Artykuły

"Wyzwolenie" w Krakowie

ZACZYNAM od tego co dodatnie. Grane było doskonale. Konrad, którego zewnętrzne warunki - rzecz niemałej wagi - bardzo dobrze nadają się do tej roli, potrafił się w nią wżyć i odtworzył ją wybornie od pierwszej chwili, a w drugim akcie (scena z maskami) wręcz pierwszorzędnie. W trzecim akcie był nieco słabszy. Co do tego, że Muza w interpretacji Malickiej będzie świetna, nie miało się oczywiście z góry żadnych wątpliwości (ach, tylko ten strój!...) Spośród ról drugorzędnych wybił się na pierwsze miejsce obok dwojga protagonistów Starzec, a następnie Stary Aktor (ten sam odtwórca). Wszystkie jednak role odtworzone były bez zarzutu, a pamięciowe ich opanowanie wzorowe. Najtrudniejsza bodaj z całego utworu scena z maskami pokonana została zwycięsko. Zasługa w tym wszystkim oczywiście nie tylko aktorów, ale i reżyserii. Wwożono w tę całość ogromnie wiele wysiłku i głębokiego zrozumienia rzeczy; widniało to na każdym kroku. A jednak...

PRZYSTĘPUJĄC do inscenizacji Wyspiańskiego należałoby przede wszystkim pamiętać to, o czym i nas niestety jak dotąd zapomina się stale, a mianowicie, że ma się tu do czynienia z twórcą zupełnie wyjątkowym. Pierwszy to zdaje mi się i sadzę, że chyba jedyny wypadek w dziejach teatru, iż autor dramatyczny posiada jednocześnie w tym samym stopniu geniusz reżysera tak, iż wszelkie odstępstwo od podanych przezeń wskazówek reżyserskich i inscenizacyjnych jest taką samą zbrodnią, jaką byłaby odmiana tekstu. Nie ma tu i nie może być miejsca dla żadnych pomysłów czyichś innych, choćby to był ktoś najbardziej uzdolniony. Reżyser musi tu abdykować z własnych koncepcji i podporządkować się bezwzględnie woli autora. Na to nie ma rady. Wyspiański był pod tym względem tak despotyczny, że na czyjąś uwagę, że może lepiej byłoby inaczej (szło o scenę Widma w "Weselu") odpowiedział lakonicznie: - Ja tak chcę i tak będzie.

W obecnej inscenizacji "Wyzwolenia" lekceważenie wyraźnych wskazówek poety raziło tym bardziej, że dzięki znakomitej w tym razie inicjatywie naczelnego reżysera, wszystkie komentarze wierszowane umieszczone w tekście wygłaszane były przez dwóch recytatorów stojących na proscenium z obu boków. Ta wierność w odtworzeniu przez żywe słowo myśli poety domagała się tym więcej wiernego odtwarzania jego wizji plastycznych.

W bardzo poważnym i wyczerpującym wstępie dyrektora Dąbrowskiego zamieszczonym w programie powiada on, że zadaniem jego było wyeliminować nieaktualne już dzisiaj reminiscencje historyczne.

Wydaje mi się, że w tym właśnie tkwi błąd zasadniczy. W poezji nie ma nic nieaktualnego. Wszystko to, co było aktualne dla poety w chwili tworzenia staje się nim na powrót pod wpływem geniuszu twórczego, bo nie idzie tu przecież o to, co przeżywają inni, ale o to co on sam przeżywał i co zdolny jest narzucić innym mocą własnej, twórczej potęgi. W przeciwnym razie musielibyśmy wyrzucić z "Dziadów" Nowosilcowa i Filomatów, a z "Kordiana" spisek koronacyjny jako nie aktualne.

Dyrektor przewidując z góry protesty widowni powiada jednak, że odrzucił tradycyjną, naturalistyczną scenerię Wawelu teatralnego, który dziś budowany w teatrze trąciłby myszką.

Mniejsza o naturalizm, wystarczyłoby odpowiednie zamarkowanie wnętrza Wawelu, co dla dzisiejszych naszych, tak utalentowanych scenografów nie byłoby trudne, ale to przecież rzecz zasadnicza. Konrad wyraźnie mówi: - "Strójcie narodową scenę... tu stawcie kolumny te, tutaj posągi, dalej, przynieście ścianę... dalej, ustawić pomniki... Boratyński... Kmita... Sołtyk... a tutaj część sali jakby sala sejmowa, stół do kart, gra w kości... prędzej!" Tego nie wolno pomijać.

"Ledwo powiedział, a już się stało, już dekorację znoszą całą" - dodaje od siebie poeta.

DOTĄD, po pięćdziesięciu pięciu latach pamiętam ten moment. Na wciąż mrocznej jeszcze scenie, gdzie dotąd toczyła się rozmowa Konrada z Muzą, nagle staje się coś tajemniczego, rodzi się ów czar nieuchwytny, który później wyczuwałam czasem znalazłszy się za kulisami, a który sprawia, że to, co było do tej chwili udaniem prawdy, zaczyna żyć własnym życiem, a "wrażenie jakie wywołuje jest tym, co w sobie kto poczuje, gdyż oto z martwych narzędzi powstała - Sztuka...

Ów moment, który przeżywają wszyscy aktorzy z Bożej łaski, uzmysłowiony dzięki genialnej intuicji poety, w obecnym przedstawieniu przepadł zupełnie.

Granicę między życiem powszednim a sztuką, która stała się rzeczywistością, oznaczają słowa: "rampa się nagle rozświetliła", po czym jeszcze poeta z nie opuszczającą go nigdy ironią każe reżyserowi zawołać do maszynisty: "Trzaśnij!"

DALSZYCH dwanaście scen stanowiących teatr w teatrze było przez Wyspiańskiego wprowadzonych nader pomysłowo, i ten sposób inscenizacji zachowywano dotychczas we wszystkich wznowieniach. Parę zasłon usuwanych kolejno ukazywało części wawelskiego wnętrza w miarę jak wchodziły i zajmowały miejsca osoby mające odgrywać i recytować każdą scenę, Wyspiański z tym nieomylnym instynktem teatru, jaki posiadał w takim stopniu jak nikt inny, posiłkując się własnym talentem malarskim, uczynił z tego rzecz niezmiernie obrazową. Oczywiście żadna nowa koncepcja nie może tego zastąpić. To samo dotyczy epizodów Harfiarki i Wróżki wyreżyserowanych wbrew wskazówkom poety i wskutek tego pozbawionych wszystkiego co im nadawało życie i oryginalność.

Wreszcie - ukazanie się Geniusza. To już kwestia bardzo skomplikowana, tu bowiem po dotychczasowej ekspozycji następuje zawiązek dramatu oznaczony w tytule. "Wyzwolenie"? Od czego? Od tego ducha mesjanistycznego romantyzmu, który z biegiem lat stał się naszą obsesją. Duch ten, uosobiony przez Mickiewicza, ma być nieodwołalnie odprawiony. Było to aktualne w okresie poromantycznym, w którym wszyscy żyliśmy tą spuścizną i w którym targnięcie się na ów autorytet było czynem niezmiernie zuchwałym. Toteż pojawienie się Geniusza pod postacią mickiewiczowego pomnika znanego każdemu dziecku krakowskiemu tłumaczyło się samo przez się. W chwili zaś gdy powstawało "Wyzwolenie", upłynęło od śmierci Adama niespełna pół wieku.

Obecnie minęło już drugie tyle czasu. Wyrosły dwa pokolenia, dla których tradycje romantyzmu przestały być czymś żywym pozostając jedynie jako przedmiot nauki szkolnej. Tragiczne odpędzenie przez potomnych postaci tego, który był dotychczas przedmiotem kultu, utraciło cały swój tragizm. A jednak Wyspiański z tego właśnie uczynił węzeł dramatu. "Wyzwolenie" od tradycji hamującej dalszy rozwój ducha narodowego stanowi sam rdzeń utworu. Nie podobna zatem wyeliminować tego jako przebrzmiałej reminiscencji, bo w takim razie całe dzieło utraciłoby sens.

Przedstawienie Geniusza w formie nieosobowej jako nieokreślony bliżej symbol, zupełnie mija się z celem. Nie pomogła tu nawet wspaniała (w obsadzie premierowej) gra odtwórcy tej roli. Geniusz musi być uosobieniem romantyzmu. Ale jak go uosobić?

Nie mogę sobie przypomnieć jak to robiono za czasów Osterwy. Przychodzi mi jednak na myśl, czyby nie było najwłaściwiej - nadając tylko postać bardziej monumentalną - uczynić go podobnym... do Wyspiańskiego.

CO do aktu drugiego z Maskami nasunęłoby się sporo uwag w związku zarówno z tym, jak go inscenizował twórca, jak i ze wskazówkami zawartymi w tekście. To by jednak zanadto rozszerzyło ramy niniejszego artykułu. W każdym razie sama interpretacja była non plus ultra, to więc do pewnego stopnia wynagradza zarzuty. Natomiast nie mam słów zdumienia, a nawet, ośmielę się powiedzieć, oburzenia na to, co zrobiono z zakończeniem aktu.

Jest to jeden z momentów szczytowych. Jako efekt sceniczny i malarski niezrównany. Podobnie jak w "Fauście" motyw uroczystości wielkanocnej, tak tutaj noc Bożego Narodzenia staje się chwilą przełomową. Poeta szczegółowo opisuje jak mają się otworzyć w głębi mrocznej sceny podwoje ukazujące wnętrze izby z drzewkiem i kołyską dziecka. Ku niej zwrócony wypowiada Konrad swoją prześliczną modlitwę i w tym właśnie zawiera się myśl jego przeobrażenia. Usunięcie tego obrazu i wygłoszenie modlitwy przez aktora zwróconego do publiczności staje się - doskonałą zresztą - deklamacją nagrodzoną oklaskami.

Czemu w taki absolutnie niedopuszczalny sposób okaleczono to, co stanowi jeden z zasadniczych i bodaj że najpiękniejszy moment dzieła, pojąć nie mogę.

Przez to samo staje się bezprzedmiotowa postać Hestii jako bogini ogniska domowego, co poeta wyraźnie zaznacza w tekście, a co jest tak przezeń ulubionym i tak wysoce artystycznym połączeniem motywów klasycznych i współczesnych, a przepiękna rozmowa bez poprzedzającego ją obrazu, którego jest wynikiem, również traci swój walor najgłębszy pozostając w granicach deklamacji.

Wobec braku czasu i miejsca, na tych niezbędnych moim zdaniem uwagach kończę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji