Artykuły

Aurea mediocritas

"Nie szargać świętości!" - tak ująć by można tezę wystąpienia pewnego obywatela krakowskiego, który na pierwszym wieczorze odczytowym zorganizowanym przez Muzeum Historyczne; wieczorze poświęconym Wyspiańskiemu - zaprotestował przeciwko inscenizacji "Wyzwolenia" w Teatrze im. Słowackiego. Protest oparł się przede wszystkim na fakcie usunięcia przez twórców inscenizacji przewidzianej przez autora w akcie II dekoracji katedry wawelskiej. "Na historycznej scenie, dla której powstało "Wyzwolenie", nie wolno - właśnie w rocznicę Wyspiańskiego - przeciwstawiać się jego wizji artystycznej, "unowocześniać" jego dramatu!"

Teza bardzo "chwytliwa" i w takim demagogicznym ujęciu może spotkać się tylko z reakcją podobną jak na owym wieczorze - tj. szerokim poklaskiem. Na pewno jednak mechaniczna aprobata jest wielce niesłuszna. Nie wolno bowiem zapominać że:

1) Minęło 50 lat od śmierci Wyspiańskiego, a teatr mimo wszystko nie może w żadnej postaci być muzeum pamiątek historycznych (przecież właśnie sam Wyspiański był w swoim czasie nowatorem i rewolucjonistą sceny);

2) Krakowskie przedstawienie "Wyzwolenia" zdobyło wielkie uznanie i poklask zarówno tzw. szerokiej publiczności jak najwybitniejszych znawców teatru i literatury, którzy zjechali z całej Polski na uroczystą premierę;

3) Właśnie zakwestionowany drugi akt wstrząsa najsilniej - przejmującymi aktualnością słowami i myślami Konrada upostaciowanymi przez Maski;

4) Trudno posądzić cały zespół artystyczny Teatru im. Słowackiego o brak kultu dla Wyspiańskiego - na pewno nowa forma inscenizacji "Wyzwolenia" wyrosła w wyniku długich rozmyślań, dyskusji i sporów (a pamiętajmy też, że w teatrze tym pracuje przyjaciel Wyspiańskiego - znakomity artysta prof. Karol Frycz).

Sprawa jest na pewno dyskusyjna i na pewno będzie i powinna być szeroko dyskutowana. Tym bardziej że rzutuje ona na zasadnicze problemy wybiegające daleko poza samo "Wyzwolenie", nawet poza sam teatr. Rzutuje na sprawy twórczości i stosunku do sztuki w ogóle. Najbardziej uderzającą we wspomnianym wystąpieniu była nie żarliwość w obronie Wyspiańskiego, ale pasja w potępieniu szukających nowych dróg twórczych artystów współczesnych. Ironiczne zwroty w stosunku do "twórczych poszukiwań" dyr. Dąbrowskiego czy "nowoczesności" Kantora lub Stopki zakończono żądaniem oficjalnego protestu przeciwko ich sztuce, przeciwko krakowskiemu przedstawieniu. Na szczęście dzięki mądrej i taktownej postawie prowadzącego wieczór dyr. dr Dobrzyckiego do demonstracji takiej nie doszło.

Niemniej ten incydent na sali odczytowej raz jeszcze ujawnił typową dla nas krańcowość w traktowaniu zjawisk artystycznych. Faktem jest, że w tej chwili społeczeństwo nasze, odbiorcy kulturalni dzielą się na dwa odłamy: zachłystujących się sztuką tzw. nowoczesną, hołdujących w teatrze tylko Beckettowi i Ionesco, w literaturze tylko utworom typu Hłaskowego, w malarstwie tylko taszyzmowi, w muzyce tylko efektom mechanicznym - oraz ludzi zdecydowanie wrogo nastawionych do wszystkich nowych prądów i poczynań w sztuce, wykpiwających je, stawiających na pograniczu maniactwa, czy wręcz wariactwa. Tych drugich jest znakomita większość - szczególnie wśród starszego pokolenia - niemniej ton nadają ci pierwsi, dlatego przede wszystkim, że do nich zaliczają się prawie wszyscy znawcy i fachowcy w dziedzinie sztuki.

Problem z pozoru bardzo dzisiejszy i bardzo aktualny jest stary, jak świat. Walka młodych ze starymi, walka epigonów mijających prądów z nowatorami w sztuce zwana była na przestrzeni wszystkich wieków we wszystkich krajach. Wystarczy przypomnieć - sięgając choćby do przykładów z rodzimej literatury - że współcześni nie uznawali Słowackiego, że Norwida "odkryła" dopiero nasza epoka, że Wyspiański jako autor swych pierwszych utworów był uważany za grafomana.

Specyficzne nasze cechy narodowe: zapalczywość, przysłowiowy słomiany ogień, brak zdolności refleksyjno-filozoficznych wreszcie egocentryzm zaostrzają jeszcze tego typu walkę ideowo-artystyczną. Zaś w Krakowie, znanym z tradycji ostrych starć w środowiskach twórczych walkę tę czyniły niejednokrotnie i czynią nierzadko dziś - bardzo bolesną.

Jak wygląda np. obecnie sytuacja w plastyce? Po niechlubnym okresie wulgarnie pojętego schematycznego socrealizmu, w którym gloryfikowano tylko autorów płócien, przedstawiających traktory, dymiące fabryki, manifestacyjne pochody z morzem czerwonych flag i transparentów, a równocześnie dosłownie odrzucano jako ludzi niepotrzebnych lub wręcz szkodliwych wszystkich mających coś wspólnego z "formalizmem" - sytuacja odwróciła się o 180 stopni. Dziś mir w środowiskach twórczych mają tylko abstrakcjoniści, najwyżej cenieni są taszysci, dawniejsze kierunki, tradycjonalistyczne kształty w sztuce traktuje się z pewną dozą lekceważenia, po macoszemu. Nie są po prostu - modne.

Nie ma u nas demokratyzmu w sztuce, nie ma tej atmosfery, jaka panuje np. w Paryżu, gdzie wszystkie kierunki, artyści reprezentujący wszystkie prądy w sztuce są w każdej chwili "en vogue", oceniani i traktowani jednakowo. No, ale Paryż nie darmo nazywany jest stolicą świata... Nie ma u nas równego startu i równych szans dla wszystkich kierunków, dla wszystkich prób, dla różnorodnych poczynań artystycznych. Nie ma szacunku dla osobowości twórczej, która przecież kształtuje się i wypowiada nie w zależności od panującej mody ale przede wszystkim w zależności od talentu, wyobraźni czy potrzeb artysty, kształtowanych, rzecz jasna, przez wpływy środowiska i epoki. W wyniku tego sztuka mimo zerwania z etapowością rozwija się u nas etapami, w zależności od tego jakie powieją wiatry - jeśli już nie te "odgórne", to te wiejące ze strony tzw. opinii.

A opinia - jak wspomniano - jest krańcowo różna. Środowiska twórcze, pokolenia młodsze i co starsi snobi wołają: sztuka nowoczesna! Ale równocześnie dość szerokie rzesze "szarych obywateli" odżegnują się od na pewno niełatwo zrozumiałej sztuki godotowsko-taszystowsko-elektronowej. Na te rzesze odbiorców niestety nie zwraca się na ogół uwagi.

Ten rewanżowy, niesłuszny stosunek twórcy do odbiorcy, nieliczenie się z jego gustami, jego pragnieniami i potrzebami jest jeszcze bardziej szkodliwy, niż ignorowanie czy potępianie takich czy innych poczynań twórczych. Grozi wytworzeniem pustki między artystą a tymi, dla których on tworzy. Grozi przekreśleniem całego sensu sztuki - szczególnie w dobie dzisiejszej, gdy walcząc o dźwignięcie całego społeczeństwa na jak najwyższy poziom kulturalny nie zgadzamy się z hasłem "sztuka dla sztuki".

Wnioski? Stawiane na papierze, dyktowane w ten czy inny sposób, na pewno nie rozwiążą z miejsca niezdrowej sytuacji - braku demokratyzmu w naszym życiu artystycznym. Próba uzdrowienia tego stanu rzeczy iść chyba może tylko w jednym kierunku, który jest zresztą wyjściem w różnych sytuacjach życiowych - w kierunku dążenia do aurea mediocritas, do złotego środka.

Jedno z pism zachodnich podaje, że we Frankfurcie dla publiczności, interesującej się specjalnie nowymi próbami dramaturgicznymi i teatralnymi otwarty zostanie od nowego roku teatr nocny. Na pierwsze przedstawienia nocne dla smakoszów przygotowuje się "Krzesła" Ionesco i "Końcówkę" Becketta. Te same sztuki, które u nas zalały ostatnio teatry - z przeznaczeniem dla masowego widza. Co jest równie niesłuszne jak potępianie w czambuł wszystkich nowych poszukiwań i prób artystycznych - nawet w tradycyjnych ramach starego Teatru im. Słowackiego.

Broniąc Wyspiańskiego nie wolno rzucać kamieniami na dzisiejszych artystów, tym bardziej, że właśnie Wyspiański jest tragicznym przykładem jak to Kraków, względnie krakowianie potrafią niszczyć najwybitniejszych twórców za ich nowatorstwo i burzenie uświęconych w sztuce kanonów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji