Na arenie i w życiu
Sobotnia premiera "Clownów" Andrzeja Strzeleckiego w "Miniaturze" (Teatru im. J. Słowackiego) przyniosła przedstawienie dynamiczne, pełne werwy scenicznej, gagów cyrkowych, kawałów, przy których kawiarniane gadanie jest tylko niewinnym kwileniem. Nic dziwnego: autor sam reżyserował swój tekst, dysponował świetnymi aktorami, muzyka Andrzeja Kurpiela - ogłuszająca, wesoła ponad miarą, scenografia Ewy Czernieckiej-Strzeleckiej prosta, "arenowata". Jerzy Grałek, Tomasz Międzik, Zbigniew Ruciński, Paweł Sanakiewicz, Bogdan Słomiński i Andrzej Wichrowski w klasycznej cyrkowej charakteryzacji, w kostiumach clownów mieli zadania dość jasno określone: znaleźć między robotą cyrkową, wrzaskiem i blackoutami te małe szczeliny zaznaczone w tekście, gdzie można ukazać twarz człowieka zmęczonego, gdzie aluzja goni podtekst i czytanie między wierszami jest czymś tak oczywistym, że aż koniecznym.
O co idzie clownom w sztuce Strzeleckiego? O prawo do własnej twarzy? Ależ nic podobnego! Błazny cyrkowe chcą przecież prawa do robienia z siebie właśnie clownów. Kiedy już ostatni komunikat dyrektora cyrku zabrzmi wieszczo: możecie robić wszystko! - widz nie może zapomnieć, że powoli odbierano artystom prawo do nazwiska, do mówienia, do nazywania rzeczy po imieniu - na scenie, arenie. Zapominamy pod koniec spektaklu, że wszyscy - z jednym wyjątkiem - zostali w cyrku zmuszeni do przyjęcia pracy clownów. A oni potem przez cały czas walczą o prawo do bycia clownami...
Oto cała prosta i złożona logika tekstu Andrzeja Strzeleckiego. Scenicznie wygląda to tak, że obsługa areny wnosi po jednym segmencie klatki, ustawia ją po określonych fragmentach i już wiemy o co idzie. Jak są w klatce - to im dają wolność.
Autor doskonale zna prawa sceny. Obecność dyrekcji, rządcy nie realizuje się przecież dosłownie. Wystarczą zeznania clownów. Reżyser posłuchał autora - Strzelecki przez zamysł dokładnego pokazania cyrku, pewnej jego dosłowności chciał chyba uzyskać efekt kontrastu. Ale czy można do końca to wytrzymać, czy do końca spektaklu sama tkanka dramatyczna "Clownów" nie pęknie? Otóż mniej więcej ostatnie piętnaście minut szamotaniny cyrkowej i wyznań prawie że intymnych artystów areny są w gruncie rzeczy powtarzaniem kwestii już raz i drugi zaznaczonych. W ten sposób wymowa sceniczna treści sztuki słabnie. Powtarzam: sceniczna. W czytaniu to zupełnie inaczej wychodzi. Aliteracja jest dobra w utworze poetyckim, modlitewnym. Scena jest zbyt okrutna. Właśnie.
Poddanie próbie sceny jest zawsze bardzo... dramatyczne. Kilkaset metrów od pomieszczeń teatru "Miniatura", przy moście Grunwaldzkim, w cyrku wydarzyło się coś, co weryfikuje znamiennie (choć jest to tylko przypadek) "Clownów". Treser został pogryziony przez zwierzę podczas przedstawienia. Nie przerwał go, z uśmiechem na twarzy dokończył swych działań... Reporter "Echa Krakowa" opisał to dość dokładnie. Pomyślałem podczas spektaklu teatralnego, ile w nim jest prawdy, dosłowności koniecznej dla zrozumienia wszystkich znaczeń, jakie nadaje swemu tekstowi Andrzej Strzelecki? Powie ktoś, że ani teatr, ani literatura nie chcą, nie znoszą dosłowności. Jednakże w "Clownach" bez dosłowności, bez bardzo dokładnego rysunku cyrkowego, bez muzyki, bez kostiumu i charakteryzacji - widz nie zrozumiałby niczego. Te elementy zostały pokazane znakomicie, bez pudla. Kiedy clowni zaczynają narzekać, że im odbiera się prawo do... artystyczności - czujnie przysłuchujemy się tym wyznaniom. Czy potrafią z uśmiechem dokończyć swego zadania, czy nie przerwą w obliczu zagrożeń wypowiadania ważnych myśli? Zagrożenia te są oczywistym łotrostwem, ale kto zamyka gębę komu, kto jest dusicielem własnych często myśli? Oto pytania, które mimo przegadania scenicznego stają przed widzem. W tym też zaznacza się sukces przedstawienia.