O rany, jak ciemno...
Moja maturalna klasa ze wszystkich utworów Szekspira najbardziej lubiła i najlepiej znała "Hamleta". A to z tego powodu, że kiedy na jakimś letnim obozie przy ognisku któryś z moich dowcipnych kolegów nauczył nas na pamięć "Hamleta", ale w dość "rodzajowo" strawestowanej formie. Potem wykorzystaliśmy to w naszym szkolnym kabarecie.
Oto fragment: "Mury zamku noc. Wchodzi Hamlet.
Hamlet: O rany, jak ciemno! co stanie się ze mną? Onegdaj zmarł papo. Ojczyma mam za to. A cóż to za zjawa ponura i krwawa po zamku się pęta?
Duch: Co? Już mnie nie pamiętasz? Tatusia, mój gapo?
Hamlet: O rany! To papo!
Duch: Nie papo, lecz duch jego z powietrza czystego!
Hamlet: Dlaczego więc duchu zażywasz dziś ruchu?
Duch: Bo pragnę wyjawić nim kury zapieją straszliwe cierpienia co w duszy szaleją. Twój stryjo szarpany, a brat mój, łachudra, gdym kimał trucizny mi nalał do ucha by potem rozkoszy zażywać z Twą matką, a mą żoną - występną niewiastą!
Hamlet: O swołocz, łachudra, śmierdzące plugastwo". Itd., itd. Recytowaliśmy jak z nut. Zabawy przy tym było co niemiara. Podobnie jak teraz, przy oglądaniu najnowszej inscenizacji "Hamleta" w Teatrze Studio. Z tą tylko różnicą, że z czego innego śmiałam się wtedy przy ognisku, a zupełnie z czego innego teraz w teatrze (wbrew, zresztą, intencji autora i - zapewne - reżysera). Okazuje się bowiem, że z dramatu Szekspira można zrobić wszystko. Jakby się ktoś bardzo uparł to pewnie i książkę telefoniczną. Tylko po co? No, właśnie.
Historia duńskiego księcia w Teatrze Studio pokazana została "na współcześnie". A więc modne stroje (Anno Domini 1986), w jakie scenograf przyodział postacie (zwłaszcza parę królewską i Ofelię), współczesne mundury i hełmy, w jakie ubrana jest warta królewska, nonszalancki nieco (lub - jak kto woli - szpanerski) sposób palenia przez Gertrudę (Elżbieta Kijowska) papierosów i picie koniaku przez Klaudiusza (Jerzy Zelnik - gościnnie i "na luzie")
Na wskroś "współczesny" w sposobie zachowania, ruchu, gestu, mówienia jest Hamlet Wojciecha Malajkata (młodzieńcza spontaniczność to niezaprzeczalny urok postaci, szkoda tylko, że chwilami przeradza się ona w histerię i słynny monolog "Być, albo nie być" ginie nie wiadomo gdzie). Ofelia, Gabrieli Kownackiej, także (scenę obłędu psują przesadne gesty, jak choćby nieustanne drapanie się aktorki po ciele). Odwrotnie niż jej ojciec Poloniusz (widocznie Brown z "Opery za trzy grosze" to ukochana rola Jacka Jaroszyka, co widać zwłaszcza tutaj). Współczesnego akcentu dodaje też scenografia, którą tworzą wysokie aluminiowe konstrukcje, przypominające rusztowania. Służą one też jako statywy pod reflektory rzucające snopy światła na postaci. Gdyby owe "snopy" były węższe i padały z jeszcze większej odległości, myślę, że zagrałby tu dodatkowo walor plastyczny.
Zapewne dużym walorem przedstawienia miał być głos Tadeusza Łomnickiego. I jest. Ale sam w sobie. Jako autonomiczna wartość. Bo w zderzeniu ze "współczesną" całością, ten głos Ducha Ojca Hamleta płynący z głośników daje efekt "horrorystyczno"-komiczny.
Tak więc zobaczyliśmy "Hamleta" na współcześnie. Tylko że niewiele z tego wynika. Reżyser (z importu, zresztą) sporządził dokładny "bryk" z "Hamleta". Niemal scena po scenie. Dla uczniów jak znalazł. Nie trzeba czytać, lektura z głowy. I to wszystko. Nic więcej Owa "współczesność", bowiem, zawiera się tylko w rysunku formalnym, w tzw. sferze zewnętrznej przedstawienia.
"Wyprany" z przestrzeni intelektualnej warszawski "Hamlet" zagubił gdzieś wnętrze, głębię, dzięki której ten dramat funkcjonuje przez setki lat i przez setki lat ma swoim odbiorcom wciąż coś nowego i ważnego do powiedzenia.