dysydentem, działał w opozycji i pisał sztuki teatralne oraz eseje. Był w tym jednością niemal doskonałą. Jego życie było jak scenariusz filmowy czy cały dramat, zaś jego pisarstwo było realizacją obowiązku intelektualisty, który nie chce złożyć ukłonu Cezarowi - pisze Adam Michnik w Gazecie Wyborczej.

Vaclav Havel nie żyje. Niedawno ukończył 75 lat. Byłem w Pradze na jego urodzinach i widziałem już człowieka bardzo kruchego i ciężko chorego. Poruszał się z trudem, choć umysł jego pracował znakomicie. Ofiarowałem mu wtedy własny esej pięknie złamany przez redaktorów i drukarzy naszej redakcji. Vaszek był autentycznie uszczęśliwiony. Dziś wiem, że ten tekst - wstęp do tomu jego pism "Siła bezsilnych i inne eseje" - to już był nekrolog.

Tak dochodziły do nas straszne wieści o śmierci tych wielkich, którzy torowali drogę do wolności i nakreślali piękno ludzkiej kondycji w czasie plugawym: Jacka Kuronia i Czesława Miłosza, Bronisława Geremka i Leszka Kołakowskiego. Każdy z nich uczył, jak "żyć w prawdzie", jak pozostawać tej prawdzie wiernym.

Vaclav Havel żył w prawdzie wbrew powszechnemu konformizmowi i zakłamaniu. Był pisarzem i dysydentem, działał w opozycji i pisał sztuki teatralne oraz eseje. Był w tym jednością niemal doskonałą. Jego życie było jak scenariusz filmowy czy cały dramat, zaś jego pisarstwo było realizacją obowiązku intelektualisty, który nie chce złożyć ukłonu Cezarowi.

Zastanawiał się (1983 r.), kim są pisarze dysydenci. I odpowiadał, że tylko ludźmi, którzy mówią głośno to, co wszyscy inni wiedzą, ale czego nie mają odwagi głośno powiedzieć. "Dysydenci" - choć myśl, że mieliby być jakimś sumieniem narodu, jest im wprost nieznośna - mówią za tych, którzy milczą. I narażają własną skórę tam, gdzie inni nie odważają się jej narażać. Zdaniem Havla "każda prawdziwa sztuka jest dysydencka (...). Bo czy każdy artysta nie jest ostatecznie tym właśnie, kto sam siebie naraża, kto samego siebie integruje w prawdzie jako człowieka, lecz zarazem beznadziejnie samego siebie niszczy? Czy nie w tym właśnie tkwi egzystencjalny tragizm każdej prawdziwej sztuki?".

Nikt tak precyzyjnie nie opisał gnijącego komunizmu jak Havel w liście do Husaka (1975) oraz filozofii dysydenckiej w eseju "Siła bezsilnych" (1978). Zawarł tam esencję myślenia i postępowania dysydentów w Europie Środkowej i Wschodniej.

Dzieło i życie Vaclava Havla to synteza skromności i dumy, nieugiętego heroizmu z autoironicznym sarkazmem. Był wolny od pychy, nienawiści i fanatyzmu. Zarazem był zbuntowany przeciw dyktaturze i stereotypom własnej epoki; był też w stałym sporze z konformizmem swych rodaków.

Nie był ani lewicowy, ani prawicowy. Konserwatywny szacunek dla tradycji i ciągłości cnót moralnych przeplatał się w nim z duchem wiecznego kontestatora. Odrzucał pokusę wolności na emigracji, wybierając wieloletnie i wielokrotne więzienia; był szlachetny i tolerancyjny, analizował "anatomię nienawiści" i piętnował "dziką lustrację".

Z polskimi przyjaciółmi spotykał się od 1978 r. Opisywałem niedawno nasze pierwsze spotkania na Śnieżce, gdzie z polskiej strony byli: Jacek Kuroń, Jan Lityński i Antoni Macierewicz, a z czeskiej: Havel, Marta Kubiszova (znana piosenkarka) i Tomasz Petrivy, młody chłopak, który niedługo później zmarł w tajemniczych okolicznościach. Havel wspominał po latach, że jego, "notorycznego antyturystę, zmusiło to [ubeckie inwigilacje] do pięciokrotnego wdrapania się na Śnieżkę. Ale został za to nagrodzony - mógł poznać osobiście Adama Michnika, Jacka Kuronia i innych członków KOR i na zawsze się z nimi zaprzyjaźnić".

Havel miał w Polsce wielu przyjaciół. Niektórych można znaleźć na wspólnych fotografiach. W 1999 r. - w dziesiątą rocznicę powstania "Gazety Wyborczej" - Havel został Człowiekiem Roku "Gazety". Laudację wygłosił Bronisław Geremek, a także prezydent Aleksander Kwaśniewski i premier Jerzy Buzek.

Havel często gościł na naszych łamach. Był naszym autorem i przyjacielem.

Jego sztuki teatralne i eseje były publikowane najpierw poza cenzurą, a później oficjalnie; wystawiane w "teatrze domowym", a potem na deskach teatrów. Jego nazwisko figurowało - oczywiście za jego zgodą - w zespole redakcyjnym podziemnego kwartalnika "Krytyka".

Był Havel patriotą swojego narodu i państwa, krytycznym euroentuzjastą i wrogiem etnicznego nacjonalizmu. Ale nade wszystko był wrogiem dyktatur i obrońcą prześladowanych na całym świecie: w Birmie, na Kubie, w Chinach - wszędzie.

Jego wybór na prezydenta na fali aksamitnej rewolucji (1989) został przyjęty z entuzjazmem w Czechosłowacji i z radością w Polsce. Studenci polscy ukuli wtedy hasło "Havel na Wawel". Uczciwie mówiąc, było czego zazdrościć.

Jednak dość prędko z bożyszcza tłumów stał się obiektem nagonek. Organizował je czeski kołtun pełen nienawiści do myślących inaczej zwany przez Havla "czechaczkiem".

Czechaczek apelował: "Pozbądźmy się Żydów, potem Niemców, potem burżujów, potem dysydentów, potem Słowaków - i kto następny? Romowie? Homoseksualiści? Wszyscy cudzoziemcy? To kto tu zostanie? Czechaczkowie czystej krwi na swym podwórku".

Po 1989 r. czechaczek sięgnął po formułę antyeuropejskości. Zdaniem Havla "jest to ten sam stosunek do świata: dlaczego mamy się kogoś radzić, kogoś słuchać, czemu musimy dzielić się radą z jakimś obcym, komuś obcemu pomagać, po co nam ich normy techniczne? (...) My poradzimy sobie sami - to jest nowe oblicze mentalności czechaczkowskiej".

"Ale uwaga - zaznacza Havel - czechaczek odważy się pokazać rogi i wykrzykiwać hasła bojowe tylko wtedy, gdy nic mu za to nie grozi. Jeśli natomiast ma do czynienia z potężnym przeciwnikiem, kładzie uszy po sobie i jest wobec niego serwilistyczny".

Havel nie pasował do współczesnej polityki. Niedawno wyznał mi z uśmiechem: od kiedy przestałem być prezydentem, moja popularność szybko wzrasta.

Ten dysydent i kryminalista naznaczył swą polityczną epokę: wprowadził nowy język zasad moralnych traktowanych serio. Był zaprzeczeniem cwaniactwa, intryganctwa i karierowiczostwa.

Był on zarazem homo politicus i homo religiosus. Z tej perspektywy spoglądał na życie i na śmierć. Ostrożnie sięgał po patos, ale w trudnych czasach powiedział zdanie warte zapamiętania: "Lepiej jest nie żyć wcale, niż żyć bez honoru".

Pisał: "Świadomość śmierci stanowi podstawę każdej, naprawdę ludzkiej, to jest uświadomionej, woli życia".

W grudniu 2005 r. zanotował: "Przez cały czas staram się być przygotowany na Sąd Ostateczny. Na Sąd, przed którym nic nie pozostanie utajone, który wszystko co trzeba oceni. (...) Dlaczego mi jednak tak zależy na ostatecznej ocenie? Przecież już mogłoby mi być wszystko jedno. Otóż nie jest mi wszystko jedno, ponieważ jestem przekonany, że moje istnienie - podobnie jak wszystko, co się kiedykolwiek wydarzyło - rozhuśtało powierzchnię bytu, który po tej mojej fali - choćby nawet była nie wiem jak marginalna, nieznacząca i przemijająca - jest i już na zawsze pozostanie inny niż przed nią".

Z pewnością pozostawiłeś świat innym, niż go zastałeś. I to twoje dziedzictwo będzie chronione przez wielu ludzi, w wielu częściach świata. To jedno mogę Ci solennie obiecać, drogi Vaszku.

Na zdjęciu: Dalej Lama w gościnie u Vaclava Havla, 10 grudnia 2011.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji