Artykuły

Entuzjasta

HENRYK KONWIŃSKI, jest poznaniakiem. W 1971 roku pojawił się po raz pierwszy na Śląsku. Do przyjazdu zachęcił go Napoleon Siess - ówczesny dyrektor Opery Śląskiej. Był to strzał w dziesiątkę - pisze Danuta Lubina-Cipińska.

Jest poznaniakiem. Zgodnie z wolą ojca, który chciał z Henryka zrobić inżyniera budownictwa, poszedł do Technikum Budowy Dróg i Mostów. Uczynił to z niechęcią, ale wówczas w modzie nie było podważanie woli rodziców. Mama mówiła Henrykowi: "Zrób maturę, a potem będziesz robił, co chcesz". Posłuchał jej, choć się myliła. Wolny wybór okazał się melodią przyszłości. Gdy już miał świadectwo dojrzałości z tytułem technika, czekał na niego nakaz pracy. Wylądował w Przedsiębiorstwie Robót Drogowych w Kościerzynie.

- Piłem herbatę za wielkim biurkiem i nie bardzo pamiętam, czy faktycznie coś pożytecznego robiłem. A po pracy chodziłem na próby do Zespołu Pieśni i Tańca Ziemi Kaszubskiej - opowiada. To nadawało sens życiu i sprawiało, że zesłanie poza rodzinny Poznań nie było tak gorzkie.

W tajemnicy przed ojcem

W Poznaniu potajemnie przed ojcem chodził na Odwach. Był to klasycystyczny budynek na Starym Rynku, gdzie sławna Olga Sławska-Lipczyńska prowadziła szkołę baletową. Lwowianka, błyskotliwą karierę artystyczną rozpoczęła od zdobycia Złotego Medalu na Międzynarodowym Konkursie Tańca w Warszawie w 1933 roku. Była jedną z trzech tancerek zaproszonych przez Serga Lifara do udziału w jego recitalu w Warszawie w 1935 roku. Umiejętności wykonawcze Olga Sławska doskonaliła na stażu u Eugenii Eduardowej w Berlinie. Została także zaangażowana do Reprezentacyjnego Baletu Polskiego zorganizowanego przez Arnolda Szyfmana. W listopadzie 1937 r. wyjechała wraz z zespołem na Międzynarodową Wystawę Techniki i Sztuki w Paryżu. Zdobyli tam Grand Prix w dziedzinie sztuki tanecznej. Jej artystyczną karierę przerwała wojna. Z tym większym zapałem poświęciła się pracy pedagogicznej. To dzięki Oldze Sławskiej-Lipczyńskiej Henryk Konwiński odkrył, że taniec jest także jego żywiołem, choć wówczas nie zdawał sobie sprawy, że stanie się też treścią życia.

Z pokolenia entuzjastów

Dzięki zajęciom w kościerzyńskim zespole folklorystycznym Henryk Konwiński nie zapomniał nauk swej pierwszej nauczycielki, której imię nosi dziś poznańska Ogólnokształcąca Szkoła Baletowa. A wręcz odwrotnie - prowadził lekcje z tańca klasycznego dla kolegów z zespołu. Niespełna rok później stawił się na audycję do Opery Poznańskiej. Został przyjęty do zespołu baletowego. Pracę łączył z przygotowaniami do egzaminu baletowego. Co tydzień, po niedzielnym występie, wsiadał w pociąg i jechał nocą do Warszawy, na lekcje. I dopiął swego.- Wszystko w tajemnicy przed ojcem. Kiedy w końcu się dowiedział o tym, że zostalem zawodowym tancerzem, był zdziwiony, nie powiem, że zły - wspomina.

Wielkopolanin na Śląsku

Henryka Konwińskiego wśród koryfejów wypatrzył Witold Borkowski. Powierzył mu rolę Merkuzzia w "Romeo i Julii". Tańczył u boku gwiazd baletu. Po jakimś czasie zaczął osiągać coraz większe sukcesy. Ogromny wpływ miał na niego Conrad Drzewiecki. To on pierwszy pokazał Henrykowi Konwińskiemu, czym jest taniec i współczesna sztuka choreograficzna. - Przywiózł nam z Zachodu współczesną technikę, otworzył nam oczy- opowiada o swym mistrzu.

Potem były podróże studyjne do Addis Abeby w Etiopii, Hawany na Kubie, gdzie Henryk Konwiński zetknął się z Alicją Alonso. Było stypendium w Het Nationale Balet w Amsterdamie, pobyt w zespole Bejarta, wizyty w Petersburgu i warsztaty w Indiach.

- W Indiach zobaczyłem jak fantastyczny, urzekający, niezwykły może być taniec. Tam taniec to życie, obrządek - mówi. Z każdej wyprawy wracał wzbogacony. To była skarbnica, z której czerpał.

W 1971 roku pojawił się po raz pierwszy na Śląsku. Do przyjazdu zachęcił go Napoleon Siess - ówczesny dyrektor Opery Śląskiej. Był to strzał w dziesiątkę. Opracowana przez Henryka Konwińskiego choreografia "Nocy Walpurgii" w "Fauście" Gounoda uznana została za wybitne osiągnięcie. W Operze Śląskiej Henryk Konwiński podniósł warsztat choreografa do rangi mistrzostwa.

- Napoleon Siess był niezwykłym człowiekiem. Miał wielką odwagę artystyczną. Na Śląsku zakorzeniłem się właśnie dzięki niemu i jego żonie. Miałem dużo szczęścia, że spotkałem tak wspaniałe osoby. Czułem się przy Napoleonie Siessie tak bezpieczny. Zawsze powtarzał, że nie należy się stresować problemami, bo wszystko jest do pokonania, a ludzie, z którymi pracował, ulegali temu zapałowi - opowiada. I dodaje, że to zostaje w człowieku i owocuje w relacjach z innymi ludźmi. - Nawet nie wiedząc, oddajemy coś z tych dobrych doznań drugim - mówi.

W środowisku artystycznym Henryk Konwiński cieszy się wielkim poważaniem. Ma w sobie solidność Wielkopolanina - dobrze korespondującą z etosem pracy Ślązaków. Jest niezwykle taktowny,- jeśli pojawia się jakiś konflikt, potrafi go rozwiązać ze zdumiewającym wyczuciem i elegancją. Ma dar porządkowania chaosu, kilkona uwagami jest w stanie efektowne scalić spektakl. Często działa ak pogotowie teatralne - szczególnie gdy współpracuje z młodymi eżyserami, którzy czasem czują bezradność wobec materii ruchu cenicznego.- Bardzo lubię pracować z aktorami, bo aktor w odróżnieniu od tancerza wzbudza we mnie dodatowe błyski- opowiada. Z wszystkimi artystami jest po imieniu. To ułatwia mu pracę.

Od ponad trzydziestu lat Henryk Konwiński mieszka w Katowicach. To drugie - obok rodzinnego Poznania - miejsce jego stałego pobytu. Pracuje niemal we wszystkich teatrach operowych i muzycznych w kraju. A na Śląsku nie ma sceny, dla której Henryk Konwiński nie odcisnąłby własnego piętna.

Teraz - lalka...

Ledwo zakończył pracę nad najnowszą premierą Opery Śląskiej - operetką "Wesoła wdówka" Franza Lehara, a już mierzy się z nowym wyzwaniem. W Śląskim Teatrze Lalki i Aktora "Ateneum" w Katowicach, szykującym się do jubileuszu 60-le-cia, pracuje nad niezwykłym wyzwaniem artystycznym. Jarosław Czypczar, dyrektor "Ateneum", namówił bowiem choreografa, by wspólnie przygotować przedstawienie "Płynie Wisła", które byłoby czytelne dla publiczności innej niż tylko polska, a opowiadałoby o naszym kraju i jego dziedzictwie kulturowym. To bezsłowne przedstawienie ma urzekać barwnością i ruchem. Do Czypczara i Konwińskiego dołączył też znakomity kompozytor i jazzman Jerzy Milian, który podjął się napisania muzyki.

- Ogromnie mnie podekscytowała ta propozycja. Jakież to frapujące! Otwierają się zupełnie nowe możliwości dla choreografa pracującego z aktorami teatru lalkowego. Opowiedzieć coś tańcem, ruchem, bez słów, tylko za pomocą muzyki, animacji lalki i obrazu - to wyzwanie. Aktor z lalką staje się niezwykle wyrazisty w - jak to określam - ruchu zatrzymanym. Po raz pierwszy dostrzegłem to, gdy w Poznaniu chodziłem do Teatru Lalki i Aktora "Marcinek". Zauważyłem, że za pomocą lalki w niedookreślonej do końca przestrzeni można wiele zrobić, by poruszyć wyobraźnię widza.

Dla mnie teatr lalkowy to właśnie sprawa przestrzeni i wyobraźni, zupełnie odmiennych od tego z czym się spotykam w teatrze operowym czy muzycznym. To jest fantastyczne. Zadziwia mnie, że z półruchu aktora i lalki, w skromnym oświetleniu, wyrasta coś tak pięknego i niezmiernie wyrazistego. Kluczem do teatru lalkowego jest właśnie prostota. Ona - moim zdaniem - najbardziej przemawia do widza - mówi Henryk Konwiński.

Kiedy proszę, by określił siebie, mówi krótko: - Jestem z pokolenia entuzjastów.

Henryk Konwiński, tancerz, choreograf, reżyser. Kierował zespołami baletowymi w Operze Poznańskiej i Operze Śląskiej w Bytomiu. Najważniejsze choreografie to: "Stworzenie świata", "Romeo i Julia" w Poznaniu, " Wariacje na temat Franka Bridge'a" Brittena w Bytomiu i Teatrze Wielkim w Warszawie, "Epitafium na śmierć Szymanowskiego", "Stabat Mater", " W górę w dól" "Ad montes - Balety tatrzańskie" do muzyki Wojciecha Kilara - w Bytomiu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji