Artykuły

Prowokator Klata

Pojawił się reżyser, którego uwiera rzeczywistość, boli historia, denerwują rodacy. Jan Klata [na zdjęciu] mówi o tym w teatrze głośno i bez ogródek.

Trzeba lubić ryzyko i nie bać się krytyki, żeby mierzyć się z "Mechaniczną pomarańczą". Wydana w 1962 roku powieść Anthony'ego Burgessa ma status pozycji kultowej, podobnie jak nakręcony na jej podstawie film Stanleya Kubricka.

32-letni Jan Klata podjął wyzwanie i jego teatralną adaptację powieści zatytułowaną "Nakręcana pomarańcza" zobaczymy 23 kwietnia na scenie Wrocławskiego Teatru Współczesnego. Reżyser ma nosa do aktualnych tematów. Przecież antyutopijna wizja społeczeństwa borykającego się z przemocą nieletnich to temat pasujący w sam raz do polskich realiów. Można się spodziewać, że Klata znów będzie prowokować widzów. Ma to we krwi.

Dał się poznać jako spec od "wejść smoka". Jakaż była konsternacja jurorów konkursu dramaturgicznego w 1986 roku, gdy odkryli, że autorem nagrodzonego "Słonia zielonego", sztuki z ducha Witkacego, jest 12-latek. Ten dramat z życia szkoły miał nie tylko druk w miesięczniku "Dialog", prapremierę w Zakopanem, tłumaczenie na angielski i wystawienie w Australii. Jego fragment znalazł się również w podręczniku języka polskiego dla klasy VIII.

Na warszawską reżyserię Klata dostał się zaraz po maturze, w 1993 roku. Teraz twierdzi, że sam by siebie nie przyjął - dobre liceum, amatorskie doświadczenia teatralne, a nawet praca na planie filmowym u Kieślowskiego to nie to samo co kilka kopów w tyłek od życia. Zniechęcony bezproduktywnym nauczaniem w warszawskiej akademii rzucił ją dla szkoły krakowskiej.

Studia wykorzystał na praktykowanie u mistrzów: Jerzego Grzegorzewskiego, Jerzego Jarockiego i Krystiana Lupy. Ukończył je w 1997 roku i słuch po nim zaginął na pięć lat. To był czas na kopy. Nie mogąc znaleźć miejsca na debiut reżyserski, imał się pracy w mediach - był copywriterem, w Telewizji Puls robił talk-show, recenzował płyty w Internecie. Wtedy właśnie napisał "Uśmiech grejpruta" (błąd ortograficzny jest celowy) i już na starcie przeszedł do historii jako autor pierwszej sztuki o śmierci papieża.

Jak na ironię, bo dramat wymierzony był w tyranię pierwszeństwa. "Narodził się - pisze autor - z prasowej notatki o pewnym tarasie w Rzymie, wynajętym przez telewizję w oczekiwaniu na śmierć Jana Pawła II" - z intencją, by być tą pierwszą stacją, która puszcza w świat informację. Klata pokazał, jak medialny przekaz wyjaławia zdarzenia z treści i emocji, pozbawia ludzi tożsamości. - W "Uśmiechu grejpruta" starałem się uchwycić świat w tym ważnym momencie - mówi Klata. - Wiele razy próbowałem sobie wyobrazić śmierć papieża. Okazało się, że było zupełnie inaczej. Wyzwoliła się tajemnica, misterium śmierci. Ta tragedia obraca się w nas na dobre.

Dramat napisany w 2001 roku dostał wyróżnienie w konkursie "Dialogu" i Teatru Polskiego we Wrocławiu. Nagrodą była prapremiera w grudniu 2002 roku, podczas Forum Dramaturgii Współczesnej "EuroDrama". Wreszcie nadarzała się okazja na sceniczny debiut. Ale do "Grejpruta" nikt się nie kwapił. - Janek był straszliwie zdeterminowany, wszystko stawiał na jedną kartę. Przekonał Pawła Miśkiewicza, ówczesnego dyrektora Teatru Polskiego, że ma pomysł na wystawienie. Swą wiarą zaraził współpracowników, pracowali z nim za darmo, po godzinach - mówi Joanna Biernacka z EuroDramy.

Debiutanckie przedstawienie wprawiło publiczność w konsternację. W finale, na opustoszałej scenie, z dźwiękiem watykańskich dzwonów obwieszczających śmierć "starca z gór", pojawiało się dwoje starych ludzi. Białymi głosami śpiewali "Jezu Chryste, Panie miły cierpliwy, Baranku bardzo cierpliwy...". Przywiezieni przez Klatę spod Biłgoraja naturszczycy zadziałali jak brzytwa tnąca oko. Spektakl ewidentnie kulał, ale jednocześnie stawiał fundamentalne pytania. Miał w tonie coś z ducha punka i rewolty idealisty. Ta żarliwość udzieliła się publiczności - w plebiscycie "Uśmiech grejpruta" przegrał zwycięstwo tylko jednym głosem. Na EuroDramie Klata spotkał Piotra Kruszczyńskiego, równolatka, który objął dyrekcję teatru w Wałbrzychu. - Pamiętałem go jeszcze z warszawskiej reżyserii. Zwracał na siebie uwagę, bo chodził z tornistrem i robił nietypowe egzaminy, oparte na dźwięku i wizualizacjach - opowiada Kruszczyński. Kiedy zaproponował mu reżyserię w Wałbrzychu, Klata od razu wiedział, co chce tam wystawić: Gogola przeniesionego w realia PRL-u.

Wyprawę do Wałbrzycha zapamięta na długo, nie tylko dlatego że "Rewizor" był jego dyplomem reżyserskim. Początek 2003 roku, właśnie urodziła mu się pierwsza córka (mniej więcej rok później przyszły na świat bliźniaczki Jadzia i Marysia). Z Justyną Łagowską, żoną i scenografką jednocześnie, zapakowali Janinkę do torby i dosłownie, bo przez zaspy, przebijali się do teatru. Drzwi otworzył im niesamowity typ. Okazało się, że trafili na "spektakl dla sąsiadów". Teatr im. Szaniawskiego znajduje się w tzw. złej dzielnicy, wałbrzyskim "trójkącie bermudzkim". Kruszczyński nie chciał się odgradzać od trudnego sąsiedztwa murem sztuki, zaprosił więc wszystkich do teatru za darmo. Klata wspomina, że takiego zaangażowania widowni nie spotkał nigdzie indziej. "Sąsiedzi", czyli bezrobotni, zagrali również u niego.

"Rewizorem" Klata wskazywał na komunizm jako źródło polskich przywar: korupcji, cynizmu i braku poczucia społecznej odpowiedzialności. Dla wszystkich było jasne - pojawił się reżyser, którego uwiera rzeczywistość, boli historia, denerwują rodacy. Nie interesuje go doraźność wypełniająca polskie sceny wraz z boomem na współczesną dramaturgię. Sięga po teksty klasyczne, poddaje je ostrej obróbce, mit konfrontuje z rzeczywistością. Spektakl został uznany za wydarzenie sezonu 2002-2003, zawojował festiwal w Cieszynie, a na tegorocznych Interpretacjach - katowickim festiwalu sztuki reżyserii - Mikołaj Grabowski wyróżnił go swoim laurem. Wkrótce zostanie przeniesiony do teatru telewizji.

Ubiegły rok można uznać za rok Jana Klaty. Zrobił trzy przedstawienia, o każdym było głośno. W "Lochach Watykanu" według powieści André Gide'a skonfrontował rozpaczliwy nihilizm z radiowomaryjną religijnością (nagroda "za próbę wypracowania osobnego języka teatralnego" na Festiwalu Prapremier w Bydgoszczy), "H." (Hamlet) wystawiony w historycznej przestrzeni Stoczni Gdańskiej wstrząsnął mitem Solidarności, "...Córka Fizdejki" (według "Janulki, córki Fizdejki" Witkacego) posłużyła za konfrontację Polski z Unią Europejską. Klata trzepie i pierze polskie dusze jak Witkacy, jego idol. Każde przedstawienie to policzek wymierzony publiczności, by nie powiedzieć: cios pięścią. Porównuje się go do Franka Castorfa, twórcy niemieckiego teatru politycznego, ale bliżej mu do polskiej tradycji romantycznej. Tym bardziej że świat widzi w wymiarze religijnym.

Klata moralistą? Przecież jego przedstawienia są zaprzeczeniem tego tonu - nerwowy montaż, iskrzenie sensów ostro zderzonych sytuacji, zgrzyty teatralnych materii. Jak sam przyznaje, w teatrze "sampluje, remiksuje, skreczuje mentalnie". - Kiedy wymyślam scenę, od razu kojarzy mi się muzyka - wyjaśnia. Kruszczyński wspomina, że już podczas pierwszej rozmowy o Gogolu Klata wiedział, że w spektaklu wykorzysta wiązankę Boney M.

Równie dużą wagę przywiązuje do miejsca, w którym reżyseruje. - Gogol dlatego w Wałbrzychu, bo rewizor przyjeżdża ze stolicy. Najazd neo-Krzyżaków z "Janulki, córki Fizdejki" ma sens na Dolnym Śląsku ze względu na jego niemiecką przeszłość. Witkacowskie potwory to muszą być postaci w obozowych pasiakach. Dla Hamleta Wyspiański szukał sensu na Wawelu, ja znajduję go w stoczniowej hali suwnicowej - tłumaczy Klata. Tymczasem pochłania go kwestia, jak pokazać przemoc w teatrze. Nie chce w "Nakręcanej pomarańczy" odwoływać się do estetyki spod znaku Tarantino, woli perwersyjne "Funny Games" Michaela Haneke. Do współpracy zaprosił kilkunastu mimów z Wrocławskiego Teatru Pantomimy. I jak nigdy dotąd stara się wiernie przytaczać słownictwo powieści, bo rozpad świata głównego bohatera najpełniej wyraża się przez rozpad języka.

Po premierze nie będzie odpoczywał. Reżyserski sztambuch ma zapisany na najbliższe dwa lata: polsko-niemiecki projekt spektaklu o przesiedlonych, czytanie nowej sztuki "Weź przestań..." w teatrze Grzegorza Jarzyny, potem "Fantasy" Słowackiego na Wybrzeżu, science fiction Philipa Dicka w Starym Teatrze, "Ryszard III" w słowackiej Nitrze, jest zamówienie na "Uśmiech grejpruta" w Warszawie i Wiedniu. No i wiele, wiele festiwali.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji