Artykuły

Z Kołobrzegu na Broadway

- W sztuce o Poli Negri chciałam pokazać kobietę, która sięgnęła szczytów, ale ma w sobie jakieś złamanie, pęknięcie. Przez to nabiera bardziej ludzkiego wymiaru i staje się nam bliższa. Zawsze mnie fascynuje ten element pęknięcia. To on jest pretekstem do napisania sztuki - mówi MAGDALENA GAUER, autorka "Divy" i "Poli".

Po 18 latach pracy z młodzieżą jako "pani profesor od polskiego", powiedziała sobie: "Stop! Pora na coś nowego". Napisała sztukę, która odniosła sukces na Broadwayu. O "Divie" i nie tylko rozmawiamy z Magdaleną Gauer.

Jakie to jest uczucie dowiedzieć się, że Pani debiutancki monodram "Diva" przyniósł odgrywającej go Wiolecie Komar [na zdjęciu], aktorce Teatru Rondo w Słupsku, główną nagrodę aktorską na United Solo Festival w Nowym Jorku?

- Bardzo miło! (śmiech). United Solo Festival został uznany przez New York Timesa za teatralne wydarzenie 2011 roku, więc jest to dla mnie ogromny sukces. Już samo zakwalifikowanie "Divy" do tego festiwalu, wraz z 77 innymi przedstawieniami z całego świata to dla mnie wielkie wydarzenie. Konkurencja była ogromna i bałam się, że nasz spektakl nie zostanie zauważony. Co prawda "Diva" zdobyła wcześniej pięć nagród w Polsce i - co było dla mnie najważniejsze - zakwalifikowała się na warszawski Przegląd Monodramu Współczesnego, wyłaniający 10 najciekawszych spektakli minionego roku, to jednak myśl o największym festiwalu na świecie, wydawała mi się utopią. Nowy Jork to przede wszystkim wielka determinacja aktorki Wiolety Komar, bez jej nieprawdopodobnej energii, zapewne nigdy nie znaleźlibyśmy się na USF w Nowym Jorku. Caryl Swift z Teatru Rondo zrobiła doskonałe tłumaczenie, Wioleta zagrała Divę po angielsku i wysłała DVD w samo serce Manhattanu do Teatru ROW.

Podobno pisała Pani "od zawsze", ale przed napisaniem tekstu do milenijnej "Kantaty Kołobrzeskiej", do której muzykę skomponował Jan Maślankiewicz-Pogany, większość Pani tekstów trafiała do szuflady. To prawda?

- Raczej tak. Ale "Diva" była pierwszym projektem, który dostał takiego rozpędu. Reżyser Stanisław Otto Miedziewski, zafascynowany książką Elżbiety Cherezińskiej "Dzienniki Etki Daum", postanowił zrobić monodram inspirowany tekstem Elżbiety i tak trafiłam do magicznego Teatru Rondo, do Słupska. "Dzienniki Etki Daum" są niezwykłym wejściem do getta łódzkiego, oswojeniem tej przerażającej przestrzeni. Znalazłam tam informację o transportach Żydów z Europy Zachodniej, wśród których byli wybitni artyści, ludzie nauki, kultury, z Wiednia, Berlina, Pragi. Zatem punktem wyjścia był dla mnie poruszający tekst Elżbiety Cherezińskiej i jej wnikliwe, oryginalne spojrzenie na rzeczywistość getta. Zaczęłam zastanawiać się, kim byli, jak czuli się w tym świecie wybitni muzycy, filozofowie, pisarze. Co dzieje się ze sztuką, z artystą w świecie holocaustu? Czy sztuka jest ocaleniem? Czy muzyka może być narzędziem tortur?

Tak narodziła się wielka diva Nora Sedler.

- I tak wymyśliłam fikcyjną postać śpiewaczki operowej. Jeden z widzów opowiadał mi, że po spektaklu szukał informacji o niej w encyklopedii. Uznałam to za największy komplement. Nora jest jak soczewka, w której skupiają się losy artystów, którzy przeszli przez getto. Stanisławowi Miedziewskiemu bardzo spodobało się to, że pokażę Holocaust inaczej. Przez pryzmat śpiewaczki i muzyki, która wcale nie musi dawać ocalenia, a może być nawet narzędziem mordu. "Diva" jest kompilacją tragedii, groteski, komedii. Sytuacje bardzo dramatyczne, wywołujące łzy, łamane są komizmem, czasem bardzo okrutnym. Moja Nora opowiada nie tylko o pobycie w getcie, zresztą niewiele o tym mówi, relacjonuje też swoje występy na największych scenach operowych świata, snuje anegdoty, opowiada o współczesnej kulturze, sztuce, jest złośliwa, fascynująca, ale też cyniczna i wzruszająca - dzięki temu łatwiej było mi uniknąć patosu. Może właśnie to jest siłą tego przedstawienia.

Pamięta Pani jak czuła się widząc po raz pierwszy "Divę" na scenie?

- Stanisław Miedziewski zaprosił mnie na próbę. I to było dla mnie ogromne przeżycie. Przede wszystkim uwiodła mnie atmosfera Teatru Rondo. To miejsce naprawdę magiczne, z nieprawdopodobną postacią pani dyrektor Jolanty Krawczykiewicz włącznie. Wszystko, co dzieje się w Rondzie zawsze ma wymiar czegoś wyjątkowego: wspaniała praca z dziećmi, z młodzieżą, ich autorskie przeglądy artystyczne, festiwale i niezwykli ludzie, że wspomnę tylko Katarzynę i Macieja Sierosławskich, Magdę Franczak. Przyjechałam do Ronda i pomyślałam sobie, że miałam dużo szczęścia. Moja sztuka trafiła do Wiolety Komar, niezwykle utalentowanej aktorki, a całość wyreżyserował Stanisław Otto Miedziewski - geniusz współczesnego monodramu. Połączenie tych postaci, ich pracy przyniosło doskonały efekt. Powstała sztuka, która budzi skrajne emocje. Na "Divie" ludzie śmieją się i płaczą.

Jest szansa, że zobaczymy "Divę" znów na deskach Teatru Rondo?

- Na pewno nieprędko. Wioleta Komar rozpoczęła w USA dwuletnie studia aktorskie. Dalej wystawia tam "Divę". Ma za sobą dwa kolejne spektakle w Nowym Jorku, przy komplecie widzów i bardzo dobrych recenzjach.

"Diva" powstała w 2010 roku. Kilka miesięcy później powstał Pani kolejny monodram, tym razem opowieść o kobiecie jak najbardziej rzeczywistej, o wielkiej Poli Negri. Sztuka powstała dla warszawskiego Teatru Kamienica, który stworzyło aktorskie małżeństwo Justyna Sieńczyłło i Emilian Kamiński. Wkrótce mają się rozpocząć pierwsze próby. Jak trafiliście Państwo na siebie?

- Prowadziłam wieczór autorski Elżbiety Cherezińskiej w Teatrze Kamienica. Wtedy poznaliśmy się i usłyszałam, że szukają kogoś, kto napisze tekst o Poli Negri. Wysłałam im "Divę", jako tekst próbny i tak powstała "Pola".

Jak wyglądała Pani praca nad "Polą"?

- Docierałam do wszystkich możliwych źródeł. Starałam się zebrać jak najwięcej informacji, by wybrać z nich jakiś ułamek, coś, co mnie zafascynuje, pociągnie. Chciałam pokazać kobietę, która sięgnęła szczytów, ale ma w sobie jakieś złamanie, pęknięcie. Przez to nabiera bardziej ludzkiego wymiaru i staje się nam bliższa. Zawsze mnie fascynuje ten element pęknięcia. To on jest pretekstem do napisania sztuki.

Co było tym pęknięciem u "Poli"?

- Pola Negri to jedyna Polka, która zrobiła prawdziwą karierę w Hollywood. W kinie niemym. Jej kariera została brutalnie przerwana w pełnym rozkwicie przez wprowadzenie do kina dźwięku. Nie spodobał się jej niski, chropowaty głos i obcy akcent. Nagle, kobiecie, której kochankiem był Rudolf Valentino, pozostała gra w niewielkich, objazdowych teatrzykach. W 1937 r. Pola Negri, która wielką karierę zaczęła w latach 20- ty eh w Berlinie, wraca tam. Właśnie to mnie zafascynowało. Co robiła w faszystowskich Niemczech? Jakie filmy kręciła? Dlaczego zdecydowała się wrócić w paszczę lwa? Moja sztuka dzieje się w Berlinie, na przełomie 1937 i 1938 roku, na moment przed ucieczką Poli Negri z Berlina.

Czy wydarzyło się tam coś, co może zbrukać jej wizerunek?

- Nie. Jeśli ktoś twierdzi inaczej, nie jest to prawdą. Była w wielkim konflikcie z Goebbelsem, któremu nie udało się jej nakłonić do pracy w propagandowych filmach. Była posądzana o romans z Hitlerem. Wytoczyła proces gazecie, która opublikowała tę plotkę i wygrała go, ale i tak pozostał jakiś cień

Pracuje Pani też jako redaktor literacki w poznańskim wydawnictwie ZYSK. Czym jest dla Pani praca z tekstami innych autorów?

- Wielką przygodą i spotkaniem z niezwykłymi ludźmi. Opiekowałam się bestsellerową książką, "Żniwo gniewu", opartą na rodzinnych wspomnieniach Lucie Di Angeli-Ilovan, opowiadającą historię dwóch kobiet, dotkniętych tragedią Kresów. Ich życie to odbicie losu tysięcy innych kobiet, podobnych bohaterkom Lucie Di Angeli-Ilovan, które uciekły z Kresów i zakończyły swoją tułaczkę na ziemiach odzyskanych. Teraz współpracuję z profesorem Januszem Uberną, znanym polskim geologiem, który napisał powieść o XJX-wiecznej Syberii, widzianej nie z perspektywy martyrologii Polaków, ale raju dla kupców robiących fortuny na handlu złotem i skórami.

Dwa lata temu, po 18 latach pracy jako polonistka w popularnym "czerwonym ogólniaku", zrezygnowała Pani z pracy z młodzieżą. Było łatwo?

- Oj, nie. Zawsze uczyłam literatury. Przeżywałam fantastyczne spotkania z młodzieżą, które do dziś owocują przyjaźniami. Ale gdy powstała "Diva" wiedziałam już, że chcę się zająć pisaniem, że to będzie moja nowa droga. Chciałam zamknąć pewien etap. Powiedziałam sobie: pora iść dalej. Zgodnie z zasadą, że życie zaczyna się po 40-tce (śmiech).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji