Artykuły

Minął muzyczny rok

Styczeń, czyli rzut oka wstecz i próby podsumowania minionego roku. W krakowskiej muzyce roku ciekawego, choć pozostawiającego kilka pytań bez odpowiedzi - pisze Anna Woźniakowska w Krakowie.

Jego finał należał do Opery Krakowskiej. Tradycyjnie już w grudniu, czyli w kolejną rocznicę otwarcia nowego gmachu opery, melomani zaproszeni zostali na premierę. Tym razem oglądaliśmy nową inscenizację "Halki" [na zdjęciu] Stanisława Moniuszki. Pozostawiła ona co najmniej mieszane uczucia. Premierę "Halki" oglądałam 18 grudnia. Wśród wykonawców zabrakło zapowiadanego wcześniej, a złożonego chorobą Mariusza Kwietnia, niemniej przygotowana obsada powinna spełnić bardzo dobrze swe zadanie, bo składała się z pierwszorzędnych śpiewaków. Tymczasem w spektaklu brakło życia (choć ruchu na scenie było chwilami aż w nadmiarze) oraz prawdziwości emocji. Wina to przede wszystkim reżysera i scenografa w jednej osobie, czyli Waldemara Zawodzińskiego. Według przed-premierowych zapowiedzi chciał on wydobyć z dzieła Włodzimierza Wolskiego i Stanisława Moniuszki ponadczasową historię o miłości i o wierności uczuciu, wyabstrahować ją z pachnącej cepelią góralszczyzny. Zatrzymał się jednak w pół drogi, bo wprawdzie na scenie nie ma ciupag, ale są bukowe portki i kwieciste spódnice, a z drugiej strony kontusze (choć bez karabeli). Ale nie to jest mankamentem spektaklu, lecz wtłoczenie "Halki" w błyszczące pleksiglasowe ściany i kolorowe świetlówki rodem z podrzędnej dyskoteki. Równie nachalny był ogrodowy szpaler z potwornym motylem - trupią główką królującym nad sceną. W tej brzydocie nagle w finale zabłysnął cudowny poliptyk, przed którym Halka składa na ofiarnym ołtarzu swą miłość, ale to za mało, by oko mogło się nacieszyć.

Były wszakże i w tym spektaklu chwile prawdziwej satysfakcji. Ładnie tańczył balet (choreografia Janiny Niesobskiej), pięknie śpiewał i prawdziwie wzruszał Tomasz Kuk jako Jontek. Publiczność umiała to docenić. Problem bowiem polega na tym, że nasi inscenizatorzy jak gdyby nie zrozumieli, że gust miłośników opery kształcą transmisje telewizyjne i filmowe. Nie można proponować im zbioru choćby najciekawszych pomysłów, w których brak konsekwencji. Krakowscy melomani kochają operę i zasługują na coś więcej niż to, co im tym razem zaproponowano.

O żywotności opery jako gatunku muzycznego świadczył choćby zorganizowany tydzień wcześniej Dzień Otwarty Opery Krakowskiej i trzy i pół tysiąca uczestniczących w imprezach przybliżających widzom teatr operowy. Z podobnym, a może nawet jeszcze większym zainteresowaniem spotkały się wydarzenia Letniego Festiwalu Opery, szczególnie te adresowane do młodych widzów, festiwal odbywał się bowiem pod hasłem "Opera pokoleń - opera bez granic". Jeśli dodać do tego liczny udział najmłodszych melomanów w koncertach dla dzieci organizowanych regularnie (i w coraz większej liczbie) przez Filharmonię Krakowską, można zaryzykować twierdzenie, że krakowianie zaczęli wreszcie doceniać wychowawczą rolę muzyki.

Odbywający się od lat Letni Festiwal Opery to nie jedyna tego typu impreza zagospodarowująca muzyczne potrzeby

mieszkańców miasta i odwiedzających je turystów. Uważny obserwator naszego życia muzycznego zauważył już pewnie, że od kilku lat jego rytm wyznaczają właśnie festiwale, których liczba i jakość zwiększa się z roku na rok. Najbardziej spektakularne, bo traktowane jako oficjalna wizytówka miasta, są trzy imprezy: wiosenne Misteria Paschalia poświęcone muzyce przede wszystkim baroku, jesienne Sacrum - Profanum propagujące muzykę XX i XXI wieku oraz cykl Opera rara prezentujący koncertowe wersje barokowych oper. I tu pierwsze pytanie. Ich pomysłodawca i dyrektor artystyczny Filip Berkowicz rozstaje się z Krakowem. Realizuje swe pomysły, podobne do krakowskich, m.in. w Gdańsku, reklamuje je niemal identycznym znakiem graficznym. Jakie więc będą losy podwawelskich festiwali? Krakowskie Biuro Festiwalowe zapewnia o kontynuacji, imprezy 2012 roku są już przygotowywane. Czy po raz ostatni? Najbardziej byłoby mi żal Sacrum - Profanum, chyba jedynego festiwalu muzyki naszych czasów, który zdobył dla niej rzesze słuchaczy, przełamał trwający impas. Młodzi ludzie zrozumieli, że muzyka współczesna jest ich muzyką, odnaleźli w niej rezonans własnych przeżyć. To zjawisko nie do przecenienia.

Z propagowania przede wszystkim muzyki współczesnej zrezygnowali w tym roku organizatorzy Festiwalu Muzyki Polskiej. Siódma edycja imprezy odbyła się w minionym roku po raz pierwszy w lipcu (wcześniej festiwal odbywał się w listopadzie). Ma to przyczynić się do większego zainteresowania koncertami festiwalu, a co za tym idzie polską muzyką, przede wszystkim turystów, ale i krakowian chętniejszych do wychodzenia z domu latem niż jesienią. Temu też ma służyć przesunięcie punktu ciężkości z repertuaru współczesnego na nieznaną szerzej twórczość polskich kompozytorów minionych wieków. 0 tym, że można znaleźć tam wiele interesujących utworów, świadczyło odkrycie instrumentalno-wokalnych dzieł Józefa Michała Ksawerego Poniatowskiego, przypomnienie twórczości m.in. Karola Lipińskiego, Szymona Laksa, Mieczysława Weinberga czy Grażyny Bacewiczówny. Dało to ciekawą panoramę muzyki polskiej, co ważne, prezentowanej przez wybornych wykonawców, wśród których nie zabrakło utalentowanej młodzieży.

Promocją przede wszystkim polskiej kultury muzycznej był też w 2011 roku Międzynarodowy Festiwal "Muzyka w Starym Krakowie" przygotowany jak zwykle przez Stanisława Gałońskiego. I tu kolejne pytanie. W 2011 roku fundusze na festiwal znalazły się dosłownie w ostatniej chwili. Jeśli ta praktyka zostanie zachowana, nie wróży to dobrze imprezie. Największym jednak osiągnięciem Stanisława Gałońskiego, niezmordowanego działacza na muzycznej niwie, było w ubiegłym roku dokończenie płytowej rejestracji kompletu Offertoriów i Komunii Mikołaja Zieienskiego, najwybitniejszego polskiego kompozytora przełomu renesansu i baroku, a może i najwybitniejszego w całej przedchopinowskiej epoce.

W nurcie otwierania zapomnianych kart naszej muzyki nie sposób pominąć zorganizowanych w listopadzie ubiegłego roku Dni Muzyki Zygmunta Stojowskiego. To kolejna udana i jakże potrzebna inicjatywa tandemu Marek Szlezer - Jan Kalinowski. Oby młodym pracownikom krakowskiej Akademii Muzycznej nie zbrakło zapału w kolejnych latach. Przecież tylu kompozytorów czeka na swój renesans, bo wciąż jeszcze pokutuje opinia, że nie mamy w tej dziedzinie niczego ciekawego do pokazania. 0 tym, że to opinia błędna, świadczyć może choćby zachwyt, jaki wzbudziła opera "Maria" Romana Statkowskiego prezentowana w październiku ubiegłego roku - w międzynarodowej obsadzie, ale pod kierownictwem krakowianina Tomasza Tokarczyka - na Wexfrord Opera Festival w Irlandii.

Działania krakowskiej uczelni muzycznej w coraz większym stopniu kształtują nasze życie muzyczne, dość wspomnieć w ubiegłym roku piątą już edycję Międzynarodowego Konkursu Fletowego, odgrywającego coraz poważniejszą rolę ; wśród podobnych mu światowych imprez, czy jesienne Dniu Muzyki Franciszka Liszta. Wyborna była także grudniowa prezentacja koncertowej wersji Dziadka do orzechów Piotra Czajkowskiego, jakiej pod batutą Pawła Przytockiego dokonały

Orkiestra Symfoniczna i Chór Akademii Muzycznej.

To pobieżne podsumowanie nie obejmuje wszystkich nurtów, jakimi płynie krakowska muzyka, bo trzeba by jeszcze wspomnieć o jak zawsze interesujących koncertach Sinfonietty Cracovii, o orkiestrze Akademii Beethovenowskiej realizującej pod auspicjami Urzędu Marszałkowskiego akcję umuzykalniania Małopolski, o spektaklach Krakowskiej Opery Kameralnej i o działalności Jana Tomasza Adamusa, który - choć wzbudza kontrowersje (kiedy wreszcie komisja badająca ! ewentualne nieprawidłowości w Capelli i Cracoviensis wyda jakiś werdykt?) - jest jednym z najbardziej pracowitych ludzi w Krakowie, a jego praca przekłada się na coraz to nowe cykle koncertowe przybliżające słuchaczom muzykę minionych wieków.

Last but not least - kilka słów o Filharmonii Krakowskiej, która zabłysnęła w minionym roku przede wszystkim wspaniałym Festiwalem Gustawa Mahlera. Nie przypuszczałam, że będzie to tak udana i tak pouczająca impreza. Zaproszenie do Krakowa zagranicznych orkiestr ze świetnymi dyrygentami było wspaniałym wpuszczeniem świeżego powietrza w źle wentylowaną krakowską kotlinę. To kolejny krok Pawła Przytockiego, szefa krakowskich filharmoników, na drodze wprowadzania naszej filharmonii w europejski krwioobieg muzyczny. Oby nie zabrakło mu konsekwencji w tych poczynaniach!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji