Artykuły

Nie chciałam być aktorką

- Grałam w bardzo różnorodnym repertuarze pod opieką bardzo różnych reżyserów, ale w istocie ciągle chodzi o to samo: o sposób myślenia - mówi MAJA KOMOROWSKA, aktorka Teatru Współczesnego w Warszawie.

Rozmowa przeprowadzona przez Andrzeja Wilgosza (Tarnobrzeski Dom Kultury) - z MAJĄ KOMOROWSKĄ:

Na początku swojej pracy zawodowej związana była Pani z Teatrem Jerzego Grotowskiego. Najpierw w Opolu z Teatrem 13 Rzędów, później we Wrocławiu z Teatrem Laboratorium. Jaki wpływ na Pani rozumienie aktorstwa i Teatru miał Grotowski i co z tego pozostało po latach?

- To jest dobre pytanie, ale moja odpowiedź nie będzie pełna i wyczerpująca, bo należałoby napisać książkę, by oddać pełną prawdę. Z perspektywy lat, w miarę upływu czasu coraz częściej myślę z wdzięcznością o tym okresie. Zawsze w myślach traktowałam i nadal traktuję te lata jako czas bardzo wzmożonej, intensywnej i niezwykłej pracy. Przecież myśmy niezależnie od premiery codziennie ćwiczyli po kilka godzin. Ponieważ wszyscy jesteśmy z natury leniwi, dlatego zapewne nigdy nie zdecydowałabym się na tak wytężoną pracę, gdybym nie była właśnie w zespole Grotowskiego. Pracowaliśmy nad emisją głosu, ruchem, plastyką ciała, były elementy jogi i nawet akrobatyki. Jednym słowem praca nad techniką i wyrazem ciała była bardzo intensywna. Teraz wiem, jak było to potrzebne.

Proszę pamiętać, że chodzi tu o rodzaj zarówno kondycji, jak i koncentracji. Cieszę się, że ciało mnie jeszcze słucha, ale tak naprawdę istotny był sposób myślenia o pracy, dochodzeniu do roli i jej budowaniu. Sądzę, że pozostałam wierna nauce Grotowskiego i już od 14 lat próbuję jej nauczyć swoich studentów, "przeszczepiając" tę metodę na grunt tzw. normalnego teatru. Trzeba uruchomić wyobraźnię, szukać skojarzeń nie wprost, poszukiwać tego, co jest sprzecznością szperać w sobie głęboko. Przecież w życiu jesteśmy świetnymi aktorami, umiemy pewne sprawy ukrywać, inne pokazywać.

Później związała się Pani z wrocławskim Teatrem Polskim i Współczesnym. W 1973 roku została Pani zaangażowana przez Erwina Axera do Teatru Współczesnego w Warszawie, teatru, który preferuje słowo.

- Grałam w bardzo różnorodnym repertuarze pod opieką bardzo różnych reżyserów, ale w istocie ciągle chodzi o to samo: o sposób myślenia. Baczny obserwator zauważy to po sposobie poruszania się, mówienia, operowania głosem, prowadzenia dialogu. Wszystkie doświadczenia, które zdobyłam w różnych okresach pracy stanowią teraz sumę mojego życia zawodowego. Szalenie ucieszyłam się, kiedy Erwin Axer mnie zaangażował. Już Jerzy Jarocki, z którym przecież współpracowałam we Wrocławiu, zwracał na słowo baczną uwagę. Dlatego wiedziałam, że angaż do Teatru Współczesnego przyszedł dla mnie w odpowiednim momencie. Teraz Maciej Englert kontynuuje axerowską tradycję. Dzięki niemu zagrałam w sztukach Czechowa, Frischa, Witkacego, Bernharda. Teatr Współczesny jest wspaniałym miejscem posiadającym wielką tradycję. Dlatego zapewne ma swoją wierną publiczność, która ogląda przedstawienia na stojąco, bo nie ma wolnych miejsc na widowni. Publiczność wie, że w tym teatrze nie ma przekłamania, tam obowiązuje wszystkich bardzo uczciwa i rzetelna praca. Nie ma w nim przysłowiowego łapania prawą ręką za lewe ucho.

Dla polskiego kina odkrył Panią Krzysztof Zanussi. W jego filmach stworzyła Pani całą galerię wybitnych ról, kobiet bardzo bliskich współczesnej widowni. Na czym polega fenomen Pani współpracy z Zanussim?

- Moja rola w "Cwale" jest zupełnie inna od tych, które do tej pory zagrałam w jego filmach. Zanussi pokazał mnie tam zupełnie inną. To już nie była pani z kompleksami w okularach z "Za ścianą". Kiedy zdecydowałam się zagrać ciotkę w "Cwale" zadałam sobie pytanie, która z moich postaci zagranych do tej pory mogłaby wsiąść na konia i galopować. Doszłam do wniosku, że to na pewno Bella z "Życia rodzinnego", która lubiła błaznować. Sądzę, że w gruncie rzeczy zatoczyłam koło w filmach Zanussiego. Myślę, że fenomen Zanussiego polega na tym, że był pierwszym reżyserem w Polsce piszącym scenariusze. On zapoczątkował kino autorskie i wprowadził wiele nowych rzeczy, m. i n.: w "Za ścianą", jako pierwszy twórca naszego kina oparł się na improwizacji mojej i Zapasiewicza. Sądzę, że poprzez moje postacie Zanussi powiedział o kobiecie wiele istotnych i ważnych spraw, o których w tamtym czasie nikt nie mówił lub nie potrafił powiedzieć. Posiada wielką wiedzę, jest znakomitym psychologiem i intelektualistą. To połączenie, tak rzadko spotykane, jest dla niego z pewnością męczące i często trudne.

W wywiadach często wspomina Pani o swoim szczęściu w zawodzie...

- Proszę Pana, ja ciągle mówię o szczęściu, bo naprawdę jest tyle wspaniałych

i zdolnych aktorek, którym nie dopisał przysłowiowy łut szczęścia, który mnie spotkał. Nie wierzę w przypadki. Im dalej w lata, tym coraz mniej w nie wierzę. Ja w ogóle nie chciałam być aktorką, pracowałam w szpitalu, chciałam pracować z dziećmi, zajmowałam się sportem, pantomimą, tańczyłam. W końcu ukończyłam wydział lalkarski. Trudno jest oczywiście mierzyć zdolności i talenty, ale myślę, że jestem pracowita. Zawsze dużo pracowałam i ciągle pracuję nad sobą, dlatego zdobyłam pewne umiejętności i naprawdę dopisało mi szczęście w zawodzie.

Jest Pani pedagogiem warszawskiej Akademii Teatralnej. Spektakle dyplomowe, które realizuje Pani z młodzieżą są wydarzeniami. Czego poza umiejętnościami warsztatowymi uczy Pani swoich studentów?

- Bardzo trudno o tym mówić. Przede wszystkim próbuję ich uczyć tego, czego ja się nauczyłam. Pracuję z młodzieżą głównie pod kątem pokazania im formy, tzn. zatrzymania kadru. Ja to nazywam "realizmem do bólu". Ale zawsze trzeba wychodzić od prawdy i później budować z niej formę. Staram się nauczyć, jak połączyć prawdę mówienia z ekspresją ciała. Czasami bardzo proste mówienie jest dobre, ale bywa bardzo miałkie i wtedy trzeba szukać innej wyrazistości, innego sposobu mówienia, czyli poszukiwać "maski głosu".

* * *

Maja Komorowska należy do aktorek, których każde pojawienie się na scenie czy ekranie wzbudza emocje. Nigdy nie pozostawia widza obojętnym. Wnosi do swoich ról niepowtarzalny rys, zawsze rozpoznawalny, zwłaszcza - jak podkreślają krytycy - w sposobie reagowania na świat. Jej repertuar jest bardzo różnorodny, ale wszystkie jej bohaterki są sobie bliskie: łączy je wrażliwość i czujność na własne wewnętrzne przeżycia i ta szczególna wrażliwość na otaczający świat i ciekawość ludzi.

Za sprawą charyzmatycznej osobowości i aktorskiej perfekcji bardzo szybko uznana została za aktorkę wybitną i moralny autorytet środowiska teatralnego. "Nie ulega wątpliwości, że Maja Komorowska jest gwiazdą, ale jest to gwiazdorstwo szczególne, jedyne w swoim rodzaju. Najdalsze od ostentacji, rozkapryszenia aktorskiego, samozadowolenia. Jeśli można w tym przypadku mówić o gwieździe, to jest Maja Komorowska gwiazdą miłości i współodpowiedzialności. Kochającą swoje krajobrazy, swoich bliskich, swoich kolegów" - mówił o niej wybitny poeta i eseista, Artur Międzyrzecki.

Związana jest z zespołem Teatru Współczesnego w Warszawie, ale gra również gościnnie w Teatrze Dramatycznym, gdzie odniosła wielki sukces w roli Marii w głośnym przedstawieniu Krystiana Lupy "Wymazywanie" T. Bernharda. W Tarnobrzegu gościła dwukrotnie, grając Letycję w "Lety-cji i lubczyku" P. Shaffera i Amelie w "Ambasadorze" S. Mrożka.

Na zdjęciu: Maja Komorowska jako Sarah Bernhardt z Wiesławem Komasą (Pitou) w spektaklu "Mimo wszystko" w reż. Waldemara Śmigasiewicza, Teatr Współczesny, Warszawa 2005 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji