Artykuły

Położnicza rewia czy awangardowy musical?

"Położnice szpitala św. Zofii" Pawła Demirskiego w reż. Moniki Strzępki w Teatrze Rozrywki w Chorzowie. Pisze Marcin Zawada, juror Komisji Artystycznej 18. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Po jednej stronie wszechobecna czerwień ścian i foteli widowni chorzowskiego Teatru Rozrywki, po drugiej -na scenie "typowe" wnętrze szpitalne: trzyskrzydłowe wejście, szafki z lekami, kozetki, wanna, stojaki na kroplówki i bojler, na którym gniazdo uwiły sobie bociany. Ten widok nikomu nie kojarzy się pozytywnie. Paweł Demirski zrobi wiele, by wychodząc z przedstawienia widz nie miał złudzeń: jest gorzej niż myślał. Na scenie jest jeszcze orkiestron, gdzie usiądzie dwudziestu muzyków odzianych w zielone fizelinowe płaszcze ochronne. Wieczór. Na poród czekają trzy pary. Nie wiadomo, kto jest bardziej przerażony sytuacją: wrzeszczące z bólu kobiety czy pobladli ze strachu mężczyźni. Wokół nich zamieszanie: personel medyczny zamierza w proteście przerwać pracę, rozwiesza nawet napis STRAJK. Nie dojdzie jednak do niego. Ordynatorka (Elżbieta Okupska) co rusz przegania lekarza nieudacznika, swojego siostrzeńca, Doktora Wieczorka (Wojciech Stolorz) by odsunąć go od pacjentek. Wszędzie chaos, pośpiech, bezduszność, brak działań medycznych, a lekiem na wszystkie dolegliwości okazuje się skakanie na plastikowej piłce. Druga część przedstawienia drąży temat świadomego macierzyństwa, rodzicielstwa, relacji dziecko-rodzice. Tej nocy na porodówce szpitala świętej Zofii rodzi się trójka "wybrakowanych" dzieci: jedno jest gejem, drugie niepełnosprawne, a trzecie czarnoskóre.

Spektakl otrzymał podtytuł "rewia położnicza". Rozumiem ten zabieg, bo słowo "rewia" lepiej oddaje zamęt i bieganinę w izbie porodowej stworzonej na scenie. Jednak, gdyby się trzymać wymagań gatunkowych - rewia jest zbiorem luźno połączonych skeczy, piosenek, w którym dominuje taniec, a na dodatek migoczą cekinowe suknie i białe garnitury, a wśród nich fruwają pawie i strusie pióra. Obowiązkowe też są podświetlane schody i te akurat bodaj dwukrotnie wtaczane są na scenę. Położnice gatunkowo bliższe są musicalowi, choć stały się jego awangardową, by nie powiedzieć - wywrotową wersją. Prześledźmy to na kilku przykładach.

Kiedy przegląda się katalog najsłynniejszych broadwayowskich czy westendowskich musicali rzadko można natknąć się na produkcję, która odpowiadałaby na jakiś aktualny palący społeczny problem. Musical nie ma zwykle takich ambicji, stworzono go dla rozrywki. Wyjątkiem może być "Hair" Galta MacDermota, Jamesa Rado i Gerome'a Ragni'ego z 1967 roku, który podejmując temat rewolucji seksualnej i opiewając hipisowską subkulturę, stał się również ważnym głosem przeciwko wojnie w Wietnamie. Strzępka i Demirski idą w tematyce i przesłaniu swojego spektaklu o wiele dalej. W "Hair" na koniec zagrała optymistyczna nuta, pojawiła się wiara w siłę wspólnoty. Zjadliwa krytyka polskiej służby zdrowia - odhumanizowanej, pogrążonej w nepotyzmie, korupcji - nie ma beztrosko rozbawiać, ma przerażać. W dzwony biją nie tyle Oburzeni, co Wściekli.

W musicalu dialogi pojawiają się w formie szczątkowej, najczęściej jako humorystyczne (z tym Demirski nie ma najmniejszego problemu) i zręcznie skonstruowane łączniki między piosenkami stanowiącymi jego clou. W "Położnicach" jest na odwrót. To w rozmowach pacjentów, dzieci, personelu albo fantastycznym monologu Oddziałowej "Rączka, nóżka, oczko" skierowanym do rodziców niepełnosprawnego oseska dzieje się więcej niż w piosenkach. Musicalowe dialogi mogą być mówione lub przybierać formę recitatiwów. Te ostatnie w omawianym przedstawieniu pojawiają się w dialogach Położnych i stanowią formę pastiszu, a nie kolejnego elementu przynależnego gatunkowi.

Postaci scharakteryzowane są bardziej w wypowiedziach niż w piosenkach. Wszyscy bohaterowie "Położnic" to mniej lub bardziej przegrani, żaden z nich nie może o sobie powiedzieć, że w pełni akceptuje swój los, że jest choćby z niego zadowolony. Biały personel jest sfrustrowany brakiem podwyżek, rodzące sparaliżowane strachem o zdrowie swoje i dzieci, dzieci - pozbawione rodzicielskiego zrozumienia. Grzechem przedstawienia wobec gatunku musicalu jest brak dramaturgii - cała para idzie na ostrą satyrę i rozprawienie się z problemami w polskiej służbie zdrowia.

Najbardziej zapracowaną postacią szpitala, albo przynajmniej tak można sądzić po liczbie przemierzanych biegiem kroków, jest zakonnica nazwana Duchem Położnej Sprzed Wojny. Jest z pewnością reliktem - na początku przedstawienia czyści stare łóżko położnicze przypominające raczej narzędzie tortur niż sprzęt medyczny, a kiedy zmęczona przysiada pociągając z chowanej pod habitem piersiówki wspomina jak to bywało przed wojną. Fred Ebb, librecista takich musicali jak Chicago czy Kabaret, dałby jej głos w osobnej kameralnej piosence nazywanej przez znawców gatunku "I-am-song". I chociaż ta postać pozostaje właściwie jedynie zabawnym ozdobnikiem, twórcy chorzowskiego przedstawienia pozwalają jej zaśpiewać kołysankę Chodźcie już spać kochani kończącą akt pierwszy.

Koniec pierwszego aktu w musicalu ma być na tyle efektowny, by widzowie wychodzili na przerwę w napięciu i w muzycznym rozkołysaniu. Mają z błyskiem w oku wymienić kilka zdań na temat tego, co właśnie zobaczyli i po antrakcie ochoczo wrócić na miejsce. W przerwie Położnic przede wszystkim słychach głosy zadziwienia, że taki nietypowy i odważny spektakl powstał w teatrze, który z polityką czy zaangażowaniem ma niewiele wspólnego. Zdziwienie miesza się z radością, że oto dostaliśmy znacznie więcej niż lekką rozrywkę. Ja miałem jednak przesyt kręcących się chwilami w kółko zarzutów i protestów, a niedosyt muzyki, ale może rzeczywiście trzeba było wałkować oskarżenia, by dać upust frustracji?

Musicalowa fabuła jest zwykle bardzo banalna, choć trzymająca w napięciu prostym pytaniem: Czy będą razem? Kto jest ojcem? Czy on ją uratuje? Musi też pojawić się kilka perypetii. W Położnicach nie o fabularną historyjkę chodzi, choć pytanie o efekt prywatyzacji mogłoby być takim motorem fabuły. Perypetią, i to potrójną, są narodziny noworodków z defektami. W "Królu Lwie" Eltona Johna narodziny potomka wieści monumentalna pieśń otwierająca, po narodzinach w chorzowskim "szpitalu" im. św. Zofii pojawia się raczej niewygodna cisza.

Przedstawienia musicalowe można podzielić wedle źródła, z jakiego pochodzą piosenki. Muzyka może być w pełni oryginalna ("Evita" Andrew Lloyd Webera, "A Little Night Music" Stevena Sondheima czy "Anything Goes" Cole Portera) lub stanowić mieszankę napisanych wcześniej i egzystujących w pamięci widza piosenek ("We Will Rock You" z piosenkami grupy Queen czy "Mamma Mia!" z przebojami Abby). Położnice łamią i tę zasadę. Pomiędzy oryginalnymi kompozycjami Jana Suświłły pojawiają się zapożyczenia. Reprywatyzatorka (Marta Tadla) wkracza do szpitala wykonując przebój "New York, New York" (notabene z musicalu "On The Town" Leonarda Bernsteina), a niedługo potem Piotr Brodziński śpiewa "Easy" zespołu Faith No More. Pojawiająca się w trzech częściach poprzetykanych dialogami piosenka "Oxytocyna my love" jest niekwestionowanym hitem przedstawienia i nuci się ją jeszcze długo po wyjściu z teatru. Hymn na cześć hormonu miłości, ale i leku przyspieszającego poród ma rodowód musicalowy: wzmagające akcję repryzy to jedno, a song na temat szczegółu (przywołajmy dla przykładu "Czosnek" w "Tańcu wampirów" Jima Steinmana) to drugie. Oba zabiegi stanowią nierozerwalną cechę musicalu. Jest też piosenka "Na neurologii", którą genialnej wokalistce Elżbiecie Okupskiej udaje się zaśpiewać dopiero za trzecim podejściem - dwie poprzednie próby udaremnia Położna Fancy (Alona Szostak) - mimo, że gotowa jest i orkiestra, i operator spotlighta (w musicalu bezwarunkowo!). No i wreszcie - chociaż doskonałych piosenek Suświłły jest znacznie więcej - brawurowo wykonana "Piosenka z przekleństwami" - dosadne ujście dla bólu rodzących. I choć typowy musical od kolokwializmów nie stroni, takie ich nagromadzenie jest bezprecedensowe.

O wszystkich wykonawcach chorzowskiego przedstawienia też trzeba by napisać osobno. Ważne jest to, że okazali się gwarancją i dobrej wokalistyki, i dobrego aktorstwa. Nienajgorzej tańczą, czego (może niestety) w tym spektaklu zbyt często nie pozwolono im ujawnić. Te trzy sprawności konstytuują aktora musicalowego i gwarantują jego sukces.

I nieważne, czy Położnice są bliskie musicalowi, czy tylko z niego czerpią garściami traktując go jednak z dużym przymrużeniem oka. Obecnie musicale powstają jako formaty, których licencje sprzedaje się na cały świat za oszałamiające kwoty. W przypadku tego przedstawienia o sformatowaniu nie ma mowy. Ale może właśnie trio Suświłło, Demirski i Strzępka dokonując rozbicia jego klasycznej formy tworzą na polskiej scenie nową jakość i podnoszą rangę musicalu oddalając go od banału i czystej rozrywki. A że pewnie nie to było ich celem, to inna sprawa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji