Artykuły

Pustynny bzik

Jarzyna bardziej Szekspira widzi i słyszy, niż rozumie

Ostrzeżono mnie, że nocną porą w hali Bumaru na Kolejowej 57, gdzie Grzegorz Jarzyna gra spektakl "2007: Macbeth", zimno jak jasny gwint. Ziołowa nalewka będzie jak znalazł - pomyślałem. Niestety, już po kwadransie okazało się, że mam w zanadrzu nie te zioła, co trzeba.

Political Fiction

W "Plutonie" Olivera Stone'a była scena, w której amerykańscy żołnierze w Wietnamie wdychali hasz przez lufę granatnika. Po takim "big wdechu" zmieniała się im percepcja wojny - widzieli ją jako ciąg irracjonalnych wideoklipów. Z warszawskim "Makbetem" jest podobnie. Barbarzyńsko parafrazując tragedię Szekspira, Jarzyna zamyka przebranych we współczesne mundury bohaterów w bunkrze dowodzenia. Wchodzimy na terytorium political fiction. Jest rok 2007, trwa okupacja jakiegoś arabskiego kraju. Właśnie stłumiono kolejną rebelię. Ale chłopakom ciągle mało. Cały czas działają jak odurzeni, jakby dopadł ich bzik tropikalny, pustynny obłęd. Są upaleni arabskim światem, zapachem krwi, piasku i władzy. Dowodzący komandem najemników major Macbeth (Cezary Kosiński) dopada w meczecie terrorystę w typie

Al-Zarakawiego i obcina mu głowę. Ale nie czujemy grozy, bo krew i obcięta głowa to tylko gadżety, tak samo jak flary w rękach aktora na lądowisku dla helikopterów. Między nami a teatralnym światem reżyser rozsnuł dziwny, niewidzialny filtr. Zdarzenia tracą sens, treść opuszcza słowa.

Gore or not gore?

Jarzyna bardziej "Makbeta" widzi i słyszy, niż rozumie. Jakby czytając, wyciągał ze słów głównie obrazy, dźwięki, emocje i przeczucia. W de dialogów i monologów słychać nieustannie szczekające psy, ciężki oddech Makbeta, zawodzenia muezinów, krople deszczu, helikopter, arabskie disco. W pewnym momencie bohater, rozmawiając z doktor Hekate (Danuta Stenka), zastępuje tekst Szekspira frazami Rogera Watersa z "The Wall" Pink Floydów. Aktorstwo polega tu na skokach emocjonalnych, przechodzeniu z jednego skrajnego stanu w inny, równie skrajny. Wystarczy podmienić jeden element, a mechaniczna marszruta spacyfi-kowanej oficerskiej żony (Lady Makbet Aleksandry Koniecznej) stanie się obłędem. Jedno słowo, a entuzjazm Macduffa (Michał Żurawski) skończy się drgawkami rozpaczy.

Jarzyna, czytając Szekspirowską tragedię, nie może się przedrzeć przez narosłe na niej warstw)' obrazów, interpretacji, skojarzeń. Woli więc skryć się za pastiszem. W efekcie nie wiadomo, kiedy kpi, a kiedy mówi serio. Groza sąsiaduje z groteską, patos z autokompromitacją bohaterów. Reżyser niemal w każdej scenie podkreśla przesadę w grze aktorów, nie boi się też tandetnych skojarzeń i cytatów. Wszystkiego tu za dużo. Krwi, decybeli, projekcji. Jakby Jarzyna inscenizował "Makbeta" w konwencji filmów gore. Lepiąc Szekspira z fragmentów trzeciorzędnego kina, doprawiając drwiną z wojskowej mentalności ("Dr Strangelove" Kubricka), intensyfikując sceny agonii rodem z horrorów Wesa Cravena.

Pop-trik,paintball i wideo

To dlatego nie ma w spektaklu ocen moralnych, pytań o naturę zła. Trzy dni śmiałem się z krytyków, którzy odebrali "Makbeta" jako dzieło antyamerykańskie, mające wstrząsnąć widzem. Jarzyna wcale nie godzi w nasze sojusze, nie martwi się o polską obecność w Iraku. "2007: Macbeth" nie jest przedstawieniem antywojennym. To jest wojna telewizyjno-komputerowa.

Reżyser nawet nie ukrywa, że jego grupą docelową są chłopcy, których rajcuje pirotechnika, walki komandosów na noże, teatralny paintball i triki wideo. Wydobywa sensacyjność fabuły. Trzyma tempo. Działa na zmysły i emocje. Jakiś sens to ma (podobno na takim najprostszym poziomie odbierała Szekspira elżbietańska publiczność), tyle że niewielki i raczej jałowy. Toteż bez dopałacza ani rusz. Panie, panowie: jak teatr akcji, to idźmy na całość!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji