Artykuły

Nie-boska w spray'u, czyli co jest w Polsce do myślenia

Kruszczyński kojarzy dramat Krasińskiego i problematykę w niego wpisaną z aktualną sytuacją polityczną. Tekstem klasycznym komentuje to, co nas boli, uwiera i ciągle dzieli - o spektaklu "Nie-boska komedia. Rzecz o krzyżu" w reż. Piotra Kruszczyńskiego w Teatrze im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie pisze Katarzyna Nowaczyk z Nowej Siły Krytycznej.

"Nie-boska komedia. Rzecz o krzyżu" w reżyserii Piotra Kruszczyńskiego to próba odczytania historii Hrabiego Henryka i rewolucji społeczno-politycznej na nowo, ze świadomym nałożeniem klisz współczesności. Cała strategia inscenizacyjna opiera się na dostrzeżeniu i błyskotliwym wykorzystaniu przez reżysera faktu, że "Nie-boska komedia" wyszła spod pióra 21-letniego poety. Krasiński nie był więc jeszcze wieszczem, ale młodym buntownikiem, którego sprzeciw wobec zastanego porządku, rozterki i zwątpienie zostały przelane na papier i przybrały formę wielkiego dramatu rozliczeniowego. Stąd też w miejsce natchnionej poezji pojawia się w spektaklu street-art, który może być współczesną wersją romantycznego sprzeciwu wobec oficjalnych struktur starego świata. Street-art jest też polemiką z romantycznym z gruntu przekonaniem, że do tworzenia sztuki potrzeba wielkiego natchnienia i nadprzyrodzonego talentu. Tu artystą może być każdy i wszędzie, a galeria sztuki przenosi się bezceremonialnie na ulicę. Zderzenie dwóch tak skrajnie różnych artystycznie postaw i przekonań przynosi bardzo ciekawy efekt.

Kruszczyński "Nie-boską" pokazuje "co jest w Polsce do myślenia". Spektakl ma bowiem ogromny potencjał komentatorski i odnosi się z dużym dystansem i trzeźwą krytyką do aktualnej sytuacji politycznej.

***

Noc. Słyszymy trip-hopową muzykę. Mrok rozświetlany jest przez włączane kolejno latarki. Na scenie pojawia się grupa osób ubranych w białe kombinezony, ochronne okulary, glany, mają kaptury na głowach. W pewnym momencie jeden z mężczyzn unosi się wysoko nad ziemię i wykonuje na ścianie graffiti. To młody Hrabia Henryk - H_H. Towarzyszy mu grupa ludzi, którzy uważnie obserwują go w akcji. Po chwili nad sceną góruje wizerunek ukrzyżowanego Chrystusa (który przypomina prace legendy street-artu, Banksy'ego) - Jezusa, który trzyma torby z zakupami (w spektaklu są to puszki spray'u). Do ściany podchodzi starszy mężczyzna, sprayem podpisuje prace swoimi inicjałami i mówi do mikrofonu: "To ja trzydzieści trzy lata temu". I oto pojawia się Henryk współczesny - mężczyzna w średnim wieku, w marynarce, białej koszuli. Niegdyś był bożyszczem tłumów, a jego obrazoburcza sztuka zapewniała mu aplauz fanów. Teraz zmuszony jest zrezygnować z twórczości i dotychczasowej wolności na rzecz spokojnego, uświęconego tradycją życia u boku swojej ciężarnej dziewczyny. Ale już pierwsza scena zaślubin pokazuje, jak bardzo nie przystaje on do nowego porządku, do nowej, pozornie zaakceptowanej rzeczywistości.

Kruszczyński konstruuje scenę ślubu i następująca po niej scenę chrztu z wielkim dystansem. To raczej parodia obrzędu. Maria ubrana jest w stanik, welon i białą spódnicę. Słowa przysięgi wypowiada z przesadnym przejęciem i zaangażowaniem, nerwowo schylając się do mikrofonu trzymanego za nisko przez księdza. Hrabia z kolei jest całkowicie obojętny, nieobecny, bo wpatrzony w pojawiającą się przed nim postać pięknej i zmysłowej kochanki z lat młodości. Dziewczyna ubrana w skąpą, czerwoną sukienkę z cekinami kusi go i wabi. Kruszczyński umieszcza ją na jednym z balkonów, podkreślając jednocześnie jej niejasny status ontologiczny. Tylko Hrabia widzi kobietę, która do niego przemawia i proponuje życie w wiecznej rozkoszy. Szczególnie ironicznie brzmią na koniec ceremonii słowa Księdza - "potwierdzam wasz związek powagą Kościoła". A przecież nic na tym ślubie nie jest poważne ani prawdziwe. Wszystko udawane, na opak, pokazane w krzywym zwierciadle. Ksiądz rozpoczyna sekwencję głośnego "cmokania" przy składaniu życzeń, które szybko przeradzają się w weselę. Goście bawią się przy doskonale znanych wszystkim polskich szlagierach w stylu: "Daj mi tę noc". To także ironiczny komentarz zawarty w warstwie muzycznej. Noc poślubna nie ma tu przecież większego znaczenia, Maria spodziewa się dziecka. Jest to dynamiczna scena, bardzo udana choreograficznie. Ciężarna panna młoda zgodnie ze zwyczajem musi zatańczyć z każdym gościem. Jej ruchy przypominają skurcze porodowe. Wesele się kończy i na świat przychodzi Orcio. Odbywa się więc kolejna kościelna uroczystość, tym razem chrztu, która także została wzięta przez Kruszczyńskiego w nawias. Reżyser doskonale operuje skrótem, a przejścia między scenami są płynne, czytelne i bardzo wyraziste.

Krasiński nie uznawał instytucji małżeństwa, co wyraźnie w spektaklu podkreśla Kruszczyński. Poeta wierzył tylko w płomienną romantyczną miłość, którą zabija proza rodzinnego życia. Ale to oczywiście także stanowisko na wskroś współczesne w egotycznym społeczeństwie, w którym mnożą się rozpadające małżeństwa. Ostatecznie więc Henryk ulega powabowi swojej kochanki, opuszcza żonę i dziecko. Niezwykła jest scena, gdy kobieta w samej bieliźnie, w czasie uroczystości chrztu wychodzi z obrazu Chrystusa, rozdzierając płótno od środka. W delikatnym półmroku wygląda jak najprawdziwsza zjawa senna. Kusi, a jednocześnie budzi przerażenie.

Dramat rodzinny pierwszej części spektaklu zostaje przełamany długim fragment tekstu Krasińskiego "O stanowisku Polski z Bożych i ludzkich względów". Wykład o wyższości plemion słowiańskich nad germańskimi i romańskimi, a także o Polsce jako "najwyższym duchowym wykwicie" został wygłoszony za pośrednictwem radia. Słowa Krasińskiego brzmią jak ostra, współczesna publicystyka ujęta w felietonową czy może wręcz pamfletową formę. "Obdarzeni więc są Słowianie zmysłem zawiązywania się w braterstwa zbiorowe, po wtóre wiarą w Bożą opiekę i stąd głęboką bogobojnością przejęci. Dlatego też można plemię słowiańskie [...] określić mianem religijnego - [...] które godzi państwo z Kościołem, politykę z chrześcijańską miłością, wszystko, co jest, z tym, co być powinno" - słowa te brzmią ironicznie, wręcz kpiarsko, szczególnie w kontekście przedstawionych w kolejnych scenach dyskusjach o wiarę i krzyż, będących całkowitym zaprzeczeniem jedności i braterstwa w narodzie.

Społeczno-rewolucyjna część dramatu rozgrywa się w przestrzeni salonu politycznego. Kruszczyński kojarzy dramat Krasińskiego i problematykę w niego wpisaną z aktualną sytuacją polityczną. Tekstem klasycznym komentuje to, co nas boli, uwiera i ciągle dzieli. Miejsce debaty zostało zaaranżowane na wzniesieniu nad sceną, tam gdzie przed chwilą wisiał obraz Chrystusa. Spotkanie to wiec wyborczy, w którym przedstawiciele poszczególnych stronnictw wykrzykują swoje racje i wygłaszają populistyczne hasła. Są wśród nich przywódcy grup wyznaniowych i politycy. Uruchomiony zostaje wątek żydowski w sporze o wartość wiary prowadzonym przez Księdza i Rabina. Zapiekle walczą też reprezentanci mniejszości, feministki i ekolodzy. Jest oczywiście także Hrabia Henryk, wielki obrońca tradycji, wiary i kościoła. Jego rozmowa z Pankracym i Leonardem przypomina telewizyjny talk-show. Piewcy rewolucji i nowoczesności ubrani są w czarne garnitury, białe koszule, mają na twarzach maski z wielkim białym uśmiechem. Są to twarze zadowolonych z siebie biznesmenów, wpływowych parlamentarzystów, wysoko postawionych menadżerów. Pod amboną, z której przemawiają, gromadzi się publiczność. Rozmowa przemienia się w wielką społeczną debatę na temat miejsca religii i krzyża. Wszyscy mówią, ale nie słuchają się nawzajem. Każdy rości sobie do czegoś prawo - święte prawo w imię świętych przecież wartości. Nawet jeśli zwaśnione strony odwołują się do wspólnej tradycji, nie znajdują wspólnego języka. Jest w tej rozmowie zawziętość, zapalczywość, agresja, co doprowadza do całkowitego zbanalizowania najwyższych wartości. Czy to nie sytuacja wprost wyjęta z polskiej debaty polityczno-publicystycznej? Spektakl jak w zwierciadle pokazuje ostatni rok kompromitujących, jałowych sporów, przepychanek i walk pod Pałacem Prezydenckim. Kruszyński jednak - choć kontekst wydaje się oczywisty - odcina się od prostej, sprawozdawczej formy przedstawienia konfliktu, pozostawiając przestrzeń wolną dla skojarzeń i interpretacji.

Z czasem dyskusja nabiera charakteru ogólnonarodowej bijatyki. W "Nie-boskiej komedii" po głowie dostaje się wszystkim: wyznawcom ojca Rydzyka, tym z prawej i lewej strony sceny politycznej, tym z góry, wielkim politykom, gwiazdom znanym z telewizyjnych programów, ale też ciemnemu ludowi, który przyjmie wszystko bez większych oporów. W tej wielogłosowości Kruszczyński nie wyznacza racji zwycięskich. Właśnie niejednoznaczność jest ogromną wartością spektaklu.

Reżyser doskonale łączy dosłowność i umowność. Wszystko miesza się tu, łączy, przenika i dopełnia. Lesbijki całują się naprawdę, pijak-obywatel wymiotuje naprawdę, graffiti rysowane jest na ścianach naprawdę. A z drugiej strony - dla kontrastu - pojawiają się sceny umowne, wyrażone w geście, pantomimie, jak chociażby wspomniany już taniec weselny panny młodej czy przyjęcie urodzinowe wyprawione dla Orcia.

Spektakl to kolaż różnorodnych obrazów, czasem namalowanych grubą kreską. Reżyser świadomie bawi się konwencją, łączy poważną rozmowę z tanimi elementami popkultury. "Nie-boska komedia" Kruszczyńskiego pomimo wielkiego synkretyzmu formalnego jest bardzo spójna i wyrazista. Jest też niezwykle ciekawą i odważną propozycją twórczej gry z tekstem klasycznym, bez egzaltacji i sentymentu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji