Artykuły

Bursztynowa niespodzianka

- Jak każdy chyba Polak, mam problem z przyjmowaniem komplementów, nagród i prezentów, należę do osób rzadko odczuwających samozadowolenie - mówi MARIA DĄBROWSKA, aktorka Teatru Współczesnego w Szczecinie, laureatka tegorocznego Bursztynowego Pierścienia.

Na początek cytat z Jacka Polaczka, wybitnego szczecińskiego aktora: "Uważam Marię Dąbrowską za wyjątkową osobę. Nie grozi jej niezauważenie, ma osobowość, ogromny potencjał i już bardzo dużo umie w tak młodym wieku. To godne uznania".

- Jak każdy chyba Polak, mam problem z przyjmowaniem komplementów, nagród i prezentów. Oczywiście, takie słowa są bardzo przyjemne, budujące i zaskakujące, ale nie utożsamiam się z nimi. Mam świadomość własnych słabości i wad, należę do osób rzadko odczuwających samozadowolenie. Wiadomo, że co człowiek, to inna opinia, bardzo się cieszę z takiego komplementu z ust osoby, która w tym zawodzie przeżyła niejedno, ale daleka jestem od stwierdzenia "tak, ten opis idealnie do mnie pasuje".

Bursztynowy Pierścień dla najlepszej aktorki ubiegłego sezonu odbierała pani z dużym zaskoczeniem. Naprawdę się pani nie spodziewała takiego werdyktu publiczności?

- Zupełnie nie, naprawdę. Jeden z moich znajomych z teatru wszedł na stronę "Kuriera" i zobaczył tam rankingi (podawaliśmy procentowe wyniki głosowania SMS-owego -przyp. kas). Według nich, zajmowałam miejsce gdzieś pod koniec stawki. Do wręczenia nagród pozostawało kilka dni, a że ani wśród rodziny, ani wśród znajomych nie było żadnego pospolitego ruszenia do głosowania, to faktycznie wyniki odebrałam jako niespodziankę - tym bardziej że sporo myślałam o formule tego konkursu, czy jest on faktycznie odzwierciedleniem gustów publiczności, czy zabawą, której wynikami można sterować.

Nagrodę dostała pani za rolę Fiokły w "Ożenku" Gogola [na zdjęciu], napisanej tak naprawdę dla znacznie starszej aktorki.

- Młodszej aktorce jest zapewne o tyle trudniej, że trzeba tę rolę zrozumieć i przełożyć na siebie. W "Ożenku" co drugi zwrot do Fiokły łączy się z przytykiem do jej wieku - "ty stara podeszwo" na przykład. Okazuje się też jej lekceważenie, wynikające zapewne z tego, że od lat zajmuje się swataniem ze sobą par ze średnim efektem. W przypadku tej roli przydarzył mi się ciekawy teatralny paradoks - grałam osobę starszą, ubraną w niemodne, przy-ciężkie ubrania, a wielu ludzi mówiło mi, iż nigdy nie wyglądałam na scenie tak młodo (śmiech).

Pochodzi pani z dużej rodziny, w której nie było aktorskich tradycji. Skąd więc i kiedy pojawił się w pani życiu teatr?

- Nie było tradycji teatralnych, ale mój ojciec pochodził ze starej praskiej rodziny - każdy w niej na czymś grał, babcia śpiewała. W czasie Powstania Warszawskiego bomba uderzyła w ich kamienicę i rodzina przeniosła się na Pomorze. Te talenty przekształciły się w zawód tylko u mojego taty, który został nauczycielem muzyki i akompaniatorem. I choć zmarł bardzo wcześnie - miałam wtedy 11 lat, to pozostał we mnie jakiś wykształcony przez niego etos. Nie tylko we mnie zresztą, całe moje rodzeństwo jest bardzo muzykalne. Jeden z moich braci, podobnie jak ja, został aktorem, ale fascynacje teatralne pojawiły się u nas zupełnie niezależnie. U mnie - w liceum. Wszystko wzięło się z jakiejś młodzieńczej depresji.

Wspólnie z przyjaciółmi zrobiliśmy wtedy spektakl na Krótki Przegląd Form Teatralnych. Odbywał się on w Teatrze Współczesnym, w jury zasiadali aktorzy tej sceny, a nagrodą był warsztat teatralny. Do naszego spektaklu napisaliśmy sami tekst i sami wymyśliliśmy kostiumy. Kiedy go graliśmy, poczułam taką niesamowitą energię, zadowolenie, że coś mi wychodzi, coś potrafię, w czymś jest mi dobrze.

Ale poszła pani do szkoły lalkowej...

- Tak, ale to było bardziej związane z sytuacją rodzinną - w Białymstoku mieszkało dwóch moich braci i tam było mi sporo łatwiej. Nie chcę przez to powiedzieć, że teraz wybrałabym inaczej, bo jestem bardzo zadowolona ze swojej szkoły. Forma teatru lalkowego wydawała mi się zresztą podczas studiów czymś urzekającym. Jeździliśmy na festiwale, gdzie pojawiały się głównie teatry z zagranicy. U nas, w Polsce, teatr lalek kojarzy się głównie z dziećmi. We Włoszech, Francji, Czechach jest zupełnie inaczej - tam powstają spektakle dla szerszego grona, bardzo ambitne. Chciałabym, by było tak i u nas, bo choć polski teatr lalkowy się zmienia, to jednak są to zmiany dość powolne.

Z jakimi zawodowymi oczekiwaniami wróciła pani do Szczecina?

- Wróciłam tu z powodów osobistych i od razu zderzyłam się z rzeczywistością. Żyłam dwadzieścia kilka lat w nieco artystycznej rzeczywistości i nagle musiałam przestawić się na najbardziej podstawowe codzienne problemy, typu jak zarobić na pieluchy. Musiałam stłumić wszelkie aktorskie ambicje i skupić się na tym, jak w ogóle przeżyć. Nie ukrywam jednak, że moim marzeniem była współpraca z Teatrem Współczesnym.

Wcześniej jednak był Teatr Krypta i "Skaza" w reżyserii Piotra Ratajczaka.

- To się wszystko bardzo fajnie potoczyło. Piotr, mój przyjaciel, z którym zaczynałam w liceum przygodę z teatrem, skończył reżyserię w Krakowie i został zaproszony do tego, by zrobić spektakl w Krypcie. Pierwszą osobą, do której zadzwonił z propozycją zagrania w nim, byłam ja. A potem na ten spektakl przyszła pani Ania Augustynowicz, zobaczyła mnie i zaprosiła do prób "Samobójcy". Miałam naprawdę szczęście, że ułożyło się to właśnie tak, bez stresu, lęków, rozmów kwalifikujących.

Były też "Dzikie łabędzieci" w Pleciudze, rola szalenie trudna, bardzo dobrze przyjęta - ale bez efektów w postaci porywających propozycji.

- Być może to kwestia tego, że sam spektakl był trudny, kontrowersyjny, bardzo krótko grany. Wielu ludzi od początku deklarowało swój negatywny stosunek do niego. Poruszano w nim tematy tabu, niektórzy kwestionowali jego treść ze względu na źle rzekomo oddaną psychologię dziecka. Nie jestem kompetentna w tej sprawie, w Warszawie jednak, gdzie też "Dzikie łabędzieci" graliśmy, spotkaliśmy się z wieloma pochwałami, a i dyskusje po przedstawieniu były, w moim odczuciu, bardziej wartościowe i rzeczowe. Tak czy inaczej, miałam sama problem grając w tym spektaklu, bo o wielu bolesnych rzeczach opowiadał on bardzo wprost. Inna sprawa, że wciąż czytamy w gazetach o za katowanych przez dorosłych dzieciach, czyli ta rzeczywistość się zbyt wiele nie zmieniła. Pozostaje tylko problem, jak o tym mówić w sposób właściwy.

Przyszedł wreszcie rok 2008 i dwa sukcesy - "Pippi Pończoszanka" i "Idiotki". Pierwszy - rozśpiewane widowisko dla dzieci, drugi - dramat o krzywdzonych kobietach, nagrodzony podczas Kontrapunktu. Przełom w karierze?

- To był bardzo intensywny rok - zrobiliśmy wtedy "Wesele", "Idiotki" i "Pippi". Dużo pracy, bardzo różne zadania. Zdarzyło się nawet tak, że w dzień premiery "Pippi" grałam "Idiotki", bo nie dało się zmienić terminów. To było karkołomne, potwornie trudne, ale przecież aktor nie do końca wchodzi w odgrywaną postać. Zawsze zostaje ten margines obserwatora, który tym wszystkim steruje. Musiałam po prostu pokazać różne części swojej osobowości, dołożyć trochę warsztatu, odpowiednie przygotowanie do zadania. Cieszą mnie takie trudne wyzwania, bo to przecież one są najbardziej rozwijające.

"Pippi" była absolutnym frekwencyjnym hitem, na spektakl trzeba było rezerwować miejsce z dużym wyprzedzeniem. Odczuła pani nagły wzrost popularności?

- Zdarzało się, że szłam do sklepu i słyszałam "Pippi przyszła!", najczęściej jeszcze z pokazywaniem mnie palcem dzieciom. Musiałam czasem bardzo uważać, żeby nie rozczarować jakiegoś malucha kupnem np. piwa (śmiech).

Poza teatrem realizuje się też pani muzycznie...

- Tak, pochwalę się nawet, że napisałam projekt na Festiwal Piosenki Aktorskiej, na Konkurs Off, został on wybrany i dostałam pieniądze na jego realizację. Będzie to spektakl muzyczny, oparty na piosenkach z przełomu lat 70. i 80., tych bardziej festiwalowych. Wspólnie ze mną zagra Marta Malikowska. Premiera podczas festiwalu we Wrocławiu, mam nadzieję, że później wystąpimy też w Szczecinie.

Rozmawiamy w przededniu świąt. Jak wyglądają one u pani?

- To przede wszystkim duże rodzinne spotkanie. Nasze mamy - moja i męża - robią pyszne potrawy. Nie jesteśmy w stanie im dorównać, więc zwykle robimy jakieś nietradycyjne, wegetariańskie danie. W tym roku też coś przygotowujemy, ale nic więcej nie powiem, bo nie będzie niespodzianki!

- Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji