Artykuły

Świr - narodziny potwora

"Dzień świra" w reż. Igora Gorzkowskiego w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Pisze Adam Olaf Gibowski w Gazecie Wyborczej - Poznań.

Najczystszej wody grafomania muzyczna, połączona z efekciarskim librettem, opartym głównie na wulgaryzmach. Tak najkrócej można scharakteryzować operę "Dzień świra" w Teatrze Wielkim.

Ubiegły piątek, mroźne przedpołudnie. Sprawdzam pocztę elektroniczną. W skrzynce odbiorczej e-mail z Opery, a w nim następujące zdanie "Opera Dzień świra, chociaż wpisująca się w historię polskiej opery współczesnej, niewątpliwie otwiera nowy rozdział, wyznaczając nowe kierunki myślenia o operze jako gatunku społecznie zaangażowanym". Mocne słowa. Przez cały dzień chodzę podniecony, w nocy nie śpię, czekając w napięciu na premierę. Wreszcie nadchodzi długo oczekiwana chwila. Gasną światła, kurtyna idzie w górę. Akt pierwszy. "Pośród ogrodu siedzi ta królewska para" - rozpoczyna chór. Po chwili refleksyjną w swym nastroju pieśń przerywa ostry zgrzyt schizofrenicznie rozpadającej się orkiestry - główny bohater, obudzony hałasem robionym przez robotników pod domem, wypowiada pierwsze słowa: "Ja pierd, kur..!".

Tak oto rozpoczyna się opera, która miała wyznaczyć nowe kierunki myślenia o tym gatunku.

Autorem muzyki i libretta jest Hadrian Filip Tabęcki. Kompozytor związany z kręgiem muzyki lżejszego kalibru, piosenek i melodyjnych oratoriów, wpisujących się w nurt sacro polo. Na zaproszenie Michała Znanieckiego, dyrektora Teatru Wielkiego w Poznaniu, napisał operę w trzech aktach i 33 scenach, na podstawie monologu dramatokomicznego "Dzień świra" Marka Koterskiego. Historia Świra - Adasia Miałczyńskiego jest dobrze znana dzięki produkcji filmowej, dlatego nie będę szczegółowo opisywał libretta. W akcie I bohater został ukazany na tle różnych natręctw, mani i nerwic, rządzących jego życiem i zachowaniem, w akcie II zmaga się z drażniącymi go ludźmi, przypadkowo spotkaną kobietą, członkami swojej rodziny i sąsiadami. Akt III rozgrywa się na plaży - zmęczony i zrujnowany psychicznie bohater szuka odpoczynku i ukojenia w kontakcie z naturą.

Skomplikowaną konstrukcję emocjonalną Ja-głównego bohatera opery oddać miało siedem różnych postaci, m.in. Ja: "wkurzone", romantyczne, drażliwe, depresyjne. Emocje i rozterki Ja komentuje Chór Bohaterów oraz męski oktet wokalny, stanowiący oddzielny, autonomiczny byt, posługujący się bardziej recytacją niż śpiewem - w tej rolę wcielili się członkowie popularnej grupy Audiofeels, co miało dodać spektaklowi medialnej atrakcyjności, a może nawet stać się kolejnym przejawem rewolucyjnego zamysłu opery Tabęckiego.

Na pierwszy rzut oka zdawać by się mogło, że propozycja, jaką przedstawia Tabęcki, jest intrygująca i warta większej uwagi. Wcielony w siedem postaci główny bohater, niecodzienny język libretta oraz łączenie ze sobą różnych światów wykonawczych. Brzmi doprawdy ciekawie! Ale to tylko pomysły, teraz czas zająć się realizacją.

Opera "Dzień świra" to rozbuchany do granic możliwości potwór muzyczny, zrodzony z braku artystycznej inwencji i talentu kompozytora. To obraz najczystszej wody grafomanii muzycznej, utopionej w nieznośnej hałaśliwej instrumentacji orkiestry. To prymitywne powtarzanie kilku motywów melodycznych, wreszcie - efekciarskie libretto, oparte głównie na wulgaryzmach, które w połączeniu z muzyką łamie wszelkie zasady prozodii języka polskiego. Częstotliwość, z jaką padają słowa niewymowne, odbiera im wszelką wartość znaczeniową, zaczynają nużyć, przez co stają się pospolitymi chwastami.

Kompozycja traktowana w kategoriach syntezy sztuk muzycznej i dramatu jest doskonałym przykładem na całkowity brak zrozumienia lub nieznajomość praw rządzących teatrem operowym oraz jego konwencjami. Brak zwartej akcji i dramaturgii następujących po sobie wątków sprawia wrażenie, że "Dzień Świra" jest tak naprawdę operą o niczym, niezrozumiałym zlepkiem nieprzystających do siebie scen. A życiowy dramat głównego bohatera i jego poważne problemy egzystencjalne zostały zagubione w gąszczu zachowań drugoplanowych postaci.

Zamiast człowieka zniszczonego przez własną wrażliwość i życie, mamy automat w ludzkiej skórze, który mechanicznie rzuca kolejnymi przekleństwami. Automat niezdolny do głębszych emocji. Widz ogląda plastikowego bohatera, w uszach ma jednakowo brzmiącą w każdej sytuacji muzykę, a w myśli pytanie, ile jeszcze do przerwy? Wiele ważnych wątków z punktu widzenia fabuły i ładunku emocjonalnego, zostało przez kompozytora i librecistę w jednej osobie sprowadzonych do kategorii kolejnego miernego obrazka muzycznego. Wspomnę chociażby scenę obiadu u matki z drugiego aktu albo miłosną imaginację duetu Ja romantycznego z Kobietą Życia. W obydwu scenach emocje powinny kipieć, poruszać każdym widzem, tymczasem jedna męczy, a druga żenuje swoją prostacką narracją muzyczną. Wobec tak słabej wartości dzieła samego w sobie, trudno mówić o jego poziomie wykonawczym. Z szacunku wobec solistów, chóru i orkiestry Teatru Wielkiego przemilczę tę kwestię. Wspomnę tylko, że w całej tej marnej historii pewien indywidualny makrokosmos i wyrazistość udało się stworzyć dwóm osobom. Znakomitej aktorsko Sylwii Złotowskiej w roli Byłej Żony i równie dobremu w roli "Ja wkurzonego" Tomaszowi Mazurowi.

Kiedy w czerwcu ubiegłego roku, tuż przed wakacyjną przerwą, artyści poznańskiej Opery prezentowali widzom "Mandragorę" Szymanowskiego w reżyserii Michała Znanieckiego, byłem przekonany, że naszemu teatrowi większy bubel estetyczny przydarzyć się już nie może. Myliłem się. "Dzień świra" przerósł w tej materii najśmielsze oczekiwania.

Zasadniczy problem polega na tym, że Teatr Wielki pod szyldem sztuki współczesnej, wymagającej szczególnej wrażliwości i artystycznej inwencji, wraz z prezentacją opery Tabęckiego, usiłuje przemycić wątpliwej jakości wartości estetyczne i pseudointelektualną papkę. Sądzę, że niejeden premierowy widz nieznający aktualnych konwencji rządzących teatrem operowym liczył na to, że opera dostarczy mu podobnych wrażeń, co kultowy film Marka Koterskiego. Nic z tego. Mam tylko nadzieję, że spektakl szybko zejdzie z afisza, a kompozytorowi nie przyjdzie do głowy pomysł, by operowej adaptacji poddać film "Wszyscy jesteśmy Chrystusami".

*Adam Olaf Gibowski - muzykolog, zajmujący się krytyką muzyczną. Do listopada ub.r. związany z krakowskim serwisem internetowym www.polskamuza.eu

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji