Artykuły

Boska Komedia: Życie seksualne dzikich

"Życie seksualne dzikich" w reż. Krzysztofa Garbaczewskiego z Nowego Teatru w Warszawie na Festiwalu Boska Komedia w Krakowie. Pisze Łukasz Badula w portalu kulturaonline.pl

Dawno nie widziałem na scenie tylu rozebranych ludzi prezentujących jakieś straszliwe wady ludzkiego ciała. Jeżeli tak wyglądamy, to przestańmy się pokazywać - stwierdził tuż po premierze "Życia seksualnego dzikich" Tomasz Mościcki. I na tym wypadałoby zakończyć estetyczną kontemplację dzieła Krzysztofa Garbaczewskiego. Albowiem szermujący naukową terminologią spektakl, pod koniec przeistacza się w nudny spęd golasów, którzy nie wiedzą co ze sobą począć. Widzowi zaś nie pozostaje nic innego jak łączyć się z nimi w szczerym bólu dezorientacji.

Granie obnażoną cielesnością, od czasów The Living Theatre żywotna tradycja teatru perfomatywnego, jest tylko jednym z elementów złożonej wizji Garbaczewskiego. Dlaczego aż tak irytuje? Bynajmniej nie ze względu na obyczajowe tabu, ale klęskę zamysłu całego przedstawienia. "Życie seksualne dzikich" biorąc rozruch w inspirującym punkcie wyjściowym, grzęźnie w sztucznie wykoncypowanych sekwencjach. Nagość nie jest tu ekspresywna, lecz tylko pretensjonalna.

Pozostawiając na boku kwestię saute, "Życie seksualne dzikich" jest ambitną próbą teatru interdyscyplinarnego. Powstałą na przecięciu badań naukowych, literackich esejów i scenograficznych konstruktów. Końcowy efekt nie daje wyobrażenia nakładu pracy, który został wcześniej włożony w przygotowania do spektaklu. Marcin Cecko poświęcił sporo czasu, aby przepisać, rozpisać i wypisać sensy znalezione w tytułowym dziele Bronisława Malinowskiego. Z kolei Aleksandra Wasikowska dokonała imponującej przebudowy teatralnej sceny, zamieniając ją w mroczną projekcję fantomowej wyspy. Miejsca majaczącego rozbłyskami halogenówek i działającego na wyobraźnię falującą nad głowami czarną, mobilną płachtą.

28-letni Garbaczewski to świeża krew w polskim teatrze. Brak artystycznej dojrzałości, skutkuje u niego nowatorskim podejściem formalnym, ale niestety też nonszalancją w zakresie adaptowanego materiału. Dzieła Malinowskiego przez lata były synonimem antropologii, która podpatruje dzikusów niczym wypuszczone z klatki drapieżniki. Ale też polski badacz miał niepomierny wkład w kształtowanie się intelektualnej awangardy dwudziestolecia międzywojennego. W 1914 roku w naukową wyprawę na Antypody zabrał bliskiego przyjaciela - młodego Witkacego. Późniejszy twórca "Nienasycenia" długo w tropikach nie wytrzymał, ale podróż bez wątpienia zostawiła w nim trwały ślad.

Ten wątek jest o tyle ważny, iż Garbaczewski na nim właśnie osadza swoje przedstawienie. Bronek i Staś płyną razem w nieznane kraje. Bronek, zgodnie z lekturą odkrytych dzienników badacza, nie jest już beznamiętnym obserwatorem, ale sfrustrowanym homoseksualistą. Gdy Staś go opuszcza (bo ojczyzna wzywa), spaceruje po wyspie niczym kolonialista. Przykładając własną miarę do obcej rzeczywistości i wymuszając na tubylcach swoje rozumienie człowieczeństwa.

Spotkanie z innością jest u Garbaczewskiego zanurzeniem się w rzeczywistość ludzi- maszyn, klonów, bytów automatyzujących własne odruchy. Tajemnicza wyspa jest zatem de facto portalem do mniej lub bardziej bliskiej przyszłości. Malinowski podpatruje życie chodzących kukieł, których nawet siłą nie można zmusić do interakcji. Kontrapunktem jego perypetii są "teleportacje" Outsidera, nawiązującego kontakt z samotną dziewczyną; mieszkanką pokoju pełnego książek. Między tubylcami- robotami a uczestnikami kultury wyczerpania, zostaje postawiony znak równości.

Konstatacja plemiennego bytu jako pustych rytuałów i kondycji współczesnego człowieka jako więzienia wirtualnych projekcji - całkiem frapujący potencjał. Garbaczewski jednak go zmarnował. Nie tylko przez wspomniane harce na golasa, ale też niby komiczne dygresje jak np. wręczenie Oscara. Czarę goryczy przelewa koda spektaklu, w której siedzący w kawiarence Witkacy, Malinowski i Chwistek dyskutują... No właśnie, o czym? O niczym, bo chodzi tu o autotematyczną farsę rozpisaną na trójkę znanych aktorów.

Aktorstwo jest zresztą kolejną niewiadomą spektaklu Garbaczewskiego. Młody reżyser instrumentalizuje cielesność i przesuwa postaci niczym pionki na szachownicy. Zadaniem obsady jest uczestnictwo w pewnym scenicznym wtajemniczeniu. Nieprzypadkowo grający Malinowskiego Jacek Poniedziałek siada wśród publiczności, aby sterować przebiegiem widowiska. Z innej bajki jest Maciej Stuhr, który kreuje Outsidera z zaangażowaniem godnym hamletowskiej roli. Kto wie, czy paradoksalnie najciekawiej nie wypada Justyna Wasilewska, jako samotna dziewczyna śpiewająca poruszającą pieśń.

Cytowane na początku pretensje Mościckiego są raczej odosobnioną opinią. Krytyka w większości przywitała "Dzikich" na zasadzie objawienia. Od strony multimediów i scenografii spektakl Garbaczewskiego rzeczywiście jest spektakularnym wydarzeniem. To jednak nie zwalnia młodego twórcy od obowiązku jakiegoś ogarnięcia myślowej osnowy dzieła. Oczyszczające taplanie się w basenie, lingwistyczna żonglerka "ja' vs "inny" czy wideo z analnym gwałtem na Malinowskim są strzelaniem z armaty do muchy. Obnażone zostają nie ciasne horyzonty polskiego antropologa, ale naiwna wiara w transgresję za wszelką cenę. Wiara, której Garbaczewski wyraźnie hołduje.

Spektakl brał udział w Konkursie Polskim festiwalu Boska Komedia w Krakowie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji