Artykuły

Furia wysadza mi oczy*

"Dzień świra" w reż. Igora Gorzkowskiego w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Pisze Iwona Torbicka w Gazecie Wyborczej - Poznań.

Miała być rewolucja w teatrze operowym, ale odwaga rewolucjonistów skończyła się na "rzucaniu mięsem" ze sceny. Światowa prapremiera okazała się prowincjonalnym kiczem.

Opera "Dzień świra" nie daje widzom nawet namiastki przeżyć, które dostarczał film Koterskiego. Ze sceny wieje nudą i - co gorsza - impotencją twórczą. Dotyczy to każdej warstwy spektaklu. Muzycznego bełkotu, skomponowanego z ośmiu, dziewięciu chwytów, nie ratują cytaty z Chopina i Bacha (o łamanych rytmach w I akcie, zerżniętych z "Ubu Króla" Pendereckiego", przez litość nie wspomnę). Libretto, zbudowane głównie z cytatów filmowych, nieudolnie pozlepianych przez Hadriana Tabęckiego - kompozytora i librecistę w jednym - jest zwyczajnie o niczym. "Ku.., chu.., jeb... i pierd... choć lecą ze sceny często i gęsto - o zgrozo! - nie przekazują żadnych emocji (a przecież po to dosadnych słów używamy, jeśli już). Adaś Miauczyński, chociaż występuje w siedmiu postaciach, w każdej jest tak samo nudny - panowie wokaliści nawet, jak śpiewają, to jest to śpiew stylistycznie jednaki. Nie wspomnę już o tym, że nie trzeba być specjalnie osłuchanym muzycznie, by zauważyć, że podawany ze sceny tekst, za cholerę się nie klei z muzyką (bo narusza prozodię języka polskiego - najprościej mówiąc: ma gdzieś brzmieniowe właściwości mowy). Jest to tak po amatorsku głupie, że nawet nie śmieszy. Impotencji muzyczno-tekstowej wtóruje inscenizacyjna. Reżyser Igor Gorzkowski, nie zaproponował żadnej ciekawego rozwiązania, które mogłoby choć trochę unieść spektakl. Adaś Miauczyński - w siedmiu postaciach - śpiewa na stojąco albo na siedząco, a chór miota się od kulisy do kulisy. Choć sam pomysł, by głównego bohatera grało kilku śpiewaków, wydawał się bardzo nośny artystycznie, Gorzkowskiemu zabrakło talentu, by go rozwinąć. Cała siódemka była tak samo nijaka.

Nie wiem, czy zespół Audiofeels zdawał sobie sprawę z tego, w czym będzie uczestniczył. Chyba nie do końca. To, co robią chłopcy na scenie, nie wnosi żadnej wartości w kształt spektaklu. Mam wrażenie, że partytura powstawała w ostatniej chwili i soliści nie byli w stanie jej opanować - to, czego się nie nauczyli śpiewają (z nut, zresztą) Audiofeelsi. Ściślej mówiąc - rzadko śpiewają, głównie melodeklamują. Spektakl trwa prawie trzy godziny, z dwiema przerwami - w ostatnim akcie doprowadza widza na skraj załamania nerwowego. Swoją drogą, ciekawa jestem, czy w zaciszu dyrektorskiego gabinetu, panowie realizatorzy wznosili toast słowami: "Za gó.., które udało się nam tak dobrze sprzedać w mediach!". A może są na tyle zakłamani, że nawet przed sobą udają artystów, którzy sprostali wyzwaniu?

Jeden z widzów, wychodząc z premierowego spektaklu głośno i boleśnie jęknął: "Ku.., ja pier..!". To najtrafniejsze spuentowanie tej opery. Chyba, że realizatorzy adresują ją do widzów o wrażliwości na granicy upośledzenia umysłowego - tym może się podobać.

* P.S. Tytuł komentarza zawdzięczam geniuszowi librecisty.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji