Artykuły

Poznań. Sławomirowi Hincowi na pożegnanie

Hinc odchodzi, ponieważ był zwyczajnie nieudolny. Poniżej niektóre hity z bogatego zestawu jego "największych przebojów".

Sławomir Hinc wraz ze swym akolitą radnym Juliuszem Kublem przedstawili we wtorek autorską wariację na temat "Utraconej czci Katarzyny Blum". To opowiadanie, w którym niemiecki noblista Heinrich Boell barwnie i przejmująco opisuje nagonkę, jaką przed laty springerowskie tabloidy w RFN rozkręciły przeciwko lewicowym aktywistom. W roli prześladowanej kłamliwymi insynuacjami pani Blum występował Hinc, w postać wrażliwego na ludzką krzywdę pisarza wcielił się Kubel. Jak się państwo domyślacie, w wykonaniu tych dwóch artystów nawet najbardziej przejmujący dramat musiałby zamienić się w farsę. Tak stało się i tym razem.

Obaj panowie przez godzinę opowiadali nam duszoszczypatielne banialuki o biednym polityku prześladowanym "gomułkowską nagonką" i jego heroicznym obrońcy. Cały ten wodewilowy spektakl miał przekonać widzów, że Hinc odchodzi w wyniku knowań "rozmaitych koterii, które niestety eliminują nowe pomysły i nowe osoby". Otóż prawda jest nieco inna: Hinc odchodzi, ponieważ był zwyczajnie nieudolny. Oto niektóre hity z bogatego zestawu jego "Największych przebojów".

1. Festiwal Rock in Rio. Wiceprezydent przyznał przed radnymi, że pomysł na jego organizację wpadł mu do głowy podczas lektury artykułu w jednym z tygodników. Poznań miał zainwestować w tę imprezę przynajmniej 30 mln zł, a wiedza Hinca o tym przedsięwzięciu brała się z prasy i z marketingowych komunikatów organizatorów. To dziennikarze "Gazety" musieli wykonywać za niego podstawową pracę: zadzwoniliśmy do Hiszpanii, by od tamtejszych dziennikarzy dowiedzieć się, jak Rock in Rio wygląda naprawdę i czy warto organizować to wydarzenie w Poznaniu. W tym kontekście wtorkowe słowa radnego Kubla o tym, że pomysł na festiwal został Hincowi narzucony, można potraktować jako czystą fantastykę.

2. Ewa Wójciak na dywaniku w magistracie. Wiceprezydent wezwał szefową "Ósemek", by skarcić ją za poparcie, jakiego teatr udzielił Januszowi Palikotowi. Broniłem w "Gazecie" prawa Hinca do interwencji, ale ten szybko wyleczył mnie z naiwności. Jak? Z entuzjazmem przyjął obrzydliwy serwilistyczny list o "apolitycznej kulturze", jaki w jego obronie wystosowali niektórzy dyrektorzy poznańskich instytucji kultury. O naszym bohaterze usłyszała wtedy cała Polska. Hinca skrytykowali m.in. Krystian Lupa i Krzysztof Warlikowski. Jednak nasz polityk opinię publiczną lekce sobie ważył. I tak zostało mu do końca.

3. Porażka w konkursie na ESK 2016. Wiceprezydent dostał w spadku nieciekawą sytuację - nasze przygotowania już wcześniej miały wielomiesięczne zaległości - ale zrobił niewiele, by opóźnienie nadgonić. Co więcej, nie potrafił wyciągnąć wniosków z porażki. Przykład? Z lekceważeniem potraktował prace Poznańskiego Kongresu Kultury. Najpierw chwilę po jego zakończeniu patronował skandalicznie przeprowadzonemu konkursowi na dyrektora CK Zamek (bez merytorycznych kryteriów, bez punktacji kandydatów, bez uzasadnienia werdyktu), a we wtorek w swoim stylu mówił, że "autorytetem nie jest ten, co książki sprzedaje, ale ten, co je pisze". Była to dość żałosna aluzja do miejsca pracy Marcina Maćkiewicza, jednego z twórców Kongresu (pracuje w Empiku).

Hinc przedstawia się jako niewinna ofiara pożarta przez krwiożerczych dziennikarzy "pewnej gazety". Tymczasem jako polityk kompletnie merytorycznie nieprzygotowany do swojej pracy był przez media traktowany nadzwyczaj łagodnie. Teraz deklaruje, że "chce iść za głosem swojego serca". Cóż, najwyższy czas, bo jego serce na pewno nie biło dla poznańskiej kultury.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji