Artykuły

Zabójcza moc błękitu

Spektakl opowiadający o najsłynniejszej polskiej noblistce Marii Skłodowskiej-Curie przypomina złożone równanie z wieloma niewiadomymi - o "Blanche i Marie" w reż. Cezarego Ibera w Teatrze Polskim we Wrocławiu pisze Anna Diduch z Nowej Siły Krytycznej.

Weź dwie kobiety i dwóch mężczyzn, dodaj psychoanalizę oraz wątek tożsamości kulturowej. Dopraw szczyptą panoramy społecznej z początku XX wieku. Dokładnie wymieszaj i wstrząśnij. Podgrzej przy pomocy niespełnionej miłości. Z takiego oto przepisu Cezary Iber skomponował przedstawienie "Blanche i Marie" w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Spektakl opowiadający o najsłynniejszej polskiej noblistce Marii Skłodowskiej-Curie przypomina złożone równanie z wieloma niewiadomymi.

Punktem wyjścia dla scenariusza jest historia życia Curie, jej asystentki Blanche Wittman oraz dr. Jean-Martina Charcota, której formę literacką nadał Per Olov Enquist w książce "Opowieść o Blanche i Marii". Szwedzki pisarz skupił się przede wszystkim na nakreśleniu dramatycznych relacji łączących tę trójkę. A one wcale nie są banalne.

W 1911 roku Maria Skłodowska jako pierwsza w historii osoba odbierała drugą z rzędu nagrodę Nobla. Francuska prasa całkowicie przemilczała ów fakt, ponieważ była zbyt zajęta publikowaniem plotek na temat romansów chemiczki. W tym samym roku jej asystentka Blanche przeszła już amputację trzech kończyn z powodu napromieniowania radem, więc ostatnie lata życia poświęciła tworzeniu "Księgi pytań" oraz spisywaniu swoich wspomnień. Wiele lat wcześniej Blanche znana była jako pacjentka Charcota, który nadał jej miano "królowej histeryczek". Charcot organizował cotygodniowe darmowe pokazy konwulsyjnych ataków Blanche. Wywoływał je przy pomocy uciskania konkretnych miejsc na ciele. Czasami podczas tego typu seansów towarzyszył mu młody Zygmunt Freud, stawiający wówczas pierwsze kroki w dziedzinie psychologii i psychiatrii.

Te i inne historie, bezpośrednio bazujące na biografiach bohaterów oraz opisach Enquista, oglądamy w kolejnych minutach spektaklu. Ruch sceniczny praktycznie tu nie istnieje, wszystko rozgrywa się na poziomie słów, drobnych gestów, spojrzeń. Nieraz uzupełnione są one psychodeliczną muzyką. Aktorzy, stojąc twarzami do widowni, mówią szybko i oschle, czasem szepczą, aby po chwili zacząć na siebie krzyczeć. Freud prowadzi terapię grupową, zadając każdemu pytania. Zmusza bohaterów, żeby opowiadali o własnych emocjach. Blanche czyta swoje zapiski. Maria jest rozdarta między sukcesami zawodowymi a niechęcią opinii publicznej. Z kolei Charcot nie potrafi przeżywać własnych emocji, ani o nich mówić, dlatego tym chętniej wywołuje oraz analizuje skrajne uniesienia swoich pacjentów.

W jednym z zagranicznych wywiadów Enquist tłumaczył, że chciał w swojej książce "wyjaśnić związek między radem, śmiercią, sztuką i miłością". Spektakl próbuje rozwijać nakreślony przez niego konflikt między tymi wartościami. Uchwycić ścieranie się przeciwstawnych osobowości oraz wyłożyć w przejrzysty sposób dynamikę uczuć między nimi jest niezmiernie trudno. Wydaje się, że twórców przestawienia to zadanie przerosło. W rezultacie otrzymujemy spektakl trudny, hermetyczny i przeładowany kontekstami. Jednym z najwyraźniejszych jest kontekst gender. Maria i Blanche zastanawiają się, czemu - mimo ogromnego talentu - wciąż traktowane są przedmiotowo? Rozwścieczone, w pewnym momencie piszą drukowanymi literami na tablicach po bokach sceny: "Nic takiego by się nie stało gdybym była mężczyzną". Przez krótką chwilę pojawia się również na scenie Jane Avril - "motyl, który uciekł z nieba", muza Touluse-Lautreca. Ona jedna jest szczęśliwa i spełniona jako bierna inspiratorka kolejnych dzieł malarza.

Przełom XIX i XX wieku był czasem, gdy o nauce i mistyce myślano jako o blisko spokrewnionych dziedzinach. Spektakl "Blanche i Marie" doskonale oddaje tę atmosferę niepewności poprzez swój mroczny, niemal gotycki klimat i to wydaje się jego głównym atutem. Efekt ten osiągnięto przede wszystkim poprzez oszczędną scenografię, którą tworzą wielopoziomowe podesty oraz stopnie. Błękitne światło radu jest tutaj jednocześnie zjawiskiem fizycznym i transcendentalnym, zupełnie jak późniejszy o kilka dziesięcioleci Międzynarodowy Błękit Kleina. Pod koniec aktorzy stają pod ścianą w najwyższym punkcie sceny. Panuje całkowita ciemność, ale ich ciała promieniują od błękitnego blasku. Zostali napromieniowani. Co symbolizuje tutaj rad, który z nich emanuje? To piękna metafora niszczycielskiej siły, jaką jest miłość. Nie jestem jednak pewna, czy na tę jedną scenę warto czekać przez prawie dwie godziny nudnego spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji