Artykuły

Pustynna przygoda w stylu pop, trash and more

Rozwój artystyczny Grzegorza Jarzyny przebiega dokładnie w odwrotnym kierunku niż rozwój Krzysztofa Warlikowskiego. Zamiast dojrzewać, ściszać głos, poskramiać skandale i kontrowersje, szef TR Warszawa szuka inspiracji w tym, co w sztuce infantylne, powierzchowne, demonstracyjnie tandetne i sztuczne.

Ta tendencja narastała w teatrze Jarzyny już od berlińskiej inscenizacji "W dżungli miast" Brechta i "Zaryzykuj wszystko". Reżyser sięgnął najpierw po termin "thrash theater" - teatr ze śmieci, ścinków konwencji, fragmentów stylistyk, a potem uczynił z niego bezpieczną dla siebie niszę, gdzie można bezkarnie bawić się konwencjami, podszywać pod teatr lub film kategorii B i C.

Zamiast, jak Warlikowski, debatować z rówieśnikami o przemijaniu, holocauście i mitach greckich, kokieteryjnie zerka w stronę widzów nastoletnich, jakby chciał im udowodnić: zobaczcie, jakim multimedialnym show może być teatr. Jak może nie nudzić, nie siać wątpliwości, nie zadawać trudnych pytań. A przy tym porywać, oszałamiać, wciągać bez reszty.

Przecież od pierwszej sceny spektaklu "2007: Macbeth" reżyser odkrywa karty: manifestuje jego aintelektualny charakter, stawia na efekty specjalne. Nie zarzucam tego myślowego minimalizmu Jarzynie - po prostu stwierdzam fakt. Nowa premiera TR to widowisko wizualnie rozbuchane, rozegrane w postindustrialnej sali i będące czymś w rodzaju sensacyjno-przygodowej wariacji na temat szkockiej tragedii.

Akcja dzieje się nie w szkockich górach, a w amerykańskiej bazie wojskowej w okupowanym islamskim kraju. Nie ma królów i rycerzy - są generałowie, oficerowie, szeregowcy, chłopaki z kantyny. Jarzynę nie interesują rozterki duszy zbrodniarza, pokazuje za to centrum kryzysowe konfliktu, spiralę zamachów i egzekucji w strefie, w której każdy walczy z każdym o garść pustynnego piachu. Gdzie sytuacja wymyka się spod kontroli, rządzi już nie wojsko, a grupy najemników.

Nie jest to jednak przedstawienie polityczne. Reżyser nie zgłębia mechanizmu przewrotu wojskowego - raczej żongluje schematami z wojennych filmów. Obraca w palcach temat: ci okropni Amerykanie kontra egzotyczna cywilizacja. W jednej z ról obsadza Murzyna, na ucztę u generała Duncana wprowadza zmartwychwstałego Elvisa Presleya, iluzjonista w stroju Wuja Sama bawi gości trikami z latającą laseczką. Wszcyscy oni wleźli tu na zasadzie cytatu, przypadkowej perforacji. Tak jak i oni, Macbeth Cezarego Kosińskiego nie jest pełnowymiarową postacią, a bohaterem komputerowej strzelanki typu doom. Owszem, Jarzyna epatuje okropieństwami wojny (strzelaniny, odcinanie głów, samobójstwa bohaterów), ale ani przez chwilę nie zapomina o wysłaniu widzowi czytelnego sygnału: Nie lękajcie się! To jest sztuczne! To jest gra! Najmłodszym fanom swojego teatru oferuje dwugodzinną jazdę bez trzymanki, a ze starszych widzów kpi w żywe oczy. Konwulsje Ducha Banka, krwotok z ust Macbetha, jego żona dusząca się zakrwawionym prześcieradłem w pralni są już właściwie na granicy parodii gatunku. W finale przedstawienia Macduff (Michał Żurawski) rzuca Malcolmowi (Piotr Głowacki) odciętą głowę uzurpatora i obaj zanoszą się śmiechem. Nie, nie śmieją się z ulgą i nawet nie szyderczo. To śmiech z wybranej konwencji. Śmiech ze sztuczności, tandety efektu, jaki wybrał Jarzyna.

Reżyser, pracując z aktorem, rozwija ulubioną przez siebie strategię "połączonych broni": "Nie powiem ci, co jest w tej scenie, graj to, co najprostsze, a ja ci pomogę projekcją, dźwiękiem, światłem, kompozycją ruchu. Dopiero to wszystko razem ustawia sens sceny, intencje twojej postaci".

Dobrze pomyślane, gorzej zrealizowane. Aktorzy z Rozmaitości raz gubią się w tych zabiegach (Kosiński), innym razem błyskotliwie ratują (Roman Gancarczyk - Lennox). Szef TR Warszawa dał im kilka pięknych wizualnie scen (obłąkana Lady Macbeth Aleksandry Koniecznej daremnie próbująca wejść w świetlny kontur, Macbeth wizytujący blanki murów wysoko nad głowami widzów u sufitu hali), ale prawie każdą z nich zaraził trywialnością, banałem (żona Macbetha spłukująca szlauchem zakrwawioną podłogę, poborowy usiłujący wpisać poprawny kod dostępu otwierający bramę bazy). W konsekwencji nic nie jest do końca ani patetyczne, ani liryczne. Każdy wstrząs zostaje zneutralizowany przez drwinę lub celowo zamierzoną przez Jarzynę niedoróbkę. Więc co z tym ma publiczność zrobić? Ano przyjąć z dobrodziejstwem inwentarza, nie czekać na wielkiego Szekspira, nie wyglądać porywających ról. Obejrzeć tak, jak oglądamy pastisze. Z czystej bezinteresownej radości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji